Beze mnie nic nie znaczysz...

2019-11-28 13:41:41(ost. akt: 2019-11-28 13:46:39)

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

Ofiara, która szybko nie rozpozna, że żyje z oprawcą — wpada w matnię. — Oprawcy nigdy nie zadowolimy — ostrzegała Dorota Wollenszleger podczas konferencji „Kobieta i dziecko w obliczu przemocy”, która rozpoczęła kampanię „Białej Wstążki”.
Choć zasadniczo przemoc kojarzy nam się przede wszystkim z podbitym okiem, siniakami na ramionach, ranami na plecach — musimy pamiętać, że są wśród nas oprawcy wyspecjalizowani w słowach i gestach, które ranią i pozostawiają blizny nie mniejsze od tych po ciosach. Bo przemoc psychiczna, emocjonalna — to też przemoc. I nie bez przyczyny mówi się o niej „zbrodnia doskonała”: jej efektów wprawdzie gołym okiem nie zobaczymy, ale zapewniam: czasem niszczy bardziej niż ból fizyczny.

Dodatkowo, ofiara, która w miarę prędko nie rozpozna, że pod jednym dachem żyje z oprawcą, który stosuje przemoc psychiczną — wpada w matnię. Osoby stosujące ten rodzaj przemocy mają bowiem niebywałą łatwość wmanewrowania swojej ofiary w niewygodną sytuację albo postawienia przed nią zadania, którego nie jest w stanie wykonać, czym dobitnie wykazują jej nieudolność. Ofiara przemocy psychicznej w prędkim czasie staje się własnością oprawcy, a kontroli zaczyna podlegać całe jej życie: prześwietlane są rozmowy telefoniczne; oprawca musi wiedzieć z kim i o której godzinie rozmawiała, z kim i gdzie się spotkała — przy czym każde wyjście z domu jest określane ściśle godzinowo, a każde nawet najmniejsze spóźnienie wymaga długich wyjaśnień. W skrajnych przypadkach dochodzi do śledzenia lub zlecania śledzenia, tak by wciąż weryfikować czy partnerka mówi prawdę o tym w jaki sposób spędza czas.
Przemoc psychiczna opiera się o dokładnie ten sam schemat, co fizyczna. Są nagrody i kary. Nagrodą jest miłe, troskliwe, pozornie nawet komfortowe czy luksusowe życie — ale to pod warunkiem, że wszystko przebiega zgodnie z oczekiwaniami oprawcy. Za odstępstwo od tych oczekiwań wymierzana jest kara: groźby, rzucanie przedmiotami, wymachiwanie nożem, kopanie ściany czy niszczenie osobistych przedmiotów ofiary. Karą jest też zabieranie i przetrzymywanie dzieci, ograniczanie lub ścisłe wydzielanie pieniędzy, niewydawanie kluczyków do samochodu, a także rozpowiadanie nieprawdziwych, fałszywych informacji na temat partnera/partnerki. Co gorsze: zmiana w zachowaniu oprawcy ma zazwyczaj charakter nagły, często zaskakująco przewrotny, ciężko ją przewidzieć.

Z czasem prawdziwa staje się ta smutna zależność: im więcej jest w domu przemocy — tym ofierze trudniej podjąć decyzję o rozstaniu…

— Zdecydowanie tak właśnie jest — przyznaje Dorota Wollenszleger, mediator rodzinny przy Sądzie Okręgowym w Gdańsku. — Pamiętajmy, że jakakolwiek przemoc fizyczna zawsze niezmiennie pociąga za sobą ogromne uwikłanie psychiczne. Kobiety — a to one w większości przypadków doświadczają przemocy w rodzinie — całymi latami słyszą dokładnie to samo: beze mnie nie dasz sobie rady; a jeśli nawet spróbujesz — ja cię zniszczę; ty beze mnie nic nie znaczysz; stracisz wszystko i zostaniesz sama; nie dasz rady. I tym podobne słowa… Jeśli takie „prawdy” wpajane są komuś całymi latami — to tej ofierze bardzo trudno potem przekonać się, że poza jej bańką jakikolwiek inny świat istnieje. Że cała jej sytuacja diametralnie różni się od tej „prawdy” latami jej wpajanej. Osobom doświadczonym przemocą domową decyzję o rozwodzie jest podjąć najtrudniej. To kompletnie nie jest tak, że przychodzi pierwszy cios, a następnego dnia rano ofiara budzi się i uważa, że to jest najlepszy moment, by skończyć to małżeństwo. Zanim nastąpi ta decyzja — musi się bardzo wiele zadziać, żeby do świadomości przedarła się myśl, że ta droga prowadzi już tylko w jedną stronę. Że nie ma co liczyć na nawrócenie. A dodatkowo oprawca widząc, że ofiara może mu się wymknąć z rąk, potrafi na pewien czas zmienić swoje zachowanie. Nazywamy to miesiącem miodowym. Czasem sytuacja ma jednak inny obrót. Padają stwierdzenia: „Widzisz? Wszystko jest dobrze, ale pod warunkiem, że ty jesteś inna”. No i następuje jeszcze większe wpędzanie tej ofiary w poczucie winy zachowanie i w to, że ma jakikolwiek wpływ na to, co się między nimi dzieje. Nic bardziej mylnego — bo ofiara nie ma wpływu na agresję swojego partnera. Jeśli w końcu granica zostanie drastycznie przekroczona i ofiara zauważy tę zależność lub jeśli najzwyczajniej w świecie oprawca zaatakuje także dzieci — wtedy wreszcie następuje decyzja o rozwodzie. Czasem jednak trafiają do mnie maltretowane ofiary nieprzekonane, że powinny się rozwieść, bo dzieciom się krzywda nie dzieje. Wtedy ostrzegam, że pomijając fakt życia w tak dysfunkcyjnej rodzinie, z dużą dozą prawdopodobieństwa w pewnym momencie może nastąpić taka sytuacja, że partner do bicia to będzie za mało, że oprawca zaatakuje dzieci. Bo syn dorośnie i stanie w obronie bitego rodzica. Nie warto dopuszczać do sytuacji, kiedy już nie będzie odwrotu. Póki możemy, nie wikłajmy dzieci w konflikt ich rodziców, nie zmuszajmy ich do stawania po którejkolwiek stronie.

Podobnego zdania jest Andrzej Krzywiel, szef Prokuratury Rejonowej w Lidzbarku Warmińskim, Kawaler Białej Wstążki.

— Na podstawie własnych obserwacji widzę, że o takiej zależności decyduje kilka czynników. Przede wszystkim wspomniane już silne związki ekonomiczne, całkowita lub duża zależność finansowa ofiary od sprawcy. Kolejny czynnik to brak odwagi i wstyd. Wiele ofiar latami znosi przemoc, bo zastanawia się, co konkretnie pocznie ze sobą po rozstaniu, sama, bez męża, partnera. Nierzadko dużą rolę odgrywa też szantaż emocjonalny sprawcy wobec ofiary i związane z nim wszelkiego rodzaju groźby. Najbardziej typowa brzmi: jak odejdziesz, to zabiorę ci dzieci, nie poradzisz sobie. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze brak wiedzy o swoich prawach i miejscach, do których można zwrócić się o pomoc — zarówno do osób, jak i do instytucji. Chociaż to ostatnio w naszym społeczeństwie zmienia się na lepsze, to wciąż jeszcze ofiarę dotyka zwyczajny brak zrozumienia. Pokrzywdzona potrafi usłyszeć: „no proszę, doniosła na własnego męża, a to taki porządny człowiek, wszystkim sąsiadom się kłania...!” Dodałbym do tego jeszcze ramy czasowe, bo im dłużej ta przemoc trwa — tym też jest trudniej. Osobiście z pracy zawodowej znam przykłady rodzin, w których przemoc trwała latami, a dalsza rodzina, sąsiedzi — nikt o niej nie wiedział. Żadna instytucja, zero interwencji policji — nikt. Rzeczywiście, wszystko odbywało się w czterech ścianach. Dochodziło do sytuacji, że przemoc już tak się nasiliła — że ofiara „pękła” albo doszło do eskalacji przemocy, a jednocześnie w międzyczasie dorosły dzieci, które postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce i złożyć zawiadomienie. Godna pochwały jest też w tym zakresie postawa osób bezstronnych, które nie są nieczułe na przemoc. Do nich zaliczamy nauczycieli, pedagogów, dalszą rodzinę, sąsiadów, którzy składają zawiadomienia o przestępstwie. To są bardzo trudne, często indywidualne sprawy, ale jako prokuratorzy mamy odpowiedni oręż, by reagować i pomagać. Na dobry początek odizolować sprawcę od ofiary i sprawić, aby pokrzywdzona, którą jest najczęściej kobieta, w końcu przestała cierpieć.

— To tak jak z chorobą: bardziej zaawansowane przypadki i w wyższym stadium leczy się dłużej i trudniej — uważa Leszek Dowgiałło, terapeuta, pedagog, autor strony www.ProfilaktykaWedługLeszka. — Jeśli ofiara reaguje zaraz po pierwszych symptomach, przypadkach przemocy — da radę i przejdzie przez wszystko dość łagodnie, obronną ręką. Im ta przemoc potrwa dłużej, a w międzyczasie ofiara zyska tożsamość ofiary, bo przestanie dostrzegać jakiekolwiek możliwości swojego wyjścia z tej sytuacji — tym będzie ciężej i boleśniej. A dodatkowo oprawca cały ten czas wmawia ofierze, że nie da rady, czym dodatkowo tę jej wiarę w ucieczkę przekreśla. Widziałem takie związki, które trwały po 20-30 lat i doprowadziły ofiarę do całkowitego wyniszczenia emocjonalnego. A w tych najbardziej drastycznych wypadkach, jakie sam obserwowałem, ofiara, na pytanie — wybiera pani męża czy dzieci? — wahała się. Dla nas odpowiedź byłaby oczywista — ale nie dla niej… I kilka kobiet wybrało męża, nie dzieci, bo uznało, że bez dzieci da sobie radę, a bez męża — już nie. Takie uzależnienie od drugiego człowieka, które jest także formą przemocy.

Magdalena Maria Bukowiecka