Wygrałam najtrudniejszą walkę - walkę o życie

2025-09-26 20:00:00(ost. akt: 2025-09-26 14:18:31)

Autor zdjęcia: Arch. prywatne

W życiu pani Doroty ogromną rolę pełni rodzina i wiara. To one pozwoliły jej przetrwać najtrudniejsze chwile w życiu i dały motywację do walki z chorobą nowotworową. — Nie bójmy się mówić o naszych chorobach. Z rakiem trzeba walczyć, ale nie trzeba walczyć samotnie — przekonuje.
Pani Dorota Tyczyńska jest kobietą niezwykłą. Silna, przebojowa, optymistycznie nastawiona do ludzi i świata. Kocha i jest kochana. Wspaniała żona, mama dwójki dzieci: Michała i Kasi oraz babcia: Pauliny, Kamila i Adriana. Kocha bardzo swoje dzieci, ale wnuki przysłoniły jej cały świat, bo — jak mówi — nie ma nic piękniejszego od słowa „babciu” na dzień dobry.

Kocha ludzi, a wiara daje jej siłę
— Jestem szczęściarą, bo moja rodzina to moja siła — mówi pani Dorota. — Rodzina da siłę, jeśli będziemy potrafili z każdego doświadczenia czerpać dobre rzeczy. Każdy z nas ma swoje mocne i słabe strony. Piękną lekcją jest kochać ludzi za to, czerpać z tego. Tego nas może nauczyć przede wszystkim rodzina. Po wszystkich życiowych przejściach uważam, że człowiekowi do szczęścia niezbędna jest rodzina. Nic nam nie daje takiego wsparcia, jak ci, którzy kochają nas bezwarunkowo. Przekonałam się o tym w swoim życiu niejednokrotnie. Choroba pokazała mi, że w najtrudniejszych chwilach bliskość mojego męża i dzieci trzymała mnie przy życiu. I wiara. Ona też daje mi siłę do życia i walki o każdy dzień. Wiara w Boga daje mi wewnętrzną siłę na przetrwanie w najtrudniejszych momentach. Pozwala mi trwać i żyć. Daje mi nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

Pół wieku razem
Pani Dorota z mężem są razem 50 lat. Poznali się jako nastolatkowie. Pani Alicja miała 15 lat, a pan Jerzy 16, gdy się po raz pierwszy spotkali. Od tamtej chwili darzyli się coraz głębszym uczuciem. Kiedy pani Dorota miała 18 lat, wstąpili w związek małżeński i trwają w nim zgodnie do dziś.

— To pierwsza i jedyna miłość — śmieje się pani Dorota. — Mąż jest moim największym wsparciem i przyjacielem. Nigdy mnie nie zawiódł. Nasza miłość jest wciąż taka sama, choć o wiele dojrzalsza. Przeżyliśmy razem wiele pięknych chwil. Były też momenty trudne, ale we wszystkich byliśmy razem, mogliśmy na siebie liczyć, wspierać się. Mając przy sobie kochaną osobę, żadne trudności nie są straszne.

Zachorowała na raka
Był rok 2001, pani Dorota miała 45 lat, gdy zaczęła boleć ją lewa ręka. Pewnego dnia kobieta zaczęła oglądać program o kobiecie chorej na nowotwór. Bohaterka reportażu była już po chemii, nie miała włosów. Wtedy pani Dorota pomyślała „żeby mnie coś takiego nie spotkało”. Zgłosiła się na badanie do ginekologa.

— Był czwartek, lekarz mnie zbadał i powiedział, że wszystko jest w porządku — opowiada.— Przyznam się, że nie byłam wiele lat u ginekologa, więc ucieszyłam się, że jestem zdrowa. Ręka wciąż mnie bolała. Po powrocie do domu odwiedziła mnie siostra i powiedziała, że powinnyśmy pojechać na mammografię.
Dwa dni później, w sobotę, pani Dorota wraz z siostrą pojechała na badania. Mina pielęgniarki podczas mammografii nie wróżyła nic dobrego, skierowano ją do lekarza onkologa, tego samego dnia zrobiono też biopsję. Dwa tygodnie później wynik badania nie pozostawił już żadnych wątpliwości — diagnoza brzmiała: rak.

— Kiedy dowiedziałam się, że mam nowotwór, nie mogłam w to uwierzyć — tłumaczy. — Kiedy lekarz przekazał mi tę informację, zrobiło mi się słabo, a całe życie przeleciało mi przed oczami. Dlaczego ja? Tysiące myśli kłębiło mi się w głowie. Czy umrę? Kiedy? Nie doczekam matury córki? W pierwszym odruchu miałam ochotę się poddać, jednak zaraz mój mąż i dzieci zaczęły mnie pocieszać, obiecali pomóc. Postanowiłam walczyć. Wiedziałam, że ta wojna toczy się o najwyższą stawkę — życie. Miałam dla kogo żyć, miałam przy sobie wspaniałego człowieka, którego darzę ogromną miłością, dzieci i wnuka. Dla nich i męża postanowiłam wygrać wojnę z rakiem. Modliłam się, żeby dożyć do matury córki, poznać jej męża, doczekać się kolejnych wnuków. Chciałam patrzeć na ich szczęście.

Najtrudniejsza walka – walka o życie
Pani Dorota poddała się w Centrum Onkologii w Warszawie operacji usunięcia lewej piersi wraz z węzłami chłonnymi. Przeszła 8 chemii i 26 naświetlań. Długi czas była pod kontrolą lekarza.

— Każdy dzień po operacji przyjmowałam z radością i wiarą. W tym trudnym czasie wszystkie, nawet najmniejsze gesty wsparcia, pomocy były dla mnie bardzo ważne. Dawały mi siłę, by walczyć — wspomina. — Mąż bardzo mnie wspierał, przyjeżdżał po mnie z kwiatkiem w dłoni. Woził mnie na operację, zabiegi, konsultacje i rehabilitację.

Minęło już 24 lata od tamtych wydarzeń. Dziś pani Dorota cieszy się z każdego dnia i z optymizmem patrzy w przyszłość.

— Wierzę, że wszystko, co zsyła na nas los, jest po coś — dodaje. — Jesteśmy wiecznie zabiegani, gonimy za karierą, pieniędzmi. Często nie dostrzegamy tego, co mamy. A życie trzeba przeżyć samemu i tak, żebyśmy zostawili po sobie dobre wspomnienia. Nigdy nie można się poddawać, trzeba walczyć, bo jest o co. Wierzę, że nad nami ktoś czuwa i że każdy dzień to dar od Boga. Ile dajemy dobrego z siebie, tyle do nas powróci. Spotkałam wiele kobiet, które walczyły z nowotworem. W trudnych chwilach byłyśmy razem, dzwoniłyśmy do siebie, trzymałyśmy za rękę, modliłyśmy się, a czasem siedziałyśmy w ciszy. Wsparcie osób, które już przeżyły tę chorobę, jest ważne. Nie bójmy się mówić o naszych chorobach i obawach, mówmy o tym głośno, nie wstydźmy się szukać pomocy. Z rakiem trzeba walczyć, ale nie trzeba walczyć samotnie.