Kto się wyzuł z Ojczyzny?
2024-08-15 09:35:31(ost. akt: 2024-08-15 10:34:11)
„Współczesna historia cywilizacji zna mało wydarzeń posiadających znaczenie większe od bitwy pod Warszawą w roku 1920. Nie zna zaś ani jednego, które by było mniej doceniane” – napisał w 1931 roku lord Edgar Vincent d'Abernon, wedle którego „zadaniem pisarzy politycznych jest wytłumaczenie europejskiej opinii publicznej, że w roku 1920 Europę zbawiła Polska”.
Nie ma jakichkolwiek podstaw, by w powyższych słowach brytyjskiego dyplomaty doszukiwać się nuty kokieterii, tym bardziej że Edgar Vincent d'Abernon doskonale wiedział, z kim przyszło nam stoczyć decydującą bitwę niespełna dwa lata po odzyskaniu nieodległości. Wszak jako przewodniczący Misji Międzysojuszniczej do Polski na własne oczy widział bolszewickie hordy, które prąc na Zachód w pijanym widzie, zamierzały zniszczyć cywilizację łacińską. Jeśli więc zgadzamy się z Czesławem Miłoszem, że „komunizm stanowi o specyfice XX wieku”, to trudno znaleźć wydarzenie w minionym stuleciu, którego ranga byłaby większa niż polska victoria latem 1920 roku.
Zło w czystej postaci
Gdy w 1918 roku powróciliśmy na polityczną mapę Europy, rozpoczęło się mozolne budowanie nowej Polski, która musiała zmagać się z szeregiem problemów natury organizacyjnej oraz finansowej. Dość powiedzieć, że w 1918 roku na terenach, które weszły w skład II RP, posługiwano się co najmniej siedemnastoma różnymi walutami. Na domiar tego istniało kilka porządków prawnych, a przyjęty na pierwszą połowę 1919 roku budżet zakładał, że dochody skarbu państwa wyniosą 600 mln polskich marek, zaś wydatki 1 mld 700 mln polskich marek. Poza tym zmęczone zaborami, powstaniami i katorgami społeczeństwo w końcu chciało zacząć normalnie żyć, dlatego zapewne niejeden Polak podpisałby się wówczas pod słowami Antoniego Słonimskiego: „A wiosną – niechaj wiosnę, nie Polskę zobaczę”.
Ale bolesna historia zaważyła na stanie ducha narodu. Nieustanne represje i poczucie funkcjonowania w zamkniętej klatce, której zarządcami byli wrodzy Polakom okupanci, z jednej strony powodowało utratę nadziei, z drugiej zaś wzmagało patriotyczne nastroje. Wychowywanie kolejnych pokoleń w duchu miłości do kraju oraz, jeśli przyjdzie taka potrzeba, konieczności oddania za niego życia, sprawiło, iż ukształtował się ideał Polaka kierującego się dewizą „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Niemniej jednak wojna z kolejnym, wyjątkowo nieludzkim wcieleniem rosyjskiego imperializmu u progu wolnej Polski była ostatnią rzeczą, o której marzył i której potrzebował poturbowany przez dziesięciolecia naród. A jednak brutalna rzeczywistość nie oszczędziła Polaków, którym przyszło stanąć oko w oko z pretorianami imperium zła.
Konflikty zbrojne mają to do siebie, że nie są czarno-białe, dlatego ocenianie ich pod względem moralnym z reguły stanowi nieoddające złożoności zagadnienia uproszczenie. W 1920 roku było jednak inaczej, bo wtenczas zło objawiło się w czystej postaci. „Przez trupa Białej Polski prowadzi droga ku ogólnoświatowej pożodze” – brzmiał rozkaz Michaiła Tuchaczewskiego z 2 lipca 1920 roku, który oznaczał jedno: bez podbicia Polski podpalenie świata przez bolszewików będzie niemożliwie. „Widmo komunizmu”, które jak przewidywał Karol Marks w 1848 roku „krążyło po Europie” dotarło do niej w dwudziestym stuleciu i sukcesywnie zaczęło topić świat we krwi. Wprawdzie pod koniec drugiej dekady XX wieku czerwona bestia dopiero zaczynała pokazywać swe kły, co nie oznacza, że była przez to mniej krwiożercza i okrutna.
Flirt z kanaliami
— Poza wyjątkami Zachód nie doceniał znaczenia roli eksperymentu sowieckiego. Nie zdawano sobie sprawy z wagi i charakteru tego zjawiska. Z tego, że zjawisko to może objąć, ba, ma ambicje, żeby objąć sobą cały świat — powiedział prof. Paweł Wieczorkiewicz, który podkreślał, że zachodnich przywódców po 1917 roku bardziej interesowała perspektywa zrobienia biznesu z barbarzyńcami, niż zduszenie w zarodku bolszewickiego projektu. Z tego względu „rozpoczął się okres potęgującego się flirtu przy pozorach wrogości z rodzącym się państwem bolszewickim. Podstawą jest tu przede wszystkim gospodarka. (…) Możliwość wejścia na chłonny, wielki, mimo rozpaczliwego stanu kraju rynek rosyjski było atutem pierwszej wagi”.
Niniejsza konstatacja jest kluczowa, bo pokazuje fundamentalny problem Zachodu, który bagatelizując rozprzestrzeniające się zło, doprowadza do jego eskalacji. Skojarzenia z bieżącą sytuacją polityczną nie są bezpodstawne, gdyż wolny świat, skądinąd nie pierwszy raz, nie wyciągając wniosków z historii, stworzył kolejnego potwora. Przyjęcie Putina, byłego oficera KGB, w poczet demokratycznej rodziny w zamian za gaz i ropę ma teraz swoje konsekwencje. Ponad 100 lat temu było podobnie.
Szef sztabu imperialnego sir Henry Wilson z przerażeniem i odrazą patrzył, jak brytyjski premier Lloyd George rozmawia z „łajdacką parą kanalii”, czyli Kamieniewem i Krasinem: „Byłem zaskoczony (…) tym niemal służalczym nastawieniem, z jakim zabiegał o rosyjskie interesy i był wrogi wobec Polaków. (…) Był na przyjacielskiej stopie z Kamieniewem i Krasinem. (…) Było dla mnie całkiem jasne, że wszyscy trzej zakładali, i że L.G. zaaprobował, okupację Warszawy przez bolszewików”.
Na kogo mogliśmy liczyć?
Choć bolszewicy nigdy oficjalnie nie wypowiedzieli II RP wojny, to za jej początek możemy uznać 3 stycznia 1919 roku, gdy polska samoobrona stoczyła heroiczny bój o obronę Wilna. Triumfujący Sowieci już w lutym ogłosili powstanie Litewsko-Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Rad ze stolicą w Wilnie. Chwilę wcześniej w analogiczny sposób powołali do życia podobne twory na Łotwie i Ukrainie. Ekspansja komunizmu na Zachód była jednym z głównych celów Lenina, który bynajmniej nie zamierzał poprzestać na wschodniej części Europy, albowiem jak zauważył prof. Richard Pipes: „bolszewicy przejęli władzę nie po to, aby zmienić tylko Rosję, ale aby użyć jej jako trampoliny do rewolucji światowej”.
O tym, że niepodległość nie jest dana raz na zawsze, Polacy wiedzieli doskonale, dlatego własną krwią zaświadczyli, że są jej godni. Ówczesny wysiłek i poświęcenie narodu było tym większe, że międzynarodowa społeczność, eufemistycznie mówiąc, ani myślała trzymać kciuki za Polskę.
— Odrzucam pomoc dla Polski, nawet wobec niebezpieczeństwa, że może zostać pochłonięta. Przeciwnie – liczę na to — ogłosił Hans von Seeckt, szef Niemieckiego Sztabu Generalnego.
Notabene niemalże tożsame stanowisko wyraził rząd niemiecki. Swoją drogą antypolska narracja obiegła Stary Kontynent, wskutek czego zwłaszcza wśród zachodnich robotników żywe było przekonanie, że burżuazyjną Polskę należy zgładzić.
12 sierpnia 1920 roku na konferencji związków zawodowych i Partii Pracy proklamowano rozpoczęcie strajku generalnego w przypadku, gdyby rząd Wielkiej Brytanii nie zrezygnował z prowadzenia propolskiej polityki. Skądinąd brytyjskich elit nie trzeba było utwierdzać w niechęci do Polski (nieprzypadkowo jedna z prac prof. Andrzeja Nowaka na temat roku 1920 nosi tytuł „Pierwsza zdrada Zachodu”). Maurice Hankey, pierwszy sekretarz brytyjskiego rządu, zapewniał, iż premier Lloyd George wie, że nie cierpi on Polaków, „gardzi nimi” i nie wierzy, by „w dłuższej perspektywie można było ich uratować, a wreszcie, że wątpię, aby warto ich ratować”.
Znamienny jest zwłaszcza fakt, iż 10 sierpnia, gdy szykowaliśmy się do decydującej bitwy, w londyńskim parlamencie przyjęto wysłannika Lenina – Kamieniewa, który słuchał, jak premier Wielkiej Brytanii bredzi, że odpowiedzialność na wojnę polsko-bolszewicką ponosi Polska! Warto też pamiętać, że Biuro Międzynarodowe Federacji Związków Zawodowych, w istocie będące filią II Międzynarodówki, zobligowało swoich członków, by przeforsowali embargo na dostawy amunicji do Polski. Stosunek państw Ententy do sprawy polskiej dobitnie obrazuje konferencja w Spa w lipcu 1920 roku.
Przybyły do Belgii premier Władysław Grabski, licząc na wsparcie w negocjacjach polsko-bolszewickich, spotkał się niechęcią, a przedstawiciele Ententy swoją pomoc uzależnili od znacznych ustępstw Polski. Przeświadczenie o rychłym upadku II RP było powszechnie, z czego skorzystali chociażby Czesi, którzy zajęli Zaolzie.
Coraz bardziej osamotnieni w momencie, gdy kraj znalazł się nad przepaścią, mogliśmy liczyć przede wszystkim na Francuzów, Ukraińców i Węgrów.
Podpisana 22 kwietnia 1920 roku w Warszawie umowa między Polską a Ukraińską Republiką Ludową połączyła państwa, które w obliczu wspólnego wroga postanowiły zewrzeć szeregi. Do historii przeszła m.in. bohaterska postawa 6 Dywizji Strzelców, która dowodzona przez pułkownika Marko Bezruczkę weszła w skład polskiej 3 Armii. Generał Rydz-Śmigły w rozkazie z dnia 22 czerwca 1920 roku napisał: „6 dywizja ukraińska, zachowując hart ducha, mimo że cofając się, oddaje swoją ojczyznę na pastwę wroga, jak wierny, dobry towarzysz broni pilnuje naszego północnego skrzydła”.
Do broni!
Armia Czerwona do zmasowanego ataku przystąpiła 4 lipca. 7 lipca Sowieci przekroczyli Berezynę, 14 lipca zdobyli Wilno, a 23 lipca wkroczyli do Grodna. Tuż po jego zdobyciu pewny swego Tuchaczewski wydał rozkaz zajęcia Warszawy do 12 sierpnia. W żadnym wypadku nie były to mrzonki, gdyż bolszewicy poczuli krew po tym, jak pod koniec lipca po pokonaniu w krótkim czasie ponad 400 km dotarli do linii Bugu.
Preludium panowania imperium zła na Wisłą miał być zainstalowany 30 lipca w Białymstoku marionetkowy Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski (Polrewkom), którego zadaniem było przejęcie władzy na podbitych terenach. Julian Marchlewski, Feliks Dzierżyński i Feliks Kon, podobnie jak reszta towarzyszy z Komunistycznej Partii Robotniczej Polski, pomimo że w ich żyłach płynęła polska krew, zdradzili swoich rodaków. Oczywiście nie było to zaskoczenie, albowiem od momentu, gdy Polska wyrwała się z potrójnego ucisku zaborców, KPRP permanentnie negowała potrzebę funkcjonowania niepodległego państwa polskiego, tłumacząc jego istnienie jako sprzeczne z podstawowymi prawami historycznymi. „Polski proletariat – zapisali komuniści w programie partii – odrzuca wszelkie polityczne rozwiązania związane z ewolucją kapitalistycznego świata, takie jak autonomia, niepodległość i samookreślenie… Proletariat sprzeciwi się wojnie o państwowe granice”.
Sytuacja Polski na przełomie czerwca i lipca była więcej niż trudna, dlatego 1 lipca Sejm powołał Radę Obrony Państwa, a dwa dni później Józef Piłsudski wydał odezwę do narodu, którą zakończył słowami: „Wszystko do zwycięstwa! Do broni!”. Finalnie nie bez znaczenia okazało się też utworzenie pod koniec lipca Inspektoratu Armii Ochotniczej z gen. Józefem Hallerem jako dowódcą, w ramach którego ogłoszono zaciąg do wojska. Do armii zgłosiło się ok. 90 tys. ochotników, którzy uzupełnili oddziały frontowe, pełniąc służbę pomocniczą. Armia Polska, która w kwietniu liczyła 600 tys. osób, w sierpniu rozrosła się do blisko 1 mln żołnierzy.
Z kim bolszewicy nie mogli walczyć?
Józef Piłsudski decydującą bitwę zamierzał stoczyć na obszarze pomiędzy Bugiem a Wisłą. Front Północny, dowodzony przez gen. Józefa Hallera, rozciągał się od granicy Prus Wschodnich po Puławy. Frontowi Środkowemu przebiegającemu od Puław, wzdłuż Wieprza do Sokala, przewodził gen. Edward Rydz–Śmigły. Z kolei celem uformowanej nad Wkrą armii gen. Władysława Sikorskiego było niedopuszczenie do oskrzydlenia sił polskich od północy. Niełatwe zadanie przypadło frontowi południowemu, dowodzonemu przez gen. Wacława Iwaszkiewicza, który miał powstrzymać Konarmię Budionnego, obronić Lwów oraz pola naftowe Drohobycza.
13 sierpnia bolszewicy uderzyli na przedmieścia Warszawy. Rozpoczęły się dwudniowe walki o stolicę, najcięższe starcia odbyły się pod Radzyminem i Ossowem. Gdy jedni bili się z bronią w ręku, inni modlili się w kościołach. „O ziszczenie się cudu Wisły” modlił się też Stanisław Stroiński, którego sformułowanie na stałe zakorzeniło się w polskiej pamięci (wykorzystywano je wedle politycznych potrzeb). I cud faktycznie nadszedł, bo 15 sierpnia w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, dzień po tym, jak zginął człowiek symbol Bitwy Warszawskiej – ks. Ignacy Skorupko, przeszliśmy do kontruderzenia, rozbijając bolszewickie hordy.
Przez lata spierano się, ile w triumfie z 1920 roku było wojskowego kunsztu, a ile pomocy opatrzności, o którą miliony Polaków (łącznie z najwyższym dowództwem) wtenczas żarliwie się modliły. I choć, jak twierdził prof. Paweł Wieczorkiewicz, kluczem do sukcesu „było niezwykle precyzyjne dowodzenie i kalkulacja sił, którą Piłsudski mógł przeprowadzić m.in. dlatego, że polscy deszyfranci zdołali złamać kody sowieckie i Piłsudski miał znakomite, stuprocentowe rozeznanie w zamiarach dowództwa sowieckiego i w dyslokacji wojsk sowieckich”, to uciekający w popłochu bolszewicy opowiadali, że „do Warszawy szło im się dobrze, jednak miasta nie zdobyli, ponieważ zobaczyli [uwidieli] nad stolicą Matkę Bożą i nie mogli z nią walczyć”. Kard. Aleksander Kakowski w swoich wspomnieniach zanotował, że: „bolszewicy wzięci do niewoli opowiadali, że widzieli księdza w komży i z krzyżem w ręku, a nad nim Matkę Boską”. Setki najeźdźców ze Wschodu wyznały, że uciekli z pola bitwy, gdyż ratowali się ucieczką przed Matier Bożju.
Kto się wyzuł z Ojczyzny?
Józef Stalin miał powiedzieć, że: „komunizm pasuje Polsce jak siodło krowie”. Rzecz jasna na pejoratywne konotacje Polaków względem nowej świeckiej religii niepośledni wpływ miały wydarzenia z 1920 roku. Najeźdźca został pokonany, ale polscy komuniści, którzy wtenczas opowiedzieli się po stronie agresorów, na zawsze zostali z piętnem zdrady. O tym, że zdrada Ojczyzny oznacza wieczną infamię pisał Stefan Żeromski w opowiadaniu „Na probostwie w Wyszkowie”, gdzie gościli członkowie niesławnej pamięci Polrewkomu:
„Na odgłos strzałów, rozlegających się za Bugiem dr Juljan Marchlewski, jego kolega Feliks Dzierżyński pomazany od stóp do głów krwią ludzką, i szanowny weteran socyalizmu Feliks Kohn — dali drapaka z Wyszkowa. (…) Przed wyjazdem dr Juljan Marchlewski powtarzał raz wraz melancholijnie:
Miałeś, chłopie, złoty róg,
Miałeś, chłopie, czapkę z piór…
Został ci się ino sznur…
Miałeś, chłopie, czapkę z piór…
Został ci się ino sznur…
Jak w wielu innych rzeczach, tak i tutaj, niedoszły władca mylił się zasadniczo. Złotego rogu Polski wcale w ręku nie trzymał. (…) Nawet do biednego sznura od polskiego złotego rogu nie ma prawa ten najeźdźca. Kto na ziemię ojczystą, chociażby grzeszną i złą, wroga odwiecznego naprowadził, zdeptał ją, stratował, splądrował, spalił, złupił rękoma cudzoziemskiego żołdactwa, ten się wyzuł z ojczyzny. Nie może ona być dla niego już nigdy domem, ni miejscem spoczynku. Na ziemi polskiej nie ma dla tych ludzi już ani tyle miejsca, ile zajmą stopy człowieka, ani tyle, ile zajmie mogiła”.
Komuniści niestety wrócili nad Wisłę, wbijając nam 17 września 1939 roku nóż w plecy. Ale wtedy świat wiedział już, czego może się po nich spodziewać. Cyniczni światowi przywódcy wprawdzie zabiegali o względy Stalina, ale o ogólnoświatowej pożodze nie mogło już być mowy. I tylko zimny dreszcz przechodzi po plecach na myśl, jak potoczyłyby się losy świata, gdybyśmy w roku 1920 nie zatrzymali liczącej 4,5 mln żołnierzy największej armii na kontynencie, a rozpędzeni bolszewicy doszliby nad Łabę i połączyli siły z funkcjonującą tam potężną partią komunistyczną. „Byłby to system zarządzany nie z sowieckim bałaganiarstwem – które zostawiało miejsce na obchodzenie różnych praw, zarządzeń, paragrafów – ale z niemiecką dokładnością i pruskim drylem. To byłby system, który narzucono by nie na dziesiątki, lecz na setki lat” – powiedział w 2008 roku prof. Paweł Wieczorkiewicz.
15 sierpnia, obchodząc święto państwowe, kościelne i wojskowe, pamiętajmy o długu wdzięczności wobec przodków. „Wiecie, że urodziłem się w roku 1920, w maju, w tym czasie, kiedy bolszewicy szli na Warszawę. I dlatego noszę w sobie od urodzenia wielki dług w stosunku do tych, którzy wówczas podjęli walkę z najeźdźcą i zwyciężyli, płacąc za to swoim życiem” – powiedział w 1999 roku na cmentarzu w Radzyminie św. Jan Paweł II.
Michał Mieszko Podolak
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez