Śniegu w Sapporo nie zabrakło

2025-02-16 09:00:56(ost. akt: 2025-02-14 14:51:56)
Jan Antochowski z Ostródy już rok temu spełnił swoje wielkie marzenie. Ukończył dziesięć długodystansowych biegów narciarskich w różnych krajach i zdobył tytuł Worldloppet Silver Master. Taki prezent sprawił sobie na 70 urodziny, które obchodził w marcu. Ale nie zatrzymuje się. Chce sięgać dalej. Właśnie wrócił z Sapporo w Japonii, gdzie zaliczył kolejny narciarski bieg.
Worldloppet Masters wymaga umiejętności, wytrwałości i ogromnego wysiłku. Żeby uzyskać taki certyfikat trzeba ukończyć dziesięć długodystansowych biegów narciarskich w różnych krajach. U nas jest Polish XC Masters – to dobrowolna organizacja zrzeszająca biegaczy. Jej honorowym prezesem jest Justyna Kowalczyk.

— Mamy określony układ naszych wyjazdów do państw, gdzie organizowany jest Worldloppet Ski — mówi Jan Antochowski. — Trzeba tam pojechać i uczestniczyć w biegach. Japonia należy do tej światowej siatki biegów narciarskich.

Biegi odbywały się na początku lutego w Sapporo. Miały być dwa dystansy - 50 i 25 kilometrów. Z uwagi na brak śniegu skrócono je do 30 i 20 kilometrów. Organizatorzy nawet trochę śniegu nawieźli. A potem okazało się, że natura jednak nie zawiodła. Napadało tyle śniegu, że trzeba było odśnieżać trasę, by zawodnicy mogli wystartować.

— Impreza była zorganizowana bardzo dobrze — mówi Jan Antochowski. — Trasa została przygotowana super. Nie było żadnych opóźnień, wszystko perfekcyjnie i punktualnie. Tam wszystko chodzi jak w zegarku. Autobus rusza punktualnie, pociąg też. Nie znają czegoś takiego, że „jakoś tam będzie”.

Trzeba przebiec, nie wygrać

W polskiej ekipie, oprócz Jana Antochowskiego byli Maciej Tracz z Łodzi – organizator biegów i zaprawiony zawodnik, który ma już ma koncie dwa trofea Gold Master, czyli dwa razy zaliczył po 10 biegów w Europie i na świecie. On jako jedyny wystartował w Sapporo na dłuższym dystansie 30 km. Trzeci uczestnik wyprawy do Sapporo - Tomek Opaliński też zdobył już dwa lata temu tytuł Gold Master.

Poza trójką zawodników z Ostródy i Łodzi, w Sapporo był jeszcze tylko jeden Polak z Irlandii.

Maciej Tracz zakończył bieg na 245. miejscu na 337 startujących, Tomek Opaliński był 231. na 259 startujących, a Jan Antochowski zajął 237 miejsce – obaj na dystansie 20 km.

— Tu chodzi o zaliczenie biegu, a nie o miejsce — podkreśla pan Jan. — Kolekcjonujemy wpisy w paszporcie Worldlopped, zaliczając kolejne biegi. A przy okazji spotykamy się ze znajomymi biegaczami z Nowej Zelandii, Stanów Zjednoczonych, Australii, czy Niemiec. Już się rozpoznajemy nawzajem.
Z Tokio do Sapporo polecieli samolotem, ale do Tokio wrócili już pociągiem, bo to trzeba było przeżyć i zobaczyć: dwa tysiące kilometrów szybką koleją wzdłuż wybrzeża Oceanu Spokojnego i gór, co za tym idzie piękne krajobrazy i niezapomniane wrażenia. A potem jeszcze 53 km tunelem pod dnem przesmyku między wyspami Hokkaido i Honsiu.

Ochrona środowiska działa

Jan Antochowski w Japonii był pierwszy raz.

— To był jak dotąd mój najdalszy wyjazd, sam lot trwa 14 godzin — mówi Jan Antochowski. — Ale warto poświęcić ten czas, by chociaż trochę poznać Japonię i Japończyków. Bardzo mi zaimponowała ich dyscyplina. Wszystko co robią, robią dobrze i od początku do końca. Nigdzie żadnej prowizorki. Na ulicy to wygląda tak, że jak mają maszerować lewą stroną ulicy, to wszyscy idą lewą stroną. Na ulicach widać porządek, nie ma ani jednego kosza na śmieci i nie ma w ogóle śmieci. Tokio to ogromne miasto, liczy 14 milionów mieszkańców, a cała aglomeracja 30 milionów. Do godziny 14 jest na ulicach spokojnie. Po 14 wychodzą uczniowie ze szkół i zaczyna się ruch na ulicach. Łatwo ich rozpoznać, bo noszą charakterystyczne identyczne szkolne ubrania. Po godzinie 16 wychodzą pracownicy biur i korporacji i ulice się zapełniają. Tu już dominują garnitury i krawaty.

