Feminizm to równość: w życiu i w codziennym myśleniu [ROZMOWA]

2019-01-20 15:57:43(ost. akt: 2019-01-20 20:46:42)
Monika Falej

Monika Falej

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

Monikę Falej znam już od ponad 10 lat. I choć obie przez te lata zdobyłyśmy nowe doświadczenia — jedno w nas tkwi niezmiennie: lubimy słowa, ale jeszcze bardziej kochamy czyny!
— Pewnie dlatego, że tak długo i całkiem dobrze się znamy, ta rozmowa nieco odbiegnie od standardowych wywiadów — śmieje się Monika.
— Mam nadzieję, że będzie łatwiej niż trudniej — też się śmieję. I przechodzę do pytań. — Co to jest feminizm i kto jest feministą/feministką?
— Ja zawsze sama siebie przedstawiam jako feministkę i staram się opisywać to zjawisko wyłącznie w pozytywnych słowach, licząc na podobny oddźwięk. Przecież nawet nie tak dawno określenie „feministka” brzmiało prawie jak obelga. A ja cały czas swoim życiem, postawą i czynami staram się pokazać, że feminiści i feministki to ludzie, którzy walczą o dobro, zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn. Jeśli bowiem ja doświadczę dobra i będzie mi z nim dobrze, to innym też będzie dobrze. I ta postawa to według mnie sedno wszystkiego.
Feminizm to nie walka, zacietrzewienie czy inne negatywne działania — tylko na własnym przykładzie pokazywanie, że człowiekowi w życiu może być dobrze. Jeśli czegoś mi brak, a domagam się tego — to znaczy, że ze światem jest coś nie tak. Jeśli twierdzę, że nie mam tego, co mają mężczyźni, a powinnam, choćby w wyniku zapisów prawa mieć, to się o to dopytuję i domagam. Zdaję sobie sprawę, że prawo czasem działa sobie, a wiele zależy od kultury danego społeczeństwa, światopoglądu i wychowania nas wszystkich w tym duchu. I to są te ułomności w funkcjonowaniu naszego społeczeństwa, na które ja uwrażliwiam swoje otoczenie i staram się, by było ich jak najmniej.

— Czyli feminizm to czasem walka ze stereotypami…
— Tak, oczywiście. Bo sama zobacz: z jednej strony wszyscy mówią, że przecież kobiety mają dokładnie to samo, co mężczyźni. Ale obie wiemy, że w naszym codziennym życiu ten obraz jest często inny. Jakże często słyszę, że ktoś ironizuje i proponuje, by jedna z drugą feministka wniosła szafę na trzecie piętro. A ja wtedy dopytuję, czy zrobi to ten, który pyta, lub proszę, aby wskazał mężczyznę, który samodzielnie tę nieszczęsną szafę sam na trzecie piętro wtarga. I tak samo jak nie każda kobieta z marszu pokieruje traktorem, tak nie każdy mężczyzna sprosta takiemu zadaniu. Dlatego dla mnie feminizm to równość: w życiu, w codziennym myśleniu, działaniu, ale nie na pokaz. To nie działanie od akcji do akcji i tylko wtedy, gdy komuś dzieje się krzywda. Akcje są ważne, ale z wyzwaniami, jakie stawia przed nami feminizm, trzeba mierzyć się codziennie. Mieć odwagę do bycia sobą i do zabiegania, by ludzie traktowali mnie tak, jak ja sobie tego życzę, a nie tak, jak oni uznają, że mogą.
To też walka z przemocą wobec kobiet, a jeśli ktoś mi mówi, że mężczyźni też przemocy doświadczają, to ja odpowiadam: to stań do walki z przemocą wobec mężczyzn. Jeśli dostrzegasz taki problem — to walcz. I wtedy ty też będziesz feministą, bo będziesz zabiegać o równe traktowanie obu płci.

— Czyli w feministycznych akcjach mężczyźni są jak najbardziej mile widziani…
— Nie powinniśmy dzielić akcji na feministyczne lub nie. Dla mnie walka z przemocą, walka o równe traktowanie powinna być naturalna i wolna od jakichkolwiek stygmatów i „łatek”. Gdybym była mężczyzną i wiedziała, że moja córka jest ofiarą jakiejś formy przemocy, też stanęłabym w jej obronie, a bierność byłaby dla mnie absolutnie niezrozumiała. Zatem feminizm to odwaga, by bronić pokrzywdzonych.
Mam takie wspomnienie z czasów studiów w Toruniu. Chciałam pracować i znalazłam ogłoszenie, że człowiek potrzebny do księgarni. Zgłosiłam się. A pani z działu kadr mówi mi, że trzeba mieć prawo jazdy. Odpowiadam, że mam. No tak, ale ten pracownik musi mieć też trochę siły, bo czasem ciężkie kartony z książkami trzeba gdzieś przenieść. Akurat wtedy byłam świeżo po pracy w gospodarstwie, czułam się wysportowana i silna — mówię więc, że to nie problem. Na co pani mi odpowiada, że no tak, ale my jednak wolelibyśmy mężczyznę!

— Wypisz-wymaluj, jak ta Kasia Piórecka w „Zmiennikach”. Wszystkie warunki pani spełnia, ale jednak... nie jest pani mężczyzną!
— To był dla mnie podwójny szok i zawód, bo, jak mówię, byłam wtedy świeżo po pracy w szwajcarskim gospodarstwie i tam nikt się o takie rzeczy nie pytał. Masz prawo jazdy? Tak, ale słabo jeżdżę. To nic, to się nauczysz. Miałaś do czynienia z końmi? Nie, ale lubię zwierzęta. No to w porządku, to się zapoznasz i będziesz pracować z końmi. Zero barier mentalnych.
Ta sytuacja z księgarni to lata 90. I niby minęło tyle lat, a niewiele w tych sprawach się zmianiło. A to jest przykre i sprawia, że wciąż wiele pracy przede mną i przed nami…
I może dlatego tak bardzo wzruszyła mnie wczoraj i ujęła moja 6-letnia córka Honorcia. Z okazji dnia babci i dziadka przygotowują inscenizację i jej przypadła rola dżentelmena. A ona mówi do mnie, że nie jest dżentelmenem. „Ja jestem dżentelmenką”. I to dla takich chwil człowiek żyje. Ona jeszcze nie umie powiedzieć, że jest gentle-woman, ale wie, że jest dziewczynką i że nawet w tym przebraniu ma traktować siebie jak dziewczynkę właśnie. Jestem więc niesamowicie dumna, że choć ja w czasach swojego dzieciństwa musiałam z tymi stereotypami walczyć i do tej świadomości dochodzić dłużej, jej zabrało to o wiele mniej czasu.

— Jak to się stało, że tak bardzo zaangażowałaś się w pracę na rzecz organizacji pozarządowych i Olsztyna?
— To wina mojej mamy. Gdy byłam dzieckiem, ona byłą harcmistrzem ZHP, więc ja w zuchach aktywnie działałam, jeszcze zanim poszłam do szkoły podstawowej. To były początki mojej pracy społecznej i współpracy z innymi. Potem był samorząd uczniowski, studencki i zawsze chętnie angażowałam się tam, gdzie coś się działo, coś wymagało akcji, interwencji, działania. Niesamowitą kuźnią i skarbnicą wiedzy i doświadczeń była ta przygoda w Szwajcarii, tym bardziej że kobieta, która kierowała tym gospodarstwem, była jednocześnie sekretarzem gminy. Miałam więc możliwość obserwowania na żywo wszystkich działań samorządowych, od referendów i wyborów lokalnych, po przyjmowanie interesantów, którzy czasem przychodzili z realnymi problemami, a czasem z jakimiś wydumanymi, a ona wszystkich traktowała z należyta powagą i szacunkiem. To tam zrozumiałam, że samorząd to wspólnota, także ja. I zapragnęłam przenieść te wzorce do Polski. Dlatego zaraz po powrocie zaczęłam wspierać jakieś inicjatywy oddolne, choćby po to, by ludzie zaczęli o sobie samych myśleć jak o wspólnocie. Oczywiście, Polska musiała przejść cały ten proces edukacji i to w przyspieszonym tempie. I kiedy dziś mamy już co jeść, mamy samochód i stać nas na wakacje nad morzem, to teraz naszą energię możemy skierować na działania na rzecz miejsca, w którym żyjemy.

— A z czego jesteś w swojej dotychczasowej pracy najbardziej dumna?
— Na pewno z Olsztyńskiego Centrum Organizacji Pozarządowych, które powstało dzięki dobrej pracy Związku Stowarzyszeń „Razem w Olsztynie”. A przecież 10 lat temu na mapie Olsztyna takiego miejsca nie było. Jesteśmy wzorem dla innych samorządów.
Z moją macierzystą Fundacją Inicjatywa Kobiet Aktywnych pokazujemy z kolei, jak bardzo kobiety potrafią być aktywne. Dzięki mediom społecznościowymi mamy kontakt z kobietami, które pokonały swoje otoczenie, ale i same siebie. Szczególnie zależy mi, by pokazywać aktywne kobiety z Olsztyna i naszego regionu, ale mamy też kontakty ze wspaniałymi kobietami z innych stron, które swoją postawą i życiem pokonały stereotypy, osiągając sukcesy. Z radością obserwuję też dawne akcje, które na jakiś czas jakby się wyciszyły, by w ostatnich latach znów odżyć, czasem w nieco innej formule i pod inną nazwą prowadzić akcje, których cel jest zawsze jeden: równość, godność, rozwój.
Moim kamieniem milowym była decyzja o starcie w wyborach na prezydentkę Olsztyna. Czuję się na taką decyzję gotowa, choć dorastanie do tej decyzji zajęło mi bardzo dużo czasu.

— Czy zatem będziesz startować w następnej kampanii?
— Czemu nie, bo już nie mam tej bariery. Nie wiem, co będzie za te 4-5 lat, ale czuję, że jestem do startu gotowa.
Jednak tak jak ja dojrzałam do decyzji o starcie na urząd prezydentki Olsztyna, tak teraz pora, by olsztynianki i olsztynianie dojrzeli do świadomości, że kobieta spokojnie może pokierować ich miastem. Nawet jeśli to nie będę ja — chciałabym, żeby po prostu była to kobieta, bo tego innego spojrzenia na problemy Olsztyna i jego przyszłość bardzo mi brakuje.

Magdalena Maria Bukowiecka

Komentarze (26) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Aga #2666394 | 89.228.*.* 20 sty 2019 16:41

    Komentarz nisko oceniony. Kliknij aby przeczytać. Wielka szkoda że Olsztyn nie wybrał Pani.Ale mam nadzieję,że co się odwlecze to nie uciecze

  2. stara baba #2666397 | 82.139.*.* 20 sty 2019 16:53

    No, może i tak? Dla mnie to nie ma znaczenia płeć prezydenta. Są jednak tacy,dla których to jest ważne. Moze czas przez te kolejne lata do wyborów przemysleć to i owo? Ja jestem otwarta i ważne dla mnie będzie to, co będzie sobą prezentować.

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. hehehe #2666406 | 89.228.*.* 20 sty 2019 17:04

      rece opadaja

      Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

    2. Wyborca #2666412 | 37.47.*.* 20 sty 2019 17:13

      Olsztynianie pokazali tej Pani, że nie chcą jej kandydatury. Znikomy procent glosow

      Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz

    3. Luiza #2666483 | 37.248.*.* 20 sty 2019 19:39

      O ile się nie mylę to Olsztyn ma prezydenta i po co robicie takie głupoty

      Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

    Pokaż wszystkie komentarze (26)