Choć miłość zaskoczyła ich dość późno, to są szczęśliwi i chcą wykorzystać każdą chwilę

2024-09-12 20:00:00(ost. akt: 2024-09-12 14:50:01)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Pani Irena Zaborowska ma już 67 lat, ale energii może jej pozazdrościć niejedna dużo młodsza kobieta. To osoba, która zawsze z optymizmem patrzy w przyszłość i mimo wszelkich przeciwności wierzy, że życie szykuje dla nas wiele niespodzianek.
Miłość to uczucie, które jest jednym z najsilniejszych i najbardziej znaczących przeżyć w życiu człowieka. Rodzimy się z miłości, dla miłości i do miłości. Miłość jest jak jedzenie – potrzebne do życia. Bez niej człowiek usycha jak roślinka bez wody. Miłość jest najważniejszą wartością w życiu – wiedzą o tym doskonale pani Irena i pan Massimo, którzy od 6 lat kroczą razem przez życie. I jak mówią, choć miłość zaskoczyła ich dość późno, to są szczęśliwi i chcą wykorzystać każdą chwilę.

Trudne dzieciństwo
Pani Irena pochodzi z Ornety. Nie miała w życiu łatwo. Był ich szóstka maluchów w domu, pracował tylko ojciec a mama zajmowała się domem i obejściem.

— Mieliśmy małe gospodarstwo, dwie krówki, trochę kur, świnki i kawałek ziemi — opowiada pani Irena. — Byłam najstarsza z rodzeństwa, więc na mnie spadał obowiązek opieki nad piątką młodszego rodzeństwa. Musiałam też pomagać mamie przy oporządzaniu zwierząt. Razem prałyśmy, zmywałyśmy. Bardzo mamę kochałam. Tata pracował ciężko i całymi dniami go nie było. Tylko niedziele spędzaliśmy razem - najpierw szliśmy do kościoła, potem wspólnie jedliśmy posiłki. Czasem szliśmy razem na spacer. Tata wtedy brał nas po kolei na barana.

Rodzinna sielanka skończyła się wraz z chorobą mamy pani Ireny. Po trzech miesiącach walki z nowotworem kobieta zmarła. Pani Irena miała wtedy 11 lat, a najmłodszy brat 4 lata.

— To była ogromna tragedia. Płakaliśmy, bo nie mogliśmy wyobrazić sobie życia bez mamy — wspomina. — Tata szybko wrócił do pracy a większość obowiązków spadła na mnie. Pracowałam ciężko, nie miałam czasu na naukę. Pamiętam, że wieczorem kiedy posprzątałam już po kolacji zasypiałam na siedząco. Jakieś dwa lata po śmierci mamy tata się ożenił. Myślałam, że będzie nam lepiej ale nie było. Macocha traktowała nas jak służących, jak któreś z nas nie wykonało jej polecenia to dostawaliśmy lanie i różne kary.

Pierwszy mąż
Edka, pani Irena znała od zawsze, bo mieszkał po sąsiedzku. Kiedy byli dziećmi bawili się w wolnych chwilach razem. Potem narodziła się między nimi miłość.

— W wieku 19 lat wyszłam za Edka — mówi. — To był bardzo dobry człowiek, ciepły, serdeczny, pracowity, dbał o dom i rodzinę. Przeżyliśmy szczęśliwie ponad 25 lat. Doczekaliśmy się dwójki dzieci. Śmierć Edka była dla mnie ogromnym ciosem. Byliśmy zgodnym małżeństwem, mieliśmy już trójkę wnuków. Do szczęścia nic nam nie brakowało - no może tylko Edkowi zdrowia. Kiedy umarł, świat mi się zawalił. Nic już mnie cieszyło, samotne dni i pustka to była moja codzienność. Dzieci i wnuki mnie odwiedzały, zachęcały do aktywności, jednak wydawało mi się, że jestem już za stara na szczęście…

Praca we Włoszech
Z jednej pensji trudno było opłacić mieszkanie i żyć. Pani Irena pogrążała się w rozpaczy po śmierci męża i z powodu braku pieniędzy. Spotkała w sklepie dawną koleżankę, która wyjeżdżała do Włoch do pracy, do opieki nad seniorami.