Dzień wokół Tokio

W Japonii trzeba się liczyć z całkowitą zmianą jadłospisu. Ziemniaków tam nie uświadczysz. Jest w zamian ryż, makaron i owoce morza – krewetki, kraby, sushi. Była okazja, by spróbować innej kuchni, odwiedzić muzeum japońskiego piwa, obejrzeć Tokio w dzień i wieczorem, gdy tętni życiem.

— Przez całe życie nie najeździłem się tyle metrem, co w Japonii — śmienie się pan Jan. — Od godz. 9 do 21 byliśmy ciągle na nogach i coś zwiedzaliśmy. Byliśmy na słynnej wieży telewizyjnej, która jest takim centrum rozrywki dla całych rodzin, z oczywiście obowiązkowym oglądaniem panoramy miasta. Obejrzeliśmy też park cesarski. Do środka nie weszliśmy, bo wpuszczają tam tylko po 300 osób jednocześnie, a gdy tam dotarliśmy kolejne 300 już stało w kolejce. Wokół parku jest ścieżka rekreacyjna, można spacerować i pojeździć na rowerze. I podziwiać park cesarski. Ciekawe jest to, że cała ta posiadłość cesarska jest dziś wkomponowana w potężne stojące wokół wieżowce. Tu każdy centymetr jest wykorzystany.

Wzięli też udział w wycieczce około stu kilometrów poza Tokio. Za niewielkie pieniądze, bo w przeliczeniu za ok. 140 naszych złotych: kolejką czerwoną objechali góry i doliny (20 km) i potem kolejką szynową jak na Gubałówkę na górę i gondolami jeszcze wyżej, a potem zjazd autobusem w dół. Był jeszcze rejs statkiem pirackim po jeziorze Ashi z widokiem na Fudżi. Wycieczka trwała cały dzień od godziny 9 rano, do 21 wieczorem.

Uczynni ale nie wylewni

Co najbardziej zaskakuje?

— Chyba to, że Japończycy wydają się być nieco wycofani — mówi Jan Antochowski. — Nie wychodzą z inicjatywą. Są bardzo uczynni i jeżeli się ich coś poprosi, natychmiast pomagają rozwiązać problem.

Sprawiają wrażenie zamkniętych w sobie. Nie są wylewni. Tłumy mijają się na ulicy, jest jeden wielki tłok i przemarsz po pracy, ale bez radości, bez śmiechu. I bardzo niechętnie mówią po angielsku, co jeszcze komplikuje komunikację. Bez znajomości języka nie jest łatwo.

Co ciekawe, tam nie ma ludzi otyłych. Inna kultura, inna kuchnia, inny sposób życia. Za to Japonki są bardzo ładne i bardzo młodo wyglądają. Trudno odróżnić dziewczynkę od dorosłej kobiety. Nawet za barem pracujące kobiety, z założenia pełnoletnie, wyglądają jak dziewczynki. Ubierają się bardzo nowocześnie. Teraz jest moda na mini. Mężczyźnie z korporacji oczywiście są ubrani w garnitury a pozostali w stonowany sposób – bardziej na sportowo w spodnie i bluzy. Tak to wygląda na ulicy.

Aktywność sposobem na życie

Po co wkładać wysiłku i poświęcać tyle czasu na bieganie. Odpowiedź jest prosta: to takie „czyszczenie” głowy, kiedy wszystkie problemy zostają gdzieś poza nami i zmaganie się ze samym sobą.

— W moim wieku za późno na ściganie się — mówi pan Jan. — Ale na zmaganie się ze sobą zawsze znajdę czas. Trochę też z innymi zawodnikami. Trzeba trochę tej siły fizycznej w to włożyć, ale to jest przyjemne. A jak się już dobiegnie na metę, to jest ogromna satysfakcja. O kondycję trzeba dbać. Staramy się z żoną ćwiczyć po pół godziny codziennie rano. Dwa razy w tygodniu biegam na dystansie 5 lub 10 kilometrów. Oprócz tego chodzimy na spacery, też 2-3 kilometry codziennie. Mamy świetną ścieżkę nabrzeżem Jeziora Drwęckiego. Staram się też brać udział w organizowanych w Polsce biegach. W zamian czuję się sprawny fizycznie, a psychicznie się oczyszczam. Jestem w dobrej kondycji.

Jan Antochowski zaczął biegać na nartach w 2005 roku, a po przejściu na emeryturę od 2018 roku robi to już na poważnie. Podkreśla, że aktywność jest sposobem na życie. Lekarze twierdzą, ze ruch to zdrowie, gdyby wszyscy uprawiali sport oni nie mieliby roboty. Warto się do tych wskazówek zastosować.

— Zajęć mam tyle, że nie mam czasu na próżne siedzenie — dodaje Jan Antochowski. — Nie siedzę w fotelu i nie gapię się w telewizor. Nie ma takiej opcji. Wszelką aktywność polecam wszystkim. To najlepszy sposób na zdrowe życie.

Barbara Chadaj-Lamcho