Walczą nie tylko o wyrok

2019-09-13 08:37:02(ost. akt: 2019-09-13 08:45:41)
— Nie jestem sama. Razem z panią senator będziemy walczyć — mówi pani Barbara

— Nie jestem sama. Razem z panią senator będziemy walczyć — mówi pani Barbara

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

Państwo Szypulscy od ponad 20 lat żyją z poczuciem krzywdy. Wobec ich byłej już spółdzielni i wobec sądu. Liczą na to, że tym razem inny sąd przyzna im rację. — Nie jestem sama. Razem z panią senator będziemy walczyć. Do końca, nie tylko o wyrok. Ale o sprawiedliwość — mówi Barbara Szypulska.
Wszystko zaczęło się jeszcze za PRLu, od ślubu Barbary i Szczepana. Żyli spokojnie, na świat przychodziły kolejne dzieci. W 1992 roku za oszczędności życia kupili spółdzielcze, własnościowe mieszkanie. Pani Barbara zajmowała się domem i dziećmi. Pan Szczepan pracował. Kłopoty rodziny rozpoczęły się, kiedy Szczepan stracił pracę. Młode małżeństwo staje przed wyborem: opłacić czynsz w spółdzielni czy dać dzieciom jeść. Sytuacja była dramatyczna, powstały zaległości wobec spółdzielni.

Pani Barbara zostaje wykluczona z członkostwa. W 1996 roku zapada wyrok w sprawie o eksmisję. Mąż już pracuje, płacą bieżące opłaty. Jest jeszcze dług z odsetkami. W sumie około 8 tys. zł. Spółdzielnia kieruje sprawę do komornika i jednocześnie wzywa rodzinę do przeprowadzki do innego lokalu. Ma to być zamiana mieszkania.

Jak się potem okazało, był to lokal, do którego własnościowe prawo miała córka… księgowej spółdzielni. Barbara Szypulska pożyczyła pieniądze od rodziny. Termin eksmisji został wyznaczony na 8 października 1998 r. W tym dniu rano pani Barbara idzie do spółdzielni, chce uregulować odsetki. Błaga o wstrzymanie eksmisji. Jest w dziewiątym miesiącu ciąży z siódmym dzieckiem. 60 metrowe własnościowe mieszkanie jest jej. W domu czeka na nią sześcioro dzieci. Nie dostaje jednak zgody na wpłatę pieniędzy w kasie spółdzielni.

Słyszy, że ma wracać do mieszkania i czekać na komornika. Mimo wszystko, małżeństwo wpłaca na poczcie całą kwotę, końcówkę zadłużenia. To nie wstrzymuje jednak eksmisji. Rzeczy Szypulskich zostają przewiezione do mieszkania córki księgowej.

Pani Barbara trafia do szpitala, chwilę potem rozpoczyna się poród. Ze szpitala nie może wrócić do domu. Jej domu już nie ma.

Rodzina mieszka u rodziców pana Szczepana. Cisną się w jednym pokoju. Dostają pismo ze spółdzielni żeby załatwić formalności związane z przydziałem nowego mieszkania (córki księgowej). Tymczasem ta zostaje przyjęta w poczet członków spółdzielni i otrzymuje przydział spółdzielczego własnościowego prawa do mieszkania Szypulskich. Do ich mieszkania, z którego zostali wraz z rodziną eksmitowani.

To jednak nie koniec. Nie dochodzi także do „zamiany lokali”. Pani Barbara udaje się do spółdzielni, żeby wyjaśnić sprawę. Księgowa tłumaczy, że zamiana mieszkań odbędzie się bez udziału notariusza, gdyż koszty aktu są zbyt wysokie. Barbara ma otrzymać przydział na nowy lokal już bez dokonywania żadnych wpłat. Podpisuje podsunięty przez księgową kwit, że „otrzymała kwotę 39 tys. zł tytułem…zwrotu wkładu budowlanego”. Mają zamienić się wkładami budowlanymi. Barbara i Szczepan Szypulscy jadą po przydział lokalu. Wtedy okazuje się, że muszą za nie zapłacić.

Pani Barbara udaje się, więc do swojej macierzystej spółdzielni po wyjaśnienia. Nikt nie chce z nią rozmawiać. Jest bezsilna, nie może nic zrobić, więc zawiadamia prokuraturę. W tym czasie otrzymuje od córki księgowej wezwanie do odebrania rzeczy z przydzielonego mieszkania. Potem jej rzeczy wyrzucają koło domu teściów. Postępowanie w prokuraturze zostaje umorzone.

Cała rodzina mieszka u rodziców Pana Szczepana i nie ma swojego dachu nad głową. W ich mieszkaniu mieszka córka księgowej. Po roku je sprzedaje po cenie rynkowej.

O historii rodziny Szypulskich Lidia Staroń dowiedziała się od pracowników spółdzielni. Senator dociera do kobiety, rozmawiają. Pomaga.
Umorzone śledztwo jest wznowione, sprawę nadzoruje prokuratura krajowa. Pani Basia jest kłębkiem nerwów, boi się wyjść z domu. — To był dla mnie bardzo ciężki czas. Tuż po porodzie dowiedziałam się, że nie mam już dachu nad głową — wspomina pani Barbara. — Nie mogłam uwierzyć, że z taką premedytacją można oszukać drugiego człowieka.

Chciałam walczyć, ale trafiłam na mur. Jako szary człowiek nie mogłam nic zrobić. W końcu się poddałam. Nadzieję tchnęła we mnie dopiero pani senator. Dzięki niej poczułam, że może to jeszcze nie koniec walki.

Kobieta zaczyna walczyć. Ma nadzieję na sprawiedliwość. Teraz nie jest sama. Do sądu trafia akt oskarżenia m. in. przeciwko księgowej, która zostaje skazana na 1 rok więzienia w zawieszeniu i ma naprawić szkodę w wysokości… 22.8 tysiąca złotych. Wyrok uprawomocnił się 8 lipca 2016 roku.

— Nie jestem sama. Razem z panią senator będziemy walczyć. Do końca, nie tylko o wyrok. Ale o sprawiedliwość — komentuje pani Basia.

Senator przygotowała pozew do sądu o zapłatę pieniędzy, które naprawdę stracili Szypulscy. Sprawa jest w toku. Rodzina z niecierpliwością czeka na wyrok. — Dla pani Basi to 20 lat walki o mieszkanie, czas, nerwy, zabrane dzieciństwo dzieci. Sąd wycenił tę krzywdę na niecałe 23 tys. złotych. To nie może być smutny koniec tej historii. Zrobię wszystko, żeby im pomóc. Tej rodzinie należy się w końcu sprawiedliwość — mówi senator Staroń.

KS