Beczka śledzi i kawałek szynki, czyli wspomnienie świąt w PRL-u

2014-12-21 10:00:00(ost. akt: 2014-12-20 21:32:49)

Autor zdjęcia: Olsztyn 1353 - 2003

Święta sprzyjają wspomnieniom. My zebraliśmy wspomnienia o przygotowaniu świąt w czasach permanentnego peerelowskiego kryzysu. Rozmawialiśmy o tym z naszymi czytelnikami, przechodniami i podopiecznymi Dziennego Domu Pomocy. — Nie było łatwo — z tym zgadzają się wszyscy. — Ale nastrój był wspaniały — dodają. — Może nawet radośniejszy niż teraz?
Podopieczni Dziennego Domu Pomocy przy ul. Emilii Plater śpiewają kolędy. Najpierw "W żłobie leży". Na gitarze gra Grzegorz Kolendo, muzykoterapeuta. Pytamy o ich o przedświąteczne i świąteczne wspomnienia z czasów PRL-u.
— Przyjechałam po wojnie z Niemiec, nie miałam nic — opowiada jedna z kobiet. — Na święta trzeba było wszystko zdobywać w kolejkach albo po znajomości. Na stole zawsze stawialiśmy 12 potraw, ale do nich wliczało się wszystko, nawet chleb. Jedliśmy kapustę z grochem, kluski z makiem, śledzie i dorsza, bo wówczas była to tania ryba. Do tego piliśmy wino domowej roboty.

Ślub pod choinką


Pan Tadeusz w Boże Narodzenie 1949 roku brał ślub. — Żona była ubrana w skromną sukienkę i mały kapelusz — opowiada. — Mieliśmy srebrne obrączki. Gości było sześcioro. Na przyjęciu podaliśmy kilo kaszanki i litr wódki. W prezencie ślubnym dostaliśmy karafkę.
Pan Tadeusz przeżył z żoną 57 lat.
Podopieczni wspominali, że kiedyś choinki pachniały lasem, że ozdabiano je małymi czerwonymi jabłuszkami i długimi cukierkami w pazłotku przypominającymi sople, że zapalono prawdziwe świeczki, od których łatwo mógł się zająć anielski włos.


Gierkowski dobrobyt


Trudności w zaopatrzeniu normalne tuż po wojnie, towarzyszyły mieszkańcom PRL-u do końca epoki. — W czasie świąt pojawiało się w sklepach więcej produktów — pamięta pani Anna, lat 72, którą spotkaliśmy podczas naszej ulicznej sondy. — Gierek próbował nawet wprowadzić trochę produktów luksusowych. Wychodziło to różnie, ale przy odrobinie szczęścia można było trafić na dezodorant, lepsze rajstopy czy biżuterię. Zabawne było informowanie Polaków przez władze za pośrednictwem mediów, w jakiej odległości od Polski są np. transporty owoców. Dziś mogę kupić wszystko, na co mam ochotę, ale nie zawsze mam na to pieniądze. Wydaje mi się, że kiedyś też mniej narzekaliśmy, chociaż łatwo nie było.

Pani Marzena, lat 76, spędziła dzieciństwo i młodość w Warszawie. — Tam być może było trochę łatwiej o pewne produkty niż w Olsztynie — opowiada. — Pamiętam, że przed świętami nie było problemu z kupieniem cukru waniliowego i mąki, ale to jednak trochę za mało, aby zrobić święta. Kombinowaliśmy, jak się dało. Niektórzy nawet trzymali na podwórkach króliki, świnie albo nutrie, inni dogadywali się z ludźmi ze wsi. Dla mnie najbardziej uciążliwy był brak odpowiedniej ilości pieluch, bo miałam w tym czasie małe dziecko. Wspomnienie świąteczne i nie tylko z tamtych czasów, to te nieszczęsne pieluchy tetrowe, które schły dosłownie wszędzie. W kuchni, łazience i na balkonie.

Niektórym było jednak łatwiej, przynajmniej jeśli chodzi o niektóre towary. — W czasach PRL-u moja mama pracowała w Społem przy warzywach i owocach, więc tych nam przed świętami nie brakowało — wspomina pan Zbigniew, prawie 70-latek. — Pamiętam, jak kiedyś zjadłem przed świętami tort, na szczęście babcia zrobiła kolejny. Mam jeszcze jedno przyjemne wspomnienie: na choince wisiały cukierki w papierowych opakowaniach i cukierki przypominające sople lodu. Jeszcze przed świętami te, które wisiały niżej, wyjadaliśmy razem z rodzeństwem. Mama któregoś roku tak się z tego powodu zdenerwowała, że nie dała nam prezentów. Ogólnie jednak było wesoło i nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek czegoś nam brakowało.


Załatwianie i wymiana


W słowniku tamtych czasów bardzo popularnym czasownikiem było "załatwić". — Na święta załatwiało się w Centrali Rybnej beczkę śledzi dla pracowników — opowiada Irena Lebiecka, nasza czytelniczka, która kiedyś pracowała w Wojewódzkim Związku Spółdzielni Mleczarskich jako specjalistka ds. socjalnych. — Podobnie było z karpiami. Przywożono je do naszego biura w wannie, tam je ważyłyśmy i sprzedawałyśmy, a potem rozliczałyśmy się ze sklepem. Załatwialiśmy też pracownikom paczki z mięsem. Każdy dostawał kawałek szynki i kawałek wołowiny, dokładnie tyle, ile wynosił kartkowy przydział.

Dzieciom pracowników organizowało się świąteczne paczki. — Czekolady i cukierki załatwiało się hurtowo — dodaje pani Irena. — Nie wszystkie sklepy mogły sprzedawać towary w takich ilościach. Były tylko wyznaczone. Do paczek ze słodyczami dodawano jedną lub dwie pomarańcze.
Możliwy był też handel wymienny. — My ze swoich deputatów zakładowych przekazywaliśmy po dwie kostki masła do hurtowni tytoniu, a stamtąd w zamian dostawaliśmy papierosy — mówi.

Szynka jako trauma


We wspomnieniach średniego pokolenia święta zapisały się bardzo emocjonalnie: był i stres, i wielkie oczekiwanie. — Zawsze któraś lampka na choince się nie świeciła — opowiada Grzegorz Kolendo. — Musiałem lecieć do miasta i szukać nowej w sklepach. Wszędzie były kolejki. I po karpie, i po cytrusy. Ale święta do dzisiaj kojarzą mi się z zapachem pomarańczy.
Pamięta też wspaniały prezent, który dostał pod choinkę. Był to magnetofon Kasprzak. — Można było z radia nagrywać piosenki najlepszych ówczesnych zespołów — mówi. — Wtedy to było coś.

— Wiele osób we wspomnieniach narzeka na kolejki, a ja uważam, że miały one swój urok, bo stało się na zmianę z rodziną i przyjaciółmi. I to w pewien sposób umacniało więzi między nami. O choinkę też trzeba się było mocno postarać, a gdy już ja mieliśmy, ubieranie było całym rytuałem — mówi pan Andrzej

Dramatyczną relacją z przedświątecznych przygotowań w latach 70. XX wieku podzielił się z nami pan Mirek z Ostródy. Święta za komuny? — Kojarzą mi się z Olsztynem, sklepem mięsnym przy Kaliningradzkiej, przemianowanej później na Dworcową (żal, że komuś przeszkadzała taka fajna nazwa) i znienawidzonym wystawaniem w kolejce. Słowem, trauma — wspomina pan Mirek, którego z Olsztynem łączy dziś praca zawodowa.
— No, moi kochani, zaraz święta, więc trzeba brać się do roboty — mówiła do mnie i mojej o 2 lata młodszej siostry nasza matka. I ja, i moje siostra (oboje nastoletni) widzieliśmy aż nazbyt dobrze (w tej kwestii mieliśmy już niezłe doświadczenie), co to znaczy: jedziemy do Olsztyna zdobywać mięso i wędliny (w naszym miasteczku był to towar wybitnie deficytowy) na świąteczny stół. Tak było przez całe lata 70. XX wieku, a scenariusz za każdym razem był niemal taki sam.

A więc...
Godzina 3 nad ranem — pobudka.
Godzina 3-3.45 — toaleta.
Godzina 4 z minutami — wyjazd pociągiem do Olsztyna.
Godzina 5 — ustawiamy się w obfitej już o tej porze kolejce do sklepu mięsnego przy ul. Kaliningradzkiej. Ziąb jak cholera.
Godzina 10 — monstrualnych rozmiarów kolejka zaczyna falować. To znak, że panie sklepowe (z naszego punktu widzenia — królowe świata z dostępem do upragnionej chabaniny; i ja, i moja siostra coraz bardziej nienawidzimy mięsa, świąt, kolęd, a nawet prezentów).
Godzina 10.01 — otwierają się drzwi i... Ścisk, krzyk, popychanie, rozpychanie się łokciami, potępieńcze kłótnie o miejsce w kolejce, które po wejściu do środka nie było już takie oczywiste jak na zewnątrz (— Bo jak ci przywalę... — Co się pchasz, k... — O nie, to było moje miejsce, nie ustąpię...), czapki lądują na ziemi, co i rusz słychać: — To moja torba... — Gdzie moje okulary? — Ludzie, tu jest dziecko, zadusicie je...

Godzina 10.05 — kolejka jako tako się stabilizuje i rusza handel. Królowe od chabaniny poruszają się z gracją słonia. Z kolejki dobiegają komentarze: — Ej, a może by tak trochę szybciej... — Wydaje się takiej, że wszystko może... Panie sklepowe nie pozostają dłużne: — Nie podoba się, to tam są drzwi... — Najechało się chamstwa i myślą, że wszystko im wolno... Kolejka cichnie (a nuż nas z tej kolejki wyrzucą), miny pokornieją, a marzenie o kilogramie szynki skutecznie zamyka usta.
Godzina 11.30-12 — wychodzimy ze sklepu uszczęśliwieni, bo z pełnymi siatkami. Matka, siostra i ja — spora siła szturmowa, więc i łup godny. Łowy były udane.

Godzina 12.10 — zachodzimy do znajomej nasze matki pracującej w przydworcowym wieżowcu. W jej biurze (ponurym, w stylu, a jakże, PKP) pijemy gorącą herbatę i dochodzimy do siebie (3 nad ranem daje nam w kość).
Godzina 13 — wracamy pociągiem do naszego miasteczka. I ja, i siostra nienawidzimy świąt, nienawidzimy Olsztyna, nienawidzimy sklepu mięsnego przy ul. Kaliningradzkiej, dziś Dworcowej (sprawdziłem, pawilon wciąż tam stoi, tyle że zmodernizowany i z innymi lokatorami w środku — teraz rządzą w nim lekarze). Te uczucia wracały zawsze, kiedy pojawiałem się w Olsztynie (czyli często). Aż w końcu zacząłem w nim pracować, a przeszłość stała się tylko odległym wspomnieniem (nie zawsze niemiłym).
Ale tamte święta, święta lat 70. XX wieku, za każdym razem były fajne. Bo pachniały wystaną szynką (i pomarańczami)...

Mocniejsze więzi


A jak jest teraz, gdy znikły kolejki, a sklepy codziennie są pełne niegdyś wyłącznie świątecznych towarów?
— Mimo że teoretycznie niczego nam nie brakuje, wydaje mi się, że utraciliśmy poczucie wspólnoty i ciepło rodzinne, międzyludzkie — uważa pan Andrzej, lat 60. — Wiele osób we wspomnieniach narzeka na kolejki, a ja uważam, że miały one swój urok, bo stało się na zmianę z rodziną i przyjaciółmi. I to w pewien sposób umacniało więzi między nami. O choinkę też trzeba się było mocno postarać, a gdy już ja mieliśmy, ubieranie było całym rytuałem. Święta to także zapach zielonych pomarańczy z Kuby. Jak one pachniały!

Podobnie wspomnienia zachowała pani Janina, jedna z podopiecznych Dziennego Domu Pomocy. — Kiedyś był inny nastrój — przekonuje. — Świąt nie mogliśmy się doczekać. Teraz ludzie nie mogą kupić tego, co jest w sklepach. Liczy się tylko kasa.

Ewa Mazgal, Katarzyna Guzewicz, wim

Komentarze (21) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. mmm #1616720 | 83.9.*.* 23 gru 2014 16:39

    Pomimo trudności stoły uginały się od pyszności i daleko było do octu.

    Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz

  2. max #1616641 | 72.227.*.* 23 gru 2014 14:36

    No to teraz kolejki w III RP: -do urzedu pracy po ubezpieczenie(bo pracy I zasilku juz nie ma) -do mops po zasilek dla biednych I glodnych -do caritas po zupke dla bezrobotnyc-do noclegowni po troche ciepla dla bezdomnych -do samolotu(jesli ktos jest mlody I nadaje sie do ucieczki) -do lekarza w kolejce po kilka lat -do pracodawcy-kilka tysiecy CV -do sadu po sprawiedliwosc. Pewnie o wszystkich nie wspomnialem.

    Ocena komentarza: warty uwagi (11) odpowiedz na ten komentarz

  3. 56latek #1616608 | 83.6.*.* 23 gru 2014 13:55

    Komentarz nisko oceniony. Kliknij aby przeczytać. na tamte czasy mam tylko jeden odruch, odruch wymiotny

    1. rob #1616575 | 89.228.*.* 23 gru 2014 12:59

      teraz na co dzień jest to , co było kiedyś na święta.

      Ocena komentarza: poniżej poziomu (-4) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

      1. allensteiner #1616385 | 88.156.*.* 23 gru 2014 08:31

        Nawet za zwykłym chlebem w wigilię można było postać dwie godziny. A jednak Święta były i odstawały od szarej codzienności.

        Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

      Pokaż wszystkie komentarze (21)