"Ciężary mnie wybrały". Krystyna Abramczyk-Puzio, kobietą z nietypową pasją

2024-10-27 11:00:43(ost. akt: 2024-10-27 11:07:40)

Autor zdjęcia: FB/Jaka to melodia?

Ma 59 lat, jest asystentką stomatologiczną, po pracy wyciska siódme poty na siłowni, a później... przerzuca na sztandze takie ciężary, że medale i rekordy sypią się jak z rękawa. To Krystyna Abramczyk-Puzio z Olsztyna, kobieta z nietypową pasją.
— Kobieta z nietypową pasją… tak mówią. Co Pani na to odpowiada?
— Wszyscy się dziwią, skąd mi to przyszło do głowy. A mi to wyszło przypadkiem. Po prostu. To nie jest tak, że ja od zawsze fascynowałam się ciężarami. Zaprowadziłam syna na siłownię i to właściwie on miał dźwigać, jednak po czasie on się wycofał… a ja zostałam. Nie zapałałam miłością do ciężarów od razu. Wykonywałam schematyczny trening, zaczęłam osiągać wyniki i tak też skierowano mnie na zawody. To nie ja wybrałam ciężary, tylko ciężary wybrały mnie

— Ma Pani za sobą wiele sukcesów. Rekordzistka Polski, Europy i świata, w martwym ciągu podniosła 171 kg, na ławeczce wycisnęła 85 kg, natomiast rekord w przysiadzie ze sztangą wyniósł 171 kg. Skąd w Pani taka siła?
— Wszystkie kobiety mają ogromną siłę, o czym nie wszystkie wiedzą. Ja już o tym wiem.
Od dzieciństwa fizycznie pracowałam, bo moi rodzice mieli gospodarstwo. Niegdyś były one mało zmechanizowane, wiele prac wykonywało się ręcznie i niestety dzieci też musiały pomagać. Ja byłam najmłodszym dzieckiem.
W późniejszym etapie, kiedy weszłam na siłownie to z kolei dobry, systematyczny trening przyczyniał się do wypracowania tej siły. Mam bardzo dobrego trenera, to Zbigniew Koper, który zyskał miano “Trenera Roku Powiatu Olsztyńskiego”. Jest to człowiek, który ma 71 lat, sam trenuje, startuje w podnoszeniu ciężarów i trójboju. Obydwoje uprawiamy dwie dyscypliny: olimpijskie podnoszenie ciężarów tj. rwanie i podrzut i trójbój siłowy, czyli przysiad ze sztangą, martwy ciąg i wyciskanie na ławeczce. Trener musiał mnie poznać, dowiedzieć się jak mogę trenować, na co mnie stać, jak rozpisywać mi trening, tak, aby przyrastała siła, a nie ból i zniechęcenie. Gdyby nie on, nie byłoby tego wszystkiego. Potrafił zmotywować i przeżył wszelkie kobiece humorki, a przemyślane plany treningowe i moja samodyscyplina przyniosły efekt.

— Czy ta siła przenosi się też na życie codzienne?
— Nigdy wcześniej nie miałam takich osiągnięć. Byłam zwykłą kobietą, która pracowała, wychowywała dzieci i zajmowała się domem. Byłam bardzo nieśmiałą osobą, miałam niewielką wiarę w siebie, wydawało mi się, że nic mi się nie uda. Z chwilą, kiedy zaczęłam trenować, zarówno siły fizycznej jak i tej wewnętrznej, zaczęło mi przybywać.
Czas kiedy rozpoczęłam treningi była dla mnie bardzo trudny. Jest to powiązane z moją mamą. Zdążyła jeszcze zobaczyć mnie z ciężarami. Bardzo martwiła się o mój i syna kręgosłup czy stawy. Jednak, gdy wytłumaczyłam jej, że jesteśmy bezpieczni, bo odpowiednie ćwiczenia z obciążeniem ratują nam je a nie niszczą, uspokoiła się. Miesiąc później odeszła.
Zaczęłam więcej trenować, żeby zabijać czas, zagłuszyć ból. Jednocześnie zaczęły pojawiać się pierwsze zawody, na których odnotowywałam sukcesy, które z kolei motywowały do kolejnego startu. Wtedy też pierwszy raz pojechałam na mistrzostwa świata w trójboju i przywiozłam złoty medal.
Z czasem nakręcało się to samo, chciałam budować tę siłę, startować w kolejnych zawodach i zdobywać kolejne medale. Dodawało mi to pewności siebie, wiedziałam że robię coś, czego efekty są widoczne. Więc do czegoś się nadaję… coś robię dobrze… coś robię nawet doskonale. Dodało mi to ogromnej wiary w siebie, otworzyło na ludzi.

— Czy chce Pani poprzez swoją dyscyplinę rozmyć stereotypy o “delikatnych” kobietach?
— Patrzę na daną dyscyplinę typowo sportowo. Jako, że jej nie wybierałam, a zostałam przez nią “złapana”, nie było w tym takiego celu. Ja sama sobie chciałam udowodnić, że jednak może coś potrafię. Z ogromnym strachem jechałam na każde zawody. Jednak trener, który poświęcał mi swój czas, wierzył we mnie, przyjeżdżał na treningi, wysyłał plany treningowe i nasz obopólna praca doprowadziły do miejsca, w którym jestem obecnie.

— Co by pani powiedziała kobietom zarówno w swoim wieku, młodszym jak i starszym?
— Pracuję w przychodni stomatologicznej, jestem asystentką, wielu pacjentów znam od lat. Staram się im doradzać, podpowiadać, motywować, zachęcać aby pójść do fizjoterapeutów lub trenerów personalnych. Wiem, że ćwiczenia bardzo usprawniają. Gdy z wiekiem mięśnie zanikają, kości trą o siebie, tworzą się różne kontuzje i wywołują ból. Lekarstwem na to jest pobudzenie mięśni i ich budowanie. Kiedyś bolały mnie plecy, kolana, obecnie jestem sprawniejsza niż gdy miałam 30 lat, a mam już prawie 60. Pokazuje więc swoją osobą efekty i zachęcam do ruchu. Ćwiczę już 10 lat i czuję się świetnie, choć na treningach przerzucam tony.

— Co jeszcze daje Pani sport?
— Dzięki niemu mam cele w życiu. Wybieram zazwyczaj zawody jak najbliżej, ponieważ są to mniejsze koszta. Nie stać mnie na dalekie wyjazdy za granicę. Marzy mi się start na zawodach w Stanach, które organizuje Arnold Schwarzenegger. Zarówno wpisowe, podróż i hotel to drogi interes. Ale marzenia mam!
Poznaję dzięki niemu wspaniałych ludzi, ale także zwiedzam Polskę i sąsiednie kraje. Byłam na zawodach w Niemczech, na Słowacji, na Węgrzech, w Austrii, Czechach, w Ukrainie. Cieszę się, bo każdy wyjazd to dla mnie wycieczka, dzięki której mogę poznawać świat.

— Jest Pani otwarta i odważna, ostatnio była Pani również w “Jaka to melodia?”
— Tak naprawdę jestem strasznym tchórzem. Kiedy zaczęłam osiągać pierwsze sukcesy z ciężarami stwierdziłam, że jestem w takim momencie swojego życia, że chwytam byka za rogi i biorę wszystko co mi przyniesie. Każde zaproszenie do telewizji przypłacam ogromnym stresem. Jestem po prostu jaka jestem, nie umiem kombinować, ale jak się okazuje to mi procentuje.
W “Jaka to melodia?” wzięłam udział w odcinku specjalnym, w którym wygrana przeznaczona była na cel charytatywny. Przygotowywałam się wiele dni, słuchałam piosenek, śpiewam, uczyłam się tytułów, nawet tańczyłam. W pracy śmieli się ze mnie, gdy nuciłam coś pod nosem, w domu dzieci śmiały się z mojego angielskiego. Ja też oprócz stresu miałam ubaw po pachy. Muzyka była ze mną od zawsze, na każdym etapie życia słuchałam różnych jej gatunków, jeździłam na koncerty. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się finału. Byłam najstarszą z dziewczyn, a dotarłam do ostatniego etapu. Byłam tym bardzo zaskoczona, ale ogromnie się cieszę, że to zrobiłam. To wydarzenie pokazało też jak wielu ludzi jest przy mnie, jak mi kibicują i wspierają. Kiedy program został wyemitowany, znajomi, rodzina i najbliżsi organizowali w swoich domach “strefę kibica” i wspólnie oglądali mnie w telewizji. Nawet moi współpracownicy i szefostwo zorganizowali taką w przychodni, mimo, że w niedzielę była zamknięta. Dali mi ogromne wsparcie i otuchę.

— Sport to sposób na życie?
— Jestem wdzięczna życiu za to wszystko, co do mnie przyszło, a ja tego nie odepchnęłam, tylko wzięłam i niosę. Dużo ludzi mówi mi, że to co robię, robię z pogodą ducha i to nakręca innych do oglądania mnie i kibicowania. Gdy na zawodach schodzę z podium, rozpiera mnie duma, ale później jestem zwykłą mamą, babcią, siostrą, koleżanką, z każdym zagadam, każdego pocieszę. Uwielbiam zdziwione oczy, gdy w sklepie ktoś chce mi pomóc podnieść zgrzewkę wody, a ja nagle sama podnoszę ją z wysoka bez problemu, albo gdy na siłowni przyglądają się “ile ta starsza pani podnosi”. Lubię to, daje mi to radochę. Jestem niska, okrąglutka, gdy staję na mistrzostwach obok wielkich, napakowanych mężczyzn chce mi się śmiać. Ćwiczę trzy razy w tygodniu po kilka godzin na siłowni, nie brakuje mi czasu, nie tracę go po prostu na zbędne dla mnie rzeczy. Jestem za to niepoprawna grzybiarką. Każda wolną chwile spędzam w lesie, gdy był wysyp prawdziwków potrafiłam je zbierać przed pracą i po treningu.