100 Twarzy Niepodległej: Kazimierz Donimirski, Władysław Gębik, Wojciech Gromadecki

2018-03-27 14:22:52(ost. akt: 2018-10-30 09:50:27)
Kazimierz Donimirski (siedzi drugi z prawej). Przyjęcie w Konsulacie RP w Kwidzynie 1934 r.

Kazimierz Donimirski (siedzi drugi z prawej). Przyjęcie w Konsulacie RP w Kwidzynie 1934 r.

Autor zdjęcia: Fot. archiwum Na podstawie m.in.: Halina Donimirska-Szyrmerowa „Był taki świat…”

W tym roku obchodzimy 100. rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę. Choć sytuacja na przełomie wieków na Warmii, Mazurach i Powiślu, była inna niż w Polsce, też mieliśmy swoją historię niepodległości. W naszym cyklu w każdą środę w Gazecie przedstawiamy wielką historię poprzez biografie zwykłych, niezwykłych ludzi: działaczy, nauczycieli, księży, pisarzy, redaktorów.
Gościł u siebie Melchiora Wańkowicza
Kazimierz Donimirski (1880-1947)

Donimirscy pod koniec lat 30. pozostawali polską, ziemiańską rodziną po niemieckiej stronie Powiśla. Bardzo rozgałęziony ród miał majątki w wielu miejscach, w których gospodarzem był Kazimierz Donimirski, żonaty z córką Teofila Rzepnikowskiego, właściciela banku w Lubawie. W połowie lat 30. Donimirski zakupił dla syna, część majątku Sierakowskich z Waplewa, kiedy berliński bank wymówił kredyt tej, równie patriotycznej polskiej rodzinie, stawiając ją na krawędzi bankructwa.

Ostatecznie Sierakowscy zostali wydaleni przez Niemów z Powiśla i zamieszkali w innym swoim majątku pod Rypinem.

Kazimierz Donimirski firmował wszystkie polskie przedsięwzięcia na Powiślu. Był prezesem Warmińskiego Komitetu Plebiscytowego w Kwidzynie i kolejnych organizacji polskich, prezesem Okręgu Ziemi Malborskiej IV Dzielnicy Związku Polaków w Niemczech i wiceprezesem całego ZPwN.

Równie ważne były jego funkcje gospodarcze, przede wszystkim prezesa Banku Ludowego w Sztumie. Goszcząc w 1935 r. Melchiora Wańkowicza, który przyjechał na Powiśle, zbierając materiały do „Na tropach Smętka”, pokazał mu bank „Zajeżdżamy jeszcze z p. Donimirskim do Sztumu, by obejrzeć jego dzieło – budynek banku ludowego. Okna budynku zaopatrzone są przed wybiciem specjalną siatką”, czytamy u Wańkowicza.

30 kwietnia 1939 r. Donimirscy z Ramz otrzymali policyjne wezwanie do opuszczenia w ciągu trzech dni swojego majątku. W Niemczech ich los był przesądzony. Szczęśliwie w Tczewie (symulując atak serca żony Kazimierza - Marii Donimirskiej i korzystając z pomocy polskich kolejarzy) rodzina wydostała się z niemieckiego pociągu tranzytowego. Kuzyn Kazimierza, Witold Donimirski z Czernina, aresztowany przez gestapo już w grudniu 1939 r. zginął w hitlerowskim obozie Sachsenhausen.

Kazimierz Donimirski, używając herbowego nazwiska Brochwicz, ukrywał się z rodziną po różnych zaprzyjaźnionych dworach na terenie Polski. Po wojnie wrócił na Powiśle, zakładał spółdzielnię mleczarską, krótko pracował w starostwie w Sztumie. Dworek Donimirskich w Ramzach Małych kilka lat temu został odrestaurowany przez Agencję Nieruchomości Rolnych.

Choćby nam i słońce zgasło, zapalimy je na nowo
Władysław Gębik Władysław Gębik (1900-1986)
Pedagog, pisarz, animator życia kulturalnego na Warmii i Mazurach, więzień obozów koncentracyjnych. W 1934 r. został u niemieckich władz oświatowych zgłoszony jako dyrektor polskiego gimnazjum w Kwidzynie. Budowa przez trzy lata napotykała na ciągłe trudności i, nawet gdy gmach był już gotowy, Niemcy zwlekali z wydaniem pozwolenia aż do października 1937 r., gdy polskie ministerstwo zamknęło dwie najlepsze niemieckie szkoły średnie w Polsce: w Bydgoszczy i Grudziądzu. Gimnazjum w Kwidzynie – czyli Prywatna Szkoła z Programem Wyższej Uczelni i Polskim Językiem Nauczania – zainaugurowało działalność 10 listopada 1937 r.

Część uczniów chodziła do „kwidzyńskich" klas już w Bytomiu i z dyrektorem oraz nauczycielami przeniosła się na Powiśle wraz z otwarciem nowego gimnazjum. Nowi przybywali z Warmii, Mazur, Powiśla, z pogranicza. Gimnazjum działało niespełna dwa lata. Dla blisko dwustu uczniów, którzy mieli okazję się tam kształcić, była to najlepsza i najważniejsza szkoła w życiu. Dyrektor, formalnie także właściciel, bo koncesja była na jego nazwisko, zrobił wszystko, żeby była wzorowa.

Władysław Gębik pochodził z Podhala, ze Szczyrzyca koło Limanowej. Na Uniwersytecie Jagiellońskim uzyskał stopień inżyniera rolnika, w 1932 r. na uniwersytecie w Poznaniu obronił doktorat. Był przyrodnikiem, uczył biologii i chemii. Do zadania, jakie czekało go w Kwidzynie, podchodził jak przyrodnik i inżynier, „organicznie”.

Szło za tym całe jego wcześniejsze doświadczenie zawodowe. Praca w gimnazjum w Katowicach, a zwłaszcza (od 1933 r.) w polskim gimnazjum w Bytomiu. Tam zetknął się z trudnościami i praktyką polskiego szkolnictwa w Niemczech i zaangażował się w nie całym sercem.

Szkoła stanowiła jedną społeczność, stawiając wychowanie na równi ze zdobywaniem wiedzy. Internat, drużyna harcerska, teatr, orkiestra szkolna, bank szkolny, składający się z uczniów starszych klas Związek Kwidzyniaków, to wszystko integrowało, pozwalało też wytrwać w coraz bardziej wrogim środowisku III Rzeszy. Choć z wieżyczki gimnazjum było widać Wisłę, a po drugiej stronie Polskę, los szkoły w momencie wybuchu wojny był przesądzony. Już 25 sierpnia 1939 r. budynek został otoczony przez gestapo i policję, a uczniowie wraz z profesorami zostali autobusami wywiezieni do Tapiawy w Prusach Wschodnich, a