Gwałcili ją przez cały dzień. Na pogrzeb czekała dłużej niż żyła

2024-02-15 08:40:00(ost. akt: 2024-02-15 08:51:15)

Autor zdjęcia: pixabay

Biesal czyli Tomaryny

Zapraszam na kolejną wycieczkę rowerową po warmińsko-mazurskim. Tym razem startuję rowerem z podolsztyńskiego Biesala, który najbardziej znany jest z dwóch poniemieckich bunkrów, jakie niegdyś strzegły niemieckie tory, a konkretnie wiadukt na Pasłęce. Strzegły najpewniej przed ruskimi, bo zbudowano je w latach 1897-1902. Na ich szczycie przez tkwiły pancerne kopuły, które po uzyskaniu stosownych zezwoleń zdemontował pewien wielbiciel militariów, a które już bez zezwolenia wywiózł do Niemiec.


Bunkry choć powszechnie określa się je jako stojące w Biesalu w rzeczywistości stoją w Tomarynach. Mi jednak tym razem nie było z nimi po drodze, bo spod biesalskiego dworca ruszyłem w stronę Guzowego pieca.

Guzowy Piec: Matrona Duda i Johann Rebrowski



To coraz częściej spotykana na Mazurach wieś, w której dominują turyści i właściciel domów letniskowych.
Najwięcej noclegów oferuje we wsi „Bajkowy Zakątek”, którego centrum stanowi budynek starej szkoły. We wsi zachowało się kilka drewnianych domów a na zadbanym cmentarzu jeden stary żeliwny krzyż, pod którym od 1888 i 1886 roku kryją się prochy Johanna i Augusty Rebrowski. Są tam też groby wskazujące, że po 1947 osiedlono tam Ukraińców, najpewniej prawosławnych.


Z Guzowego Pieca pojechałem w stronę Guzowego Młyna. Nad Młynówką stoi młyn (1907) a w nim pracuje mała wodna elektrownia poruszana przez stuletnią turbinę. Są to jedyne zabudowania. Obecnie znajduje się tam gospodarstwo agroturystyczne


I stamtąd do Maniek, gdzie na chwilkę zatrzymałem się nad jeziorkiem.


Mańki: Christel Pakush

Nazwa wsi nie pochodzi od jakiegoś Mańka, tylko od imienia zasadźcy wsi z XIV wieku. Stoi tam kościół św. Mikołaja z 1770 roku, ale drewniana wieża pochodzi z 1685 roku i jest jedyną pozostałością starszego, drewnianego kościoła. Jej kopia znajduje się w Muzeum Budownictwa Ludowego w Olsztynku.

Niestety w kościele zachowało się niewiele oryginalnego wyposażenia. Są to organy, malowidła na suficie oraz chór, na którym umieszczono nazwiska parafian, którzy polegli podczas I wojny światowej. Większość z nich nosiła polskie nazwiska.

Kościół po wojnie pozostał w rękach ewangelików. Po wyjazdach Mazurów w latach 50 i 60 przez 4 lata użytkowali go prawosławni Ukraińcy. Potem świątynia była zamknięta. W 1992 roku kościół został wyremontowany i przejęty przez katolików.

Na przykościelnym cmentarzu zachowało się kilka starych grobów. Najstarszy zachowany żeliwny krzyż pochodzi z 1878 roku. W rogu cmentarza kamień poświęcony 5 niemieckim żołnierzom, poległym w Mańkach w 1914 roku.

Jest tam też pochowany pastor Józef Kułak, który opiekował się ewangelikami ze zborów w Mańkach, Łęgutach i Olsztynku na przełomie lat 50/60. Potem do końca życia mieszkał w Mańkach. Zmarł w 1987 roku.


W Mańkach w 2016 roku odbyła się niezwykła ceremonia żałobna. Zimą 1945 roku sowieccy żołnierze gwałcili we wsi przez cały dzień 23-letnią Christel Pakush. Potem zamordowali na oczach matki. Pochowano ją w pośpiechu obok domu, bez kapłana. W tym właśnie roku dzięki staraniom obecnych mieszkańców wsi oraz warszawskiej fundacji Turnitzmuhle Heritage Foundation Christel Pakush po 71 latach doczekała się prawdziwego pogrzebu z udziałem ewangelickiego pastora i grobu z krzyżem.

Elgnówko: Erwin Kruk


To wieś mocno związana z Erwinem Krukiem (1941-2017) wybitnym pisarzem i poetą, który urodził się 4 maja 1941 roku w Dobrzyniu koło Nidzicy. Jego rodzice Herman i Meta byli rolnikami. Oboje rodziców stracił, zanim jeszcze zdążył ich poznać. Ojca Rosjanie wywieźli na roboty. W 1955 roku okazało się, że zmarł tuż po wywiezieniu w kwietniu 1945 roku. W tym czasie w Dobrzyniu wybuchła epidemia tyfusu, która zabrała mu matkę. Erwinem wraz z braćmi zaopiekowała się ich się babcia Augusta Stach z Elgnówka i jedna z sióstr jego mamy.

— W latach 1945-1956 mieszkałem w Elgnówku...na tzw. wybudowaniu, gdzie do czterech zagród, znacznie od siebie oddalonych, przylgnęła nazwa Pleszaki. Leżą one w połowie drogi między Tolejnami a Elgnówkiem. Tam był centralny punkt, z którego patrzyłem na świat i gdzie wraz z narastającą świadomością przeżywałem mazurską codzienność — wspominał po latach. I dodawał: — W istocie z tym zakątkiem świata związane było ściśle życie moich przodków z linii matki. Nieco ponad kilometr od Pleszaków, gdzie wychowywałem się pod dachem u wujostwa, niemal z podwórza widoczna była wioska Lenksztyny, nosząca teraz urzędową nazwę Łęciny. Na jej wschodnim skraju, pod lasem, gdzie jest cmentarz, swego czasu gospodarstwo mieli moi pradziadkowie Johann Schulz i Karolina z domu Kaminska. Ich groby są na tamtejszym cmentarzu. W tej wiosce również przyszła na świat moja babcia Augusta.

— W tym gospodarstwie, przyprowadzony jesienią 1945 roku przez babcię Augustę, wychowałem się z braćmi Wernerem i Ryszardem, gdy nie miałem już rodziców. Babcia też aż do swej śmierci, która nastąpiła 1 grudnia 1956 roku, miała na nas baczenie. Jej grób jest na cmentarzu w Łęcinach, obok grobów jej rodziców, Schulzów, oraz obok grobu mojego starszego brata, który w 1953 roku zmarł nagle latem, podczas kąpieli w małym jeziorze, mając 15 lat. W 2014 roku, z inicjatywy mojego młodszego brata, inżyniera-stoczniowca na emeryturze, umocowaliśmy na grobach imienne płyty nagrobne — wspominał Erwin Kruk w tekście "Okruchy Mazurskie" z 2015 roku.

— W pięknych okolicach za Olsztynkiem, gdzie jeszcze dziś rozpoznaję ścieżki, łąki i lasy, mieszkałem tylko jedenaście lat. Potem już nigdy nie miałem żadnego kąta na Mazurach — pisał z goryczą.

Kruk był polskim pisarzem i poetą, ale jego polskość była bardzo gorzka:

Żyli w krainie naiwnej,
A tak pięknej i niecodziennej,
Że gdy pewnego razu
Goście z hałasem
Weszli do ich domów,
Tu widokami byli wprost urzeczeni.
Tak im się okolice spodobały,
Że dla dawnych gospodarzy
Wkrótce nie stało już miejsca.
I ci, jeśli przeżyli powitanie
I wracali z rozproszenia
Do własnych zagród,
Aby nie szpecili urody krajobrazów
Wypychani byli za próg,
Za bramy i miedze coraz dalsze.(...)

Tak dzsiaj wygląda cmentarz w Elgnówku


Sudwa: Gertruda Fabert i Korotkij Michail

Co łączy dawny obóz jeniecki spod Olsztynka i warszawski Pałac Kultury? Fińskie domki. Co połączyło polskiego jeńca i Niemkę? Miłość.

To były mroczne czasy, ale przecież nawet wtedy ludzie się kochali. Czasami na przekór wszystkiemu i wszystkim. Tak było z miłością Niemki, Gertrudy Fabert i polskiego jeńca. Ona pochodziła spod Grudziądza, on z Wielkopolski. Los zetknął ich na Mazurach, w Królikowie pod Olsztynkiem, gdzie Maksymilian w 1939 roku trafił do obozu jenieckiego. I szybko rozłączył. Jego przeniesiono poza obóz. Ona wyszła za mąż za Niemca i przeniosła się do niego, pod Królewiec.

Męża zabrał do siebie Wehrmacht, przydzielono jej więc do pracy jeńca. Okazał się nim... Maksymilian. Mąż zginął na froncie, a znajomość i sympatia przerodziły się w miłość, zakazane uczucie, za które Polacy płacili z reguły głową. Zimą 1945 roku uciekali wspólnie przed sowietami, potem próbowali wrócić na gospodarkę, ale tam była już Rosja.

Wrócili do Królikowa. Rodziny Gertrudy nie było, a ich gospodarkę zajął osiedleniec. Maksymilian odzyskał dom. Urodziło się im trzech synów.

Najbardziej szanowano chleb

Przejściowy obóz jeniecki w Królikowie czyli IB Hohenstein powstał we wrześniu 1939 roku. Trafili wtedy do niego polscy żołnierze, potem Francuzi, żołnierze rosyjscy i na końcu Włosi. Był to największy obóz jeniecki w Prusach. Przeszło przez niego ponad 200 tysięcy jeńców, w tym ok. 20 tys. jeńców polskich, 70 tys. jeńców francuskich i ok. 100 tys.rosyjskich.
— Jeńcy w obozie byli cały czas głodni. Najbardziej szanowano chleb. Otrzymaną porcję czarnego, gliniastego chleba spożywano w ciszy, z całym ceremoniałem. Większość rozkładała na kolanach chusteczki, na które kładziono chleb. Chodziło o to, żeby nie stracić najmniejszej kruszyny — piszą piszą Bogumił Kuźniewski i Adam Suchowiecki w książce "Obóz jeniecki Stalag IB Hohenstein"

— Najgorzej byli traktowani w obozie Żydzi... Codziennie ktoś tam umierał z wycieńczenia, bicia. Nieraz i po 10 osób dziennie umierało. Byli żywieni gorzej niż my — wspominał jeden z polskich jeńców. Chodziło o Żydów - polskich żołnierzy. W Stalagu IB było ich kilkuset. Traktowano ich gorzej niż Polaków, o Francuzach już nawet nie wspominając. Byli głodzeni i maltretowani. W końcu około 500 ocalałych wywieziono do Majdanka i tam zamordowano.
Gorzej byli też traktowani jeńcy rosyjscy. Dostawali na przykład o 65% mniejsze racje żywnościowe niż inni jeńcy. Polskiemu jeńcowi przysługiwało: 200 gramów chleba, pół litra zupy jarzynowej gotowanej na brukwi lub kapuście i kawa z żołędzi.


Domki dla budowniczych Pałacu Kultury

W styczniu 1945 roku Niemcy ewakuowali większość jeńców. Rosjanie zajęli obóz w nienaruszonym stanie. Przetrzymywali w nim jeńców wojennych i miejscową ludność. Po kilku miesiącach oddali obóz w polskie ręce. W nienaruszonym stanie.
— Wiadomo, że w ciągu kilku następnych lat stopniowo rozbierano cały obóz. Okoliczna ludność traktowała zabudowę Stalagu jako źródło tanich materiałów budowlanych. Część baraków rozebrano i wywieziono do Warszawy, gdzie z tego materiału zbudowano tak zwane domki fińskie dla budowniczych Pałacu Kultury — piszą Bogumił Kuźniewski i Adam Suchowiecki w książce "Obóz jeniecki Stalag IB Hohenstein" (potem na Jelonkach mieszkali w nich studenci) .

I dodają: — Napływowa ludność polska z okolicznych wiosek przyjeżdżała tutaj, aby zdobywać potrzebne rzeczy...Przyjeżdżali też znajomi i krewni z Polski centralnej i zabierali wszystko, co tylko było możliwe. Wyciągali słupy ogrodzeniowe, zdejmowali druty, rozbierali baraki... Trwało to przez kilka lat i wreszcie na początku lat 50. obóz zniknął z krajobrazu.

Płyty nie wrócą

Teraz przypomina o nim cmentarz i pomnik. A ostatnio także płyty z pobliskiego mauzoleum Hindeburga w Sudwie, które znajdują się teraz gdzieś na jakimś placu i są w posiadaniu olsztyńskiego ZDZiTu.
Trafiły tam z placu Dunikowskiego, na którym stoi Pomnik Wdzięczności Armii Radzickiej. A tam z wspomnianej Sudwy. Plac był w części nimi właśnie wyłożony (położono tam także płyty zabrane z olsztyńskich ulic)

W 1993 zebrano je, a plac wyłożono kostką. Płyty pozostawiono tylko na środku placu. Wtedy po raz pierwszy upomniała się o nie gmina Olsztynek. Potem sprawa ucichła i teraz ponownie chce ich zwrotu burmistrz tego mazurskiego miasteczka.

— Płytami granitowymi, o których zwrot wystąpił olsztynecki samorząd, wyłożony był dziedziniec oraz główna aleja prowadząca do pomnika Tannenberg Denkmal do 1945 roku. Utrzymaniem w czystości m.in. tych płyt i terenu otaczającego pomnik zajmowali się również jeńcy wojenni, w tym polscy przetrzymywani w czasie wojny w obozie jenieckim Stalag Ib. Wielu z nich nie przeżyło obozu i są pochowani na Cmentarzu Wojennym na Sudwie obok terenu obozu — wyjaśnia Bogusław Kowalewski, zastępca burmistrza Olsztynka.

Płyty jednak chyba pozostaną w Olsztynie. W styczniu 2024 roku do olsztyneckiego magistratu dotarła pisemna odpowiedź Zarządu Dróg Zieleni i Transportu z Olsztyna. — Z opinii Wydziału Inwestycji Miejskich Urzędu Miasta Olsztyna wynika, iż płyty te należy zabezpieczyć w celu realizacji inwestycji na Placu Dunikowskiego. W związku z powyższym nie widzimy możliwości przekazywania płyt gminie Olsztynek — poinformował w nim zastępca dyrektora ds. technicznych Tomasz Krzysztoń.

Warto dodać, że mimo próśb o możliwość zobaczenia i sfotografowania wspomnianych płyt, olsztyński ratusz do tej pory nie odpowiedział nam w tej sprawie.

W Sudwie polski akcent można też spotkać na sowieckiej części cmentarza. Spoczywa tam Michał Krótki czyli własnie Korotkij Michail, który kiedy zmarł w Królikowie miał 24 lata. Ktos z jego rodziny poinformował o tym po rosyjsku i po polsku na kartce przyczepionej do drzewa. Dlaczego po polsku? Bo Michał krótki był synem "zesłanego na północ Polaka" i urodził się w obwodzie archangielskim we wsi Zaozerie a do niewoli dostał się w podwileńskich Święcianach.


Podobny akcent znalazłem też kiedyś na cmentarzu żołnierzy armii radzieckiej w Szczytnie, gdzie potomkowie pogłych w kilku przypadkach przywrócili im nazwiska. Wśród bezimiennych masowych grobów były dwa, może trzy opisane. Wśród nich taki, gdzie po polsku (i po rosyjsku) zapisano

Stepan Novik (1900-1945)
Białoruś Ivachevichi
Zawsze należy pamiętać
Dzieci i wnuki

Ksiądz zapłacił życiem

Pisząc o obozie nie można pominąć postaci zacnego warmińskiego księdza. W pierwszym okresie istnienia obozu posługę religijną świadczył dla jeńców ks. Paweł Kaczorowski z niedalekich Butryn, który nastał tam w 1933 roku i był Polakiem z przekonania. Nie podporządkował się między innymi zarządzeniu biskupa zakazującego odprawiania mszy po polsku.
— Oto we wrześniu i październiku 1939 roku skierowano do parafii liczną grupę polskich jeńców wojennych, do których proboszcz, zatrzymując ich po nabożeństwie w kościele, kierował słowa otuchy w ich położeniu. Wszystko to wpłynęło na to, że ks. Kaczorowski został podczas polowania pobity przez nieznanych sprawców i zmarł 29 października 1939 roku — pisze dr Jan Chłosta.

Swoją drogą, następcą księdza Kaczorowskiego był już germanizatorem, który między innymi przeprowadził akcje niszczenia polskich książeczek do nabożeństwa. Nazywał się... Ostrowski


Olsztynek: von Hohenstein i von Kniprode

Założyciel Olsztynka jak na moje ucho nazywał się dość ponuro, bo von Hohenstein. Nie chodzi o to, że Niemiec, ale o samo brzmienie. nie lepiej było z wielkim mistrzem, który nadał mu prawa miasta, a ów zwał się Winrich von Kniprode, co dla słowiańskiego ucha brzmi już lepiej.

Hohenstein założyli Krzyżacy w roku Pańskim 1359, a z czasem za Długoszem zaczęto go z polska nazywać Parvum Olsten. Tak a propos. Koło Częstochowy istnieje wieś Olsztyn. Tam Kazimierz Wielki ufundował zamek nazywany z niemiecka Olsten co ma pochodzić od niemieckiego Hohlstein. Nasz Olsten rozwijał się w następnych latach prężnie, ale do czasu, bo w XVIII wieku został miastem upadłym. Stało się tak, bo upadała Rzeczpospolita a to od jej gospodarczej kondycji zależał poziom życia Olstena.

Na dodatek miasto w 1685 roku strawił pożar, który pochłonął prawie wszystkie domy mieszkalne a na dodatek ratusz i kościół.

Upadek obyczajów

— Olsztynek stawał się zapadłą mieściną, kiszącą się w drobnych skandalikach i klepiąca straszną biedę. Odbudowane domy były podobne do chałup wiejskich: kryte słomą, składały się z izby, korytarza i komory. Biedzie towarzyszył upadek obyczajów. Wizytatorzy kościelni stwierdzali w roku 1695, że 'w tej gminie kościelnej żyje nierządnic, szczególnie pod miastem — czytam w zabytkowej, bo wydanej w 1970 roku książeczce "Olsztynek. Miasto i okolice".

W 1740 roku w Olsztynku było ledwie 728 mieszkańców. Zamek się rozpadł, waliły się miejskie mury. A w 1804 roku kolejny pożar strawił ponad 100 domów. Potem jednak już było tylko lepiej. W 1887 roku Olsztynek połączono koleją z Olsztynem, potem z Działdowem i Ostródą.


Olsztynek był przez całe wieki miasteczkiem mówiącym po polsku, ale aż do czasu germanizacji nie było w nim zorganizowanego polskiego życia. To może być o tyle dziwne, że urodził się tam Celestyn Mrągowiusz. Niestrudzony obrońca polszczyzny i autor wielu prac o bardzo oryginalnych tytułach, z których najbardziej do gustu przypadła mi: "Ręczna książka zamykająca w sobie wyborny zbiorek (gramatykę i słownik) dla użytku Niemców po polsku się uczących". Mrongowiusz jednak większość swojego życia spędził w Królewcu i Gdańsku.

Jeszcze w 1902 roku na 5200 wiernych olsztyneckiej parafii swoje grzechy mogło wyznać tylko po polsku 1500 z nich, bo innego języka nie znali.

Z Olsztynkiem przez moment był związany pochodzący z podiławskich Ławic Emil Behring, wynalazca szczepionki przeciwko dyfterytowi. Przyszły noblista ukończył olsztyneckie gimnazjum. Dyrektorem był tam wtedy (1854-1889) Max Toppen autor, jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli kultowych książek: Historia Mazur (polskie wydanie Borussia 1995) i Wierzenia Mazurskie (Retman, 2021).


Od czasu bitwy grunwaldzkiej wielka historia omijała Olsztynek aż do 1807 roku, kiedy to w miasteczku pojawili się żołnierze Napoleona.

Potem stało się o nim głośno za sprawą bitwy pod Tannenbergiem w 1914 roku, która Niemcy uznali za zadośćuczynienie za klęskę pod Grunwaldem. To, że w 1410 łupnia dali im do spółki Polacy i Litwini, a w 1914 roku kaiser wygrał z rosyjskim carem nie miało dla nich znaczenia. Liczyło się pokonanie Słowian, choć Litwini Słowianami nie byli i nie są.

Za ojca tej wiktorii Niemcy uznali feldmarszałka Paula von Hindenburga. W latach dwudziestych obok cmentarza wojennego Niemcy postawili gigantyczny pomnik poległych niemieckich żołnierzy. A kiedy Hindenburgowi się zmarło, to pochowano go w Tannenbergu (Stębarku), a pomnik w latach 1934-1935 przerobiono na mauzoleum, które miało kształt betonowego okręgu. Wystające z niego wieże nawiązywały do kamiennego kręgu w Stonehenge. W uroczystościach wziął udział sam Adolf Hitler.

Dlaczego dworzec jest taki wielki?

Każdy kto przyjeżdża do Olsztynka koleją zapewne dziwi się skąd w tak małym miasteczku wziął się tak duży dworzec (50x80 metrów), który dzisiaj już jednak tej roli nie pełni.


Ma to związek z tym, że dworzec w tym urokliwym miasteczku jest pamiątką mrocznej historii. Po wizycie Hitlera Tannenberg stał się miejscem często odwiedzanym przez Niemców i obowiązkowym punktem szkolnych wycieczek. I właśnie dlatego w Olsztynku zbudowano w 1939 roku tak duży dworzec.

Podobna historia wiąże się z olsztyneckim skansenem, który przywędrował na Mazury z Królewca. To tam w 1913 na terenie zoo powstało Wschodniopruskie Muzeum Ziemi Ojczystej. Skansen się rozrastał, aż skończyło się wolne miejsce. Wtedy ktoś wpadł na pomysł, żeby przenieść go okolice Tannenbergu. I tak się stało w latach 1938-1942. Dzięki temu mamy tam teraz fantastyczne Muzeum Budownictwa Ludowego. Poniżej kilka fotek ze skansenu, który tym razem musiałem jednak ominąć z braku czasu.


Teraz można w Muzeum Budownictwa Ludowego można oglądać ponad 70 obiektów, oryginalnych jak i kopii. Do większości można wejść do środka. Mi najbardziej spodobała się zgromadzona w jeden z chałup kolekcja bączków. A zaraz potem kopia XVIII wiecznego kościoła z Rychnowa koło Ostródy. To spadek po skansenie królewieckim. Kościół jest kopią, ale ołtarz główny już nie. Pochodzi bowiem z 1662 roku i przeniesiono go do Olsztynka z Różyńska Wielkiego na wschodnich Mazurach.
Co ciekawe Rosjanie w 1945 roku nie ruszyli drewnianych obiektów, choć Olsztynkowi już nie darowali.

Kto spalił Olsztynek? To byli "Niemniej jednak"

Olsztynek, jak większość miast leżących w dzisiejszym warmińsko-mazurskim zniszczyli rosyjscy żołnierze już po przejściu frontu. Za PRL pisać o tym wolno nie było. We wspomnianej już książce, żeby nie skłamać, skoro prawdy prawdy napisać nie było wolnoujęto to tak:

— Olsztynek nie uległ większym zniszczeniom w czasie działań wojennych. Pod silnym uderzeniem wojsk radzieckich Niemcy zmuszeni byli do szybkiego wycofania się w kierunku morza. Niemniej jednak, według ogólnych ocen, zniszczenia wyniosły średnio 40%...— wyczytałem we wspomnianej książce. I tak to Rosjanie zostali "Niemniej jednak". Takie to były czasy.

Niemcy przed wszystkimi

A wracając jeszcze do mauzoleum Hindenburga. Wspomniane płyty zostaną już zapewne w Olsztynie, ale coś się jednak od Hindenburga w Olsztynku uchowało. Przed olsztyneckim ratuszem spoczywa sobie lew, który niegdyś stał przed mauzoleum na 8 metrowym cokole. Łapą wspiera się na kuli ziemskiej, co ma symbolizować wyższość niemiecką nad całym światem. Lew po wojnie trafił do Centrum Szkolenia Wojsk Ochrony Pogranicza w Kętrzynie, by już za demokracji powrócić na prawie stare śmieci i przysiąść przy olsztyneckim ratuszu.

Igor Hrywna


Trasa: Biesal-Guzowy Piec-Mańki-Tomaszyn-Elgnówko-Sudwa-Olsztynek (grudzień 2023)










.