— Krysia zaproponowała, że może mi pomóc. Zaoferowała, że znajdzie mi pracę we Włoszech — opowiada pani Irena. — Początkowo bałam się jechać, bo nie znałam języka ani nigdy nie byłam za granicą. Jednak kiedy koleżanka powiedziała, że zarobię ponad 1000 euro miesięcznie i będę tam miała mieszkanie oraz posiłki to nie zastanawiałam się długo. Wyjechałam i choć początki były trudne to praca dawała mi satysfakcję i pozwalała spokojnie żyć. Myślałam, że pojeżdżę tam kilka lat, trochę zaoszczędzę i wrócę do kraju.

Włoski mąż
Życie jednak szykowało dla pani Ireny niespodziankę. Syn kobiety, u której pracowała zakochał się w niej. Mieszkali w jednym domu, coraz częściej rozmawiali. Massimo był "starym kawalerem". Powoli między nimi rodziło się uczucie: najpierw chodzili na spacery, uczyli się swoich ojczystych języków.

— On mnie uczył włoskiego, a ja go polskiego — śmieje się pani Irena. — Był samotnikiem, dużo czasu spędzał z chora mamą. Dla mnie zawsze był miły, życzliwy, pomagał robić zakupy. Z czasem zaczął zapraszać mnie na spacery, przynosił kwiaty, zapraszał do włoskich knajpek. Kilka razy pojechaliśmy nad morze... Zaprzyjaźniliśmy się. Ja już tak nie tęskniłam do kraju. Z bliskimi miałam cały czas na mediach społecznościowych.

Z przyjaźni narodziło się głębsze uczucie. Początkowo pani Irena ukrywała przed swoimi dziećmi, że z Massimo są już parą i że planują ślub.

— Kiedy Massimo poprosił żebym została jego żoną to się wystraszyłam — opowiada. — Ale kiedy spojrzałam w jego oczy i poczułam jego ciepłe ręce to postanowiłam dac nam szansę. I nie żałuję! Jesteśmy po ślubie, mieszkamy we Włoszech ale na każde święta przyjeżdżamy do Polski. Moje dzieci i wnuki odwiedzają nas we Włoszech. Rok temu zmarła moja teściowa, ale umierając mówiła, że cieszy się, że Bóg nas połączył i nie musi się martwić, że syn zostanie sam.

Są szczęśliwi
Małżonkowie nie mają złotej recepty na szczęśliwe i trwałe wspólne życie. Ich pierwszy taniec na ślubie odbył się do piosenki "Do zakochania jeden krok".

— To moja ulubiona piosenka — zdradza pani Irena. — Kto by pomyślał, że przyjechałam do Włoch za pracą a znalazłam miłość... Najpierw przyjaźń a potem miłość, jak w piosence wystarczył jeden krok...

W gestach i spojrzeniach tych dwojga widać miłość i szacunek.

— Podstawą jest szacunek do siebie samego. Nie lubiąc siebie i źle się czując we własnej skórze, nie będziemy w stanie stworzyć satysfakcjonującej więzi z drugim człowiekiem — mówią zgodnie. — Szczęśliwe małżeństwo to miłość i szacunek, lojalność i zaufanie. Ciągle trzeba się starać, by być atrakcyjnym dla partnera.

Pan Massimo uwielbia robić swojej żonie niespodzianki. Kocha jej dzieci a wnuki wprost uwielbia.

— Massimo jest cudowny, czuły, opiekuńczy, romantyczny — tłumaczy pani Irena. — Nasz dom zawsze jest pełen ludzi: rodziny i znajomych. Mąż to dobry człowiek, wspiera w trudnych chwilach i oddałby serce za mnie, dzieci czy wnuki. Mówi, że Bóg obdarzył go liczną rodziną, by nie był sam na świecie.