Kilka przyjaźni mam już za sobą…

2024-06-26 09:25:00(ost. akt: 2024-06-27 07:42:31)

Autor zdjęcia: Pixabay

Taki cytat znalazłam dziś rano w mediach społecznościowych. Prawie nigdy nie przeglądam ich bezmyślnie — jeśli już coś wypatrzę, to czytam, najczęściej reaguję, czasem nawet komentuję… Nad tym cytatem — ktokolwiek jest jego autorem — zatrzymałam się jak wryta i mocno zasępiłam…

Budowanie przyjaźni

Jakoś tak na intuicję wiem, że przyjaźń nie powstaje w jednej chwili. Że nie starcza jej ani jeden dzień, ani nawet jedna noc. Nie da się przyjaźni zaplanować, nie da się też upatrzyć kandydata ani kandydatki na przyjaciela lub przyjaciółkę. Znów na intuicję — ale zdaje mi się, że nijak nie da się określić profilu przyjaciela, który pasowałby do nas jak ulał. Życie nie raz pokazało mi, że bliższą relację — nawet jeśli nie była to jeszcze przyjaźń — zbudowałam z kimś, kto na pierwszy rzut oka był nie tylko całym przeciwieństwem mnie, ale zgoła posiadał cechy charakteru z marszu mnie odstręczające…! Zapominalski był na przykład lub niesłowny. Albo dużo młodszy…

Jedno, co można zrobić, to być otwartym na ludzi, rozmawiać, słuchając ich w miarę uważnie. I nie przegapiać drugiego człowieka, o czym pisałam już wielokrotnie, też pomna kilku życiowych sytuacji, kiedy — jak mi się dziś zdaje — temu czy tamtej nie dałam szansy, a mogłam. I już nigdy nie dowiem się, jak by się to życie — przegapionego i moje — potoczyło, gdybym jednak zareagowała na czas i nie zbagatelizowała. Trudno, było minęło, ale lekcję na resztę życia warto przyswoić.

Jedno jest pewne, nie tylko w przyjaźni zresztą: do tanga trzeba dwojga. Jeśli zatem widać, że jedno z pary przestaje tańczyć — to sygnał ostrzegawczy, którego absolutnie nie można zlekceważyć. Trzeba wtedy drugą stronę wziąć na długi spacer i otwarcie powiedzieć, że coś nam nie gra. Jeśli szczera rozmowa nic nie da, to sygnał, by się rozstać. Bo przyjaźń, podobnie jak miłość, też potrafi być toksyczna. A toksyczna przyjaźń nie jest warta ani naszego zaangażowania, ani łez. Przykre, ale trzeba pogodzić się z rozstaniem i iść do przodu, dbając przy tym o siebie.

Trwalsza niż miłość

Tak bywa — stąd jak dla mnie przyjaźń jest znacznie cenniejsza niż miłość. O ile miłość potrafi zapalić się nagłym, żywym ogniem — i w prędkim tempie sfajczyć wszystko — o tyle przyjaźń, ta budowana długo, z mozołem, wytrwale, ta doświadczona próbami ognia, ale jednocześnie daleka od piromańskich popisów — taka przyjaźń potrafi przetrwać znacznie dłużej niż niejedna miłość. I być może dlatego tak wiele osób wstępuje w trwalsze związki z pożądania, a kiedy ten ogień mija — okazuje się, że ludzie mają sobie do zaoferowania niewiele więcej. I to już dramat.

Podobnie jak w miłości — tak samo w przyjaźni w kwestii zaufania obowiązuje zasada zapałki, ewentualnie dziewictwa. Są to mianowicie sprawy na jeden raz — i tak jak nie da się drugi raz odpalić tej samej zapałki, tak samo nie da się odbudować latami zdobywanego zaufania. I tu pojawia się kolejna mądrość z mediów społecznościowych: nigdy nie kłam komuś, kto ci ufa, i nigdy nie ufaj komuś, kto cię okłamał. Tylko tyle — i aż tyle.

Te, co już za mną…

Och, było ich kilka — piękne były, uwznioślające… Dodawały skrzydeł, niosły jak sprzyjająca fala niesie łódkę, tarczą były przed niebezpieczeństwami tego świata, a jednocześnie szpadą zawiści kłuły wszystkich dookoła…! Nie twierdzę, że i ja sama mogłam tu i ówdzie zawinić — ale jedna przyjaźń skończyła się zanim się jeszcze na dobre zaczęła. I to mimo faktu, że kandydat na przyjaciela ględził o tej przyjaźni wte i wewte, przekonując mnie i resztę społeczeństwa, że ta przyjaźń między nami już jest, kwitnie i dobrze się ma…!

Z innym było nawet całkiem przepisowo: zaczęło się od znajomości, początkowo niepozbawionej jakichś nieporozumień, niesnasek czy nawet kontrowersji. Po czym i jego, i mnie zaczęły spotykać normalne życiowe zakręty, a los chciał, że cały czas pozostawaliśmy w ścisłym kontakcie. Trochę może zatem zrządzeniem losu, trochę siłą rzeczy, a trochę z czystego pragnienia przyjaźni, najwyraźniej równego po obu stronach — ta przyjaźń nam wyszła. I długi czas trwała. Po czym najpierw zgubiłam się ja, ale tyle miałam jeszcze w sobie woli walki o tę przyjaźń, że o zagubieniu swojego „przyjaciela” poinformowałam. Pomogło, zwłaszcza że najwyraźniej nie chciał mnie wypuścić z rąk. Ale następne tąpnięcie, tym razem z jego strony — i przyjaźń posypała się jak domek z kart. Dopiero później odkryłam kilka faktów, które tę „przyjaźń” definitywne przekreśliły, bo skompromitowały i obnażyły prawdziwe intencje drugiej strony.

Cóż, c’est la vie. Żal wielki, nadwyrężony próg zaufania wobec wszystkich potencjalnych kandydatów na przyjaciół, gorzka życiowa lekcja, ale zapamiętana na zawsze.

Dziś wciąż jestem na rozstaju dróg: jedna prowadzi w stronę kolejnych przyjaźni, druga wiedzie w samotność — może i czasem bywa smutno, ale przynajmniej nie towarzyszą mi obawy, że znów się zacznie, przez jakiś czas będzie raj na ziemi, a potem równia pochyła…
Czas — a może nawet bardziej życie i ludzie pokażą, którą drogę ostatecznie wybiorę.

P.S. Czy przyjaźń damsko-męska ma szanse?

Pytanie godne samego Graala: istnieje on czy nie istnieje. I z damsko-męską przyjaźnią wypisz-wymaluj — jest, nie ma, to zależy…?

Rzeczywiście — zależy, i to od wielu czynników. Oczywiście na pierwszym miejscu jest fizyczność: jeśli kobieta i mężczyzna zaprzyjaźnią się, ale jednocześnie oboje czują wobec drugiej strony pociąg fizyczny — mają szansę na coś absolutnie wyjątkowego. Choć oczywiście pod jednym tylko warunkiem: ani jedna ze stron nie pozostaje w już zalegalizowanym związku… W takim przypadku z dużym prawdopodobieństwem każda żona i każdy mąż osoby, która otwarcie przyznaje się do przyjaźni z kimś innym — ma wszelkie prawo nabrać podejrzeń. Chodzi bowiem o to, że żona powinna z marszu przyjaźnić się ze swoim mężem i vice versa. Jeśli zatem mąż innej żony ze mną spędza większość wolnego czasu, a liczba godzin spędzonych na wspólnych rozmowach tygodniowo przekracza 12 — to ja, przyjaciółka, mam prawo zapytać: na plaster ci ta żona?

Jeśli natomiast pociąg fizyczny czuje tylko jedna ze stron przyjaźni — od razu uprzedzam, że może skończyć się cierpieniem, a nawet załamaniem nerwowym. Tu pojawia się też kolejne pytanie: powiedzieć o uczuciu przyjacielowi czy jednak kochać i pragnąć, ale w absolutnym milczeniu? Ponieważ zawsze stawiam na szczerość — bym powiedziała. Bez szczerych rozmów przyjaźni po prostu nie ma! Jakikolwiek zatem scenariusz napisze po takiej rozmowie życie — lepiej powiedzieć i nawet żałować, niż tłumić w sobie i pozwalać frustracji rosnąc do rozmiarów piramidy Cheopsa.

* * *
Można o przyjaźni napisać całe tomy — ale nigdy nie dotrzemy do jej sedna. Przyjaźń, ta prawdziwa, jest bowiem w jakimś stopniu nieuchwytna, nieopisana, nieprzenikniona. I każda jest inna, bo też każda para ludzi, która ją tworzy — jest niepowtarzalna i nie do skopiowania. Jak dla mnie prawdziwa przyjaźń jest wtedy, gdy mój przyjaciel, przybywszy do mnie z hiobową wieścią na ustach, że mianowicie właśnie zabił człowieka — z moich ust usłyszy tylko jedno zdanie: Dobrze, musimy coś zrobić z ciałem.
I vice versa.
Magdalena Maria Bukowiecka