Gwałcili ją przez cały dzień. Na pogrzeb czekała dłużej niż żyła
2024-02-15 08:40:00(ost. akt: 2024-02-15 08:51:15)
Biesal czyli Tomaryny
Zapraszam na kolejną wycieczkę rowerową po warmińsko-mazurskim. Tym razem startuję rowerem z podolsztyńskiego Biesala, który najbardziej znany jest z dwóch poniemieckich bunkrów, jakie niegdyś strzegły niemieckie tory, a konkretnie wiadukt na Pasłęce. Strzegły najpewniej przed ruskimi, bo zbudowano je w latach 1897-1902. Na ich szczycie przez tkwiły pancerne kopuły, które po uzyskaniu stosownych zezwoleń zdemontował pewien wielbiciel militariów, a które już bez zezwolenia wywiózł do Niemiec.
Bunkry choć powszechnie określa się je jako stojące w Biesalu w rzeczywistości stoją w Tomarynach. Mi jednak tym razem nie było z nimi po drodze, bo spod biesalskiego dworca ruszyłem w stronę Guzowego pieca.
Guzowy Piec: Matrona Duda i Johann Rebrowski
To coraz częściej spotykana na Mazurach wieś, w której dominują turyści i właściciel domów letniskowych.
Najwięcej noclegów oferuje we wsi „Bajkowy Zakątek”, którego centrum stanowi budynek starej szkoły. We wsi zachowało się kilka drewnianych domów a na zadbanym cmentarzu jeden stary żeliwny krzyż, pod którym od 1888 i 1886 roku kryją się prochy Johanna i Augusty Rebrowski. Są tam też groby wskazujące, że po 1947 osiedlono tam Ukraińców, najpewniej prawosławnych.
Najwięcej noclegów oferuje we wsi „Bajkowy Zakątek”, którego centrum stanowi budynek starej szkoły. We wsi zachowało się kilka drewnianych domów a na zadbanym cmentarzu jeden stary żeliwny krzyż, pod którym od 1888 i 1886 roku kryją się prochy Johanna i Augusty Rebrowski. Są tam też groby wskazujące, że po 1947 osiedlono tam Ukraińców, najpewniej prawosławnych.
Z Guzowego Pieca pojechałem w stronę Guzowego Młyna. Nad Młynówką stoi młyn (1907) a w nim pracuje mała wodna elektrownia poruszana przez stuletnią turbinę. Są to jedyne zabudowania. Obecnie znajduje się tam gospodarstwo agroturystyczne
I stamtąd do Maniek, gdzie na chwilkę zatrzymałem się nad jeziorkiem.
Mańki: Christel Pakush
Nazwa wsi nie pochodzi od jakiegoś Mańka, tylko od imienia zasadźcy wsi z XIV wieku. Stoi tam kościół św. Mikołaja z 1770 roku, ale drewniana wieża pochodzi z 1685 roku i jest jedyną pozostałością starszego, drewnianego kościoła. Jej kopia znajduje się w Muzeum Budownictwa Ludowego w Olsztynku.
Niestety w kościele zachowało się niewiele oryginalnego wyposażenia. Są to organy, malowidła na suficie oraz chór, na którym umieszczono nazwiska parafian, którzy polegli podczas I wojny światowej. Większość z nich nosiła polskie nazwiska.
Kościół po wojnie pozostał w rękach ewangelików. Po wyjazdach Mazurów w latach 50 i 60 przez 4 lata użytkowali go prawosławni Ukraińcy. Potem świątynia była zamknięta. W 1992 roku kościół został wyremontowany i przejęty przez katolików.
Na przykościelnym cmentarzu zachowało się kilka starych grobów. Najstarszy zachowany żeliwny krzyż pochodzi z 1878 roku. W rogu cmentarza kamień poświęcony 5 niemieckim żołnierzom, poległym w Mańkach w 1914 roku.
Jest tam też pochowany pastor Józef Kułak, który opiekował się ewangelikami ze zborów w Mańkach, Łęgutach i Olsztynku na przełomie lat 50/60. Potem do końca życia mieszkał w Mańkach. Zmarł w 1987 roku.
W Mańkach w 2016 roku odbyła się niezwykła ceremonia żałobna. Zimą 1945 roku sowieccy żołnierze gwałcili we wsi przez cały dzień 23-letnią Christel Pakush. Potem zamordowali na oczach matki. Pochowano ją w pośpiechu obok domu, bez kapłana. W tym właśnie roku dzięki staraniom obecnych mieszkańców wsi oraz warszawskiej fundacji Turnitzmuhle Heritage Foundation Christel Pakush po 71 latach doczekała się prawdziwego pogrzebu z udziałem ewangelickiego pastora i grobu z krzyżem.
Elgnówko: Erwin Kruk
To wieś mocno związana z Erwinem Krukiem (1941-2017) wybitnym pisarzem i poetą, który urodził się 4 maja 1941 roku w Dobrzyniu koło Nidzicy. Jego rodzice Herman i Meta byli rolnikami. Oboje rodziców stracił, zanim jeszcze zdążył ich poznać. Ojca Rosjanie wywieźli na roboty. W 1955 roku okazało się, że zmarł tuż po wywiezieniu w kwietniu 1945 roku. W tym czasie w Dobrzyniu wybuchła epidemia tyfusu, która zabrała mu matkę. Erwinem wraz z braćmi zaopiekowała się ich się babcia Augusta Stach z Elgnówka i jedna z sióstr jego mamy.
— W latach 1945-1956 mieszkałem w Elgnówku...na tzw. wybudowaniu, gdzie do czterech zagród, znacznie od siebie oddalonych, przylgnęła nazwa Pleszaki. Leżą one w połowie drogi między Tolejnami a Elgnówkiem. Tam był centralny punkt, z którego patrzyłem na świat i gdzie wraz z narastającą świadomością przeżywałem mazurską codzienność — wspominał po latach. I dodawał: — W istocie z tym zakątkiem świata związane było ściśle życie moich przodków z linii matki. Nieco ponad kilometr od Pleszaków, gdzie wychowywałem się pod dachem u wujostwa, niemal z podwórza widoczna była wioska Lenksztyny, nosząca teraz urzędową nazwę Łęciny. Na jej wschodnim skraju, pod lasem, gdzie jest cmentarz, swego czasu gospodarstwo mieli moi pradziadkowie Johann Schulz i Karolina z domu Kaminska. Ich groby są na tamtejszym cmentarzu. W tej wiosce również przyszła na świat moja babcia Augusta.
— W tym gospodarstwie, przyprowadzony jesienią 1945 roku przez babcię Augustę, wychowałem się z braćmi Wernerem i Ryszardem, gdy nie miałem już rodziców. Babcia też aż do swej śmierci, która nastąpiła 1 grudnia 1956 roku, miała na nas baczenie. Jej grób jest na cmentarzu w Łęcinach, obok grobów jej rodziców, Schulzów, oraz obok grobu mojego starszego brata, który w 1953 roku zmarł nagle latem, podczas kąpieli w małym jeziorze, mając 15 lat. W 2014 roku, z inicjatywy mojego młodszego brata, inżyniera-stoczniowca na emeryturze, umocowaliśmy na grobach imienne płyty nagrobne — wspominał Erwin Kruk w tekście "Okruchy Mazurskie" z 2015 roku.
— W pięknych okolicach za Olsztynkiem, gdzie jeszcze dziś rozpoznaję ścieżki, łąki i lasy, mieszkałem tylko jedenaście lat. Potem już nigdy nie miałem żadnego kąta na Mazurach — pisał z goryczą.
Kruk był polskim pisarzem i poetą, ale jego polskość była bardzo gorzka:
Żyli w krainie naiwnej,
A tak pięknej i niecodziennej,
Że gdy pewnego razu
Goście z hałasem
Weszli do ich domów,
Tu widokami byli wprost urzeczeni.
Tak im się okolice spodobały,
Że dla dawnych gospodarzy
Wkrótce nie stało już miejsca.
I ci, jeśli przeżyli powitanie
I wracali z rozproszenia
Do własnych zagród,
Aby nie szpecili urody krajobrazów
Wypychani byli za próg,
Za bramy i miedze coraz dalsze.(...)
A tak pięknej i niecodziennej,
Że gdy pewnego razu
Goście z hałasem
Weszli do ich domów,
Tu widokami byli wprost urzeczeni.
Tak im się okolice spodobały,
Że dla dawnych gospodarzy
Wkrótce nie stało już miejsca.
I ci, jeśli przeżyli powitanie
I wracali z rozproszenia
Do własnych zagród,
Aby nie szpecili urody krajobrazów
Wypychani byli za próg,
Za bramy i miedze coraz dalsze.(...)
Sudwa: Gertruda Fabert i Korotkij Michail
Co łączy dawny obóz jeniecki spod Olsztynka i warszawski Pałac Kultury? Fińskie domki. Co połączyło polskiego jeńca i Niemkę? Miłość.
To były mroczne czasy, ale przecież nawet wtedy ludzie się kochali. Czasami na przekór wszystkiemu i wszystkim. Tak było z miłością Niemki, Gertrudy Fabert i polskiego jeńca. Ona pochodziła spod Grudziądza, on z Wielkopolski. Los zetknął ich na Mazurach, w Królikowie pod Olsztynkiem, gdzie Maksymilian w 1939 roku trafił do obozu jenieckiego. I szybko rozłączył. Jego przeniesiono poza obóz. Ona wyszła za mąż za Niemca i przeniosła się do niego, pod Królewiec.
Męża zabrał do siebie Wehrmacht, przydzielono jej więc do pracy jeńca. Okazał się nim... Maksymilian. Mąż zginął na froncie, a znajomość i sympatia przerodziły się w miłość, zakazane uczucie, za które Polacy płacili z reguły głową. Zimą 1945 roku uciekali wspólnie przed sowietami, potem próbowali wrócić na gospodarkę, ale tam była już Rosja.
Wrócili do Królikowa. Rodziny Gertrudy nie było, a ich gospodarkę zajął osiedleniec. Maksymilian odzyskał dom. Urodziło się im trzech synów.
Najbardziej szanowano chleb
Przejściowy obóz jeniecki w Królikowie czyli IB Hohenstein powstał we wrześniu 1939 roku. Trafili wtedy do niego polscy żołnierze, potem Francuzi, żołnierze rosyjscy i na końcu Włosi. Był to największy obóz jeniecki w Prusach. Przeszło przez niego ponad 200 tysięcy jeńców, w tym ok. 20 tys. jeńców polskich, 70 tys. jeńców francuskich i ok. 100 tys.rosyjskich.
— Jeńcy w obozie byli cały czas głodni. Najbardziej szanowano chleb. Otrzymaną porcję czarnego, gliniastego chleba spożywano w ciszy, z całym ceremoniałem. Większość rozkładała na kolanach chusteczki, na które kładziono chleb. Chodziło o to, żeby nie stracić najmniejszej kruszyny — piszą piszą Bogumił Kuźniewski i Adam Suchowiecki w książce "Obóz jeniecki Stalag IB Hohenstein"
— Jeńcy w obozie byli cały czas głodni. Najbardziej szanowano chleb. Otrzymaną porcję czarnego, gliniastego chleba spożywano w ciszy, z całym ceremoniałem. Większość rozkładała na kolanach chusteczki, na które kładziono chleb. Chodziło o to, żeby nie stracić najmniejszej kruszyny — piszą piszą Bogumił Kuźniewski i Adam Suchowiecki w książce "Obóz jeniecki Stalag IB Hohenstein"
— Najgorzej byli traktowani w obozie Żydzi... Codziennie ktoś tam umierał z wycieńczenia, bicia. Nieraz i po 10 osób dziennie umierało. Byli żywieni gorzej niż my — wspominał jeden z polskich jeńców. Chodziło o Żydów - polskich żołnierzy. W Stalagu IB było ich kilkuset. Traktowano ich gorzej niż Polaków, o Francuzach już nawet nie wspominając. Byli głodzeni i maltretowani. W końcu około 500 ocalałych wywieziono do Majdanka i tam zamordowano.
Gorzej byli też traktowani jeńcy rosyjscy. Dostawali na przykład o 65% mniejsze racje żywnościowe niż inni jeńcy. Polskiemu jeńcowi przysługiwało: 200 gramów chleba, pół litra zupy jarzynowej gotowanej na brukwi lub kapuście i kawa z żołędzi.
Gorzej byli też traktowani jeńcy rosyjscy. Dostawali na przykład o 65% mniejsze racje żywnościowe niż inni jeńcy. Polskiemu jeńcowi przysługiwało: 200 gramów chleba, pół litra zupy jarzynowej gotowanej na brukwi lub kapuście i kawa z żołędzi.
Domki dla budowniczych Pałacu Kultury
W styczniu 1945 roku Niemcy ewakuowali większość jeńców. Rosjanie zajęli obóz w nienaruszonym stanie. Przetrzymywali w nim jeńców wojennych i miejscową ludność. Po kilku miesiącach oddali obóz w polskie ręce. W nienaruszonym stanie.
— Wiadomo, że w ciągu kilku następnych lat stopniowo rozbierano cały obóz. Okoliczna ludność traktowała zabudowę Stalagu jako źródło tanich materiałów budowlanych. Część baraków rozebrano i wywieziono do Warszawy, gdzie z tego materiału zbudowano tak zwane domki fińskie dla budowniczych Pałacu Kultury — piszą Bogumił Kuźniewski i Adam Suchowiecki w książce "Obóz jeniecki Stalag IB Hohenstein" (potem na Jelonkach mieszkali w nich studenci) .
— Wiadomo, że w ciągu kilku następnych lat stopniowo rozbierano cały obóz. Okoliczna ludność traktowała zabudowę Stalagu jako źródło tanich materiałów budowlanych. Część baraków rozebrano i wywieziono do Warszawy, gdzie z tego materiału zbudowano tak zwane domki fińskie dla budowniczych Pałacu Kultury — piszą Bogumił Kuźniewski i Adam Suchowiecki w książce "Obóz jeniecki Stalag IB Hohenstein" (potem na Jelonkach mieszkali w nich studenci) .
I dodają: — Napływowa ludność polska z okolicznych wiosek przyjeżdżała tutaj, aby zdobywać potrzebne rzeczy...Przyjeżdżali też znajomi i krewni z Polski centralnej i zabierali wszystko, co tylko było możliwe. Wyciągali słupy ogrodzeniowe, zdejmowali druty, rozbierali baraki... Trwało to przez kilka lat i wreszcie na początku lat 50. obóz zniknął z krajobrazu.
Płyty nie wrócą
Teraz przypomina o nim cmentarz i pomnik. A ostatnio także płyty z pobliskiego mauzoleum Hindeburga w Sudwie, które znajdują się teraz gdzieś na jakimś placu i są w posiadaniu olsztyńskiego ZDZiTu.
Trafiły tam z placu Dunikowskiego, na którym stoi Pomnik Wdzięczności Armii Radzickiej. A tam z wspomnianej Sudwy. Plac był w części nimi właśnie wyłożony (położono tam także płyty zabrane z olsztyńskich ulic)
Trafiły tam z placu Dunikowskiego, na którym stoi Pomnik Wdzięczności Armii Radzickiej. A tam z wspomnianej Sudwy. Plac był w części nimi właśnie wyłożony (położono tam także płyty zabrane z olsztyńskich ulic)
W 1993 zebrano je, a plac wyłożono kostką. Płyty pozostawiono tylko na środku placu. Wtedy po raz pierwszy upomniała się o nie gmina Olsztynek. Potem sprawa ucichła i teraz ponownie chce ich zwrotu burmistrz tego mazurskiego miasteczka.
— Płytami granitowymi, o których zwrot wystąpił olsztynecki samorząd, wyłożony był dziedziniec oraz główna aleja prowadząca do pomnika Tannenberg Denkmal do 1945 roku. Utrzymaniem w czystości m.in. tych płyt i terenu otaczającego pomnik zajmowali się również jeńcy wojenni, w tym polscy przetrzymywani w czasie wojny w obozie jenieckim Stalag Ib. Wielu z nich nie przeżyło obozu i są pochowani na Cmentarzu Wojennym na Sudwie obok terenu obozu — wyjaśnia Bogusław Kowalewski, zastępca burmistrza Olsztynka.
Płyty jednak chyba pozostaną w Olsztynie. W styczniu 2024 roku do olsztyneckiego magistratu dotarła pisemna odpowiedź Zarządu Dróg Zieleni i Transportu z Olsztyna. — Z opinii Wydziału Inwestycji Miejskich Urzędu Miasta Olsztyna wynika, iż płyty te należy zabezpieczyć w celu realizacji inwestycji na Placu Dunikowskiego. W związku z powyższym nie widzimy możliwości przekazywania płyt gminie Olsztynek — poinformował w nim zastępca dyrektora ds. technicznych Tomasz Krzysztoń.
Warto dodać, że mimo próśb o możliwość zobaczenia i sfotografowania wspomnianych płyt, olsztyński ratusz do tej pory nie odpowiedział nam w tej sprawie.
W Sudwie polski akcent można też spotkać na sowieckiej części cmentarza. Spoczywa tam Michał Krótki czyli własnie Korotkij Michail, który kiedy zmarł w Królikowie miał 24 lata. Ktos z jego rodziny poinformował o tym po rosyjsku i po polsku na kartce przyczepionej do drzewa. Dlaczego po polsku? Bo Michał krótki był synem "zesłanego na północ Polaka" i urodził się w obwodzie archangielskim we wsi Zaozerie a do niewoli dostał się w podwileńskich Święcianach.
Podobny akcent znalazłem też kiedyś na cmentarzu żołnierzy armii radzieckiej w Szczytnie, gdzie potomkowie pogłych w kilku przypadkach przywrócili im nazwiska. Wśród bezimiennych masowych grobów były dwa, może trzy opisane. Wśród nich taki, gdzie po polsku (i po rosyjsku) zapisano
Stepan Novik (1900-1945)
Białoruś Ivachevichi
Zawsze należy pamiętać
Dzieci i wnuki
Białoruś Ivachevichi
Zawsze należy pamiętać
Dzieci i wnuki
Ksiądz zapłacił życiem
Pisząc o obozie nie można pominąć postaci zacnego warmińskiego księdza. W pierwszym okresie istnienia obozu posługę religijną świadczył dla jeńców ks. Paweł Kaczorowski z niedalekich Butryn, który nastał tam w 1933 roku i był Polakiem z przekonania. Nie podporządkował się między innymi zarządzeniu biskupa zakazującego odprawiania mszy po polsku.
— Oto we wrześniu i październiku 1939 roku skierowano do parafii liczną grupę polskich jeńców wojennych, do których proboszcz, zatrzymując ich po nabożeństwie w kościele, kierował słowa otuchy w ich położeniu. Wszystko to wpłynęło na to, że ks. Kaczorowski został podczas polowania pobity przez nieznanych sprawców i zmarł 29 października 1939 roku — pisze dr Jan Chłosta.
— Oto we wrześniu i październiku 1939 roku skierowano do parafii liczną grupę polskich jeńców wojennych, do których proboszcz, zatrzymując ich po nabożeństwie w kościele, kierował słowa otuchy w ich położeniu. Wszystko to wpłynęło na to, że ks. Kaczorowski został podczas polowania pobity przez nieznanych sprawców i zmarł 29 października 1939 roku — pisze dr Jan Chłosta.
Swoją drogą, następcą księdza Kaczorowskiego był już germanizatorem, który między innymi przeprowadził akcje niszczenia polskich książeczek do nabożeństwa. Nazywał się... Ostrowski
Olsztynek: von Hohenstein i von Kniprode
Założyciel Olsztynka jak na moje ucho nazywał się dość ponuro, bo von Hohenstein. Nie chodzi o to, że Niemiec, ale o samo brzmienie. nie lepiej było z wielkim mistrzem, który nadał mu prawa miasta, a ów zwał się Winrich von Kniprode, co dla słowiańskiego ucha brzmi już lepiej.
Hohenstein założyli Krzyżacy w roku Pańskim 1359, a z czasem za Długoszem zaczęto go z polska nazywać Parvum Olsten. Tak a propos. Koło Częstochowy istnieje wieś Olsztyn. Tam Kazimierz Wielki ufundował zamek nazywany z niemiecka Olsten co ma pochodzić od niemieckiego Hohlstein. Nasz Olsten rozwijał się w następnych latach prężnie, ale do czasu, bo w XVIII wieku został miastem upadłym. Stało się tak, bo upadała Rzeczpospolita a to od jej gospodarczej kondycji zależał poziom życia Olstena.
Na dodatek miasto w 1685 roku strawił pożar, który pochłonął prawie wszystkie domy mieszkalne a na dodatek ratusz i kościół.
Upadek obyczajów
— Olsztynek stawał się zapadłą mieściną, kiszącą się w drobnych skandalikach i klepiąca straszną biedę. Odbudowane domy były podobne do chałup wiejskich: kryte słomą, składały się z izby, korytarza i komory. Biedzie towarzyszył upadek obyczajów. Wizytatorzy kościelni stwierdzali w roku 1695, że 'w tej gminie kościelnej żyje nierządnic, szczególnie pod miastem — czytam w zabytkowej, bo wydanej w 1970 roku książeczce "Olsztynek. Miasto i okolice".
W 1740 roku w Olsztynku było ledwie 728 mieszkańców. Zamek się rozpadł, waliły się miejskie mury. A w 1804 roku kolejny pożar strawił ponad 100 domów. Potem jednak już było tylko lepiej. W 1887 roku Olsztynek połączono koleją z Olsztynem, potem z Działdowem i Ostródą.
Olsztynek był przez całe wieki miasteczkiem mówiącym po polsku, ale aż do czasu germanizacji nie było w nim zorganizowanego polskiego życia. To może być o tyle dziwne, że urodził się tam Celestyn Mrągowiusz. Niestrudzony obrońca polszczyzny i autor wielu prac o bardzo oryginalnych tytułach, z których najbardziej do gustu przypadła mi: "Ręczna książka zamykająca w sobie wyborny zbiorek (gramatykę i słownik) dla użytku Niemców po polsku się uczących". Mrongowiusz jednak większość swojego życia spędził w Królewcu i Gdańsku.
Jeszcze w 1902 roku na 5200 wiernych olsztyneckiej parafii swoje grzechy mogło wyznać tylko po polsku 1500 z nich, bo innego języka nie znali.
Z Olsztynkiem przez moment był związany pochodzący z podiławskich Ławic Emil Behring, wynalazca szczepionki przeciwko dyfterytowi. Przyszły noblista ukończył olsztyneckie gimnazjum. Dyrektorem był tam wtedy (1854-1889) Max Toppen autor, jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli kultowych książek: Historia Mazur (polskie wydanie Borussia 1995) i Wierzenia Mazurskie (Retman, 2021).
Od czasu bitwy grunwaldzkiej wielka historia omijała Olsztynek aż do 1807 roku, kiedy to w miasteczku pojawili się żołnierze Napoleona.
Potem stało się o nim głośno za sprawą bitwy pod Tannenbergiem w 1914 roku, która Niemcy uznali za zadośćuczynienie za klęskę pod Grunwaldem. To, że w 1410 łupnia dali im do spółki Polacy i Litwini, a w 1914 roku kaiser wygrał z rosyjskim carem nie miało dla nich znaczenia. Liczyło się pokonanie Słowian, choć Litwini Słowianami nie byli i nie są.
Za ojca tej wiktorii Niemcy uznali feldmarszałka Paula von Hindenburga. W latach dwudziestych obok cmentarza wojennego Niemcy postawili gigantyczny pomnik poległych niemieckich żołnierzy. A kiedy Hindenburgowi się zmarło, to pochowano go w Tannenbergu (Stębarku), a pomnik w latach 1934-1935 przerobiono na mauzoleum, które miało kształt betonowego okręgu. Wystające z niego wieże nawiązywały do kamiennego kręgu w Stonehenge. W uroczystościach wziął udział sam Adolf Hitler.
Dlaczego dworzec jest taki wielki?
Każdy kto przyjeżdża do Olsztynka koleją zapewne dziwi się skąd w tak małym miasteczku wziął się tak duży dworzec (50x80 metrów), który dzisiaj już jednak tej roli nie pełni.
Ma to związek z tym, że dworzec w tym urokliwym miasteczku jest pamiątką mrocznej historii. Po wizycie Hitlera Tannenberg stał się miejscem często odwiedzanym przez Niemców i obowiązkowym punktem szkolnych wycieczek. I właśnie dlatego w Olsztynku zbudowano w 1939 roku tak duży dworzec.
Podobna historia wiąże się z olsztyneckim skansenem, który przywędrował na Mazury z Królewca. To tam w 1913 na terenie zoo powstało Wschodniopruskie Muzeum Ziemi Ojczystej. Skansen się rozrastał, aż skończyło się wolne miejsce. Wtedy ktoś wpadł na pomysł, żeby przenieść go okolice Tannenbergu. I tak się stało w latach 1938-1942. Dzięki temu mamy tam teraz fantastyczne Muzeum Budownictwa Ludowego. Poniżej kilka fotek ze skansenu, który tym razem musiałem jednak ominąć z braku czasu.
Teraz można w Muzeum Budownictwa Ludowego można oglądać ponad 70 obiektów, oryginalnych jak i kopii. Do większości można wejść do środka. Mi najbardziej spodobała się zgromadzona w jeden z chałup kolekcja bączków. A zaraz potem kopia XVIII wiecznego kościoła z Rychnowa koło Ostródy. To spadek po skansenie królewieckim. Kościół jest kopią, ale ołtarz główny już nie. Pochodzi bowiem z 1662 roku i przeniesiono go do Olsztynka z Różyńska Wielkiego na wschodnich Mazurach.
Co ciekawe Rosjanie w 1945 roku nie ruszyli drewnianych obiektów, choć Olsztynkowi już nie darowali.
Co ciekawe Rosjanie w 1945 roku nie ruszyli drewnianych obiektów, choć Olsztynkowi już nie darowali.
Kto spalił Olsztynek? To byli "Niemniej jednak"
Olsztynek, jak większość miast leżących w dzisiejszym warmińsko-mazurskim zniszczyli rosyjscy żołnierze już po przejściu frontu. Za PRL pisać o tym wolno nie było. We wspomnianej już książce, żeby nie skłamać, skoro prawdy prawdy napisać nie było wolnoujęto to tak:
— Olsztynek nie uległ większym zniszczeniom w czasie działań wojennych. Pod silnym uderzeniem wojsk radzieckich Niemcy zmuszeni byli do szybkiego wycofania się w kierunku morza. Niemniej jednak, według ogólnych ocen, zniszczenia wyniosły średnio 40%...— wyczytałem we wspomnianej książce. I tak to Rosjanie zostali "Niemniej jednak". Takie to były czasy.
Niemcy przed wszystkimi
A wracając jeszcze do mauzoleum Hindenburga. Wspomniane płyty zostaną już zapewne w Olsztynie, ale coś się jednak od Hindenburga w Olsztynku uchowało. Przed olsztyneckim ratuszem spoczywa sobie lew, który niegdyś stał przed mauzoleum na 8 metrowym cokole. Łapą wspiera się na kuli ziemskiej, co ma symbolizować wyższość niemiecką nad całym światem. Lew po wojnie trafił do Centrum Szkolenia Wojsk Ochrony Pogranicza w Kętrzynie, by już za demokracji powrócić na prawie stare śmieci i przysiąść przy olsztyneckim ratuszu.
Igor Hrywna
.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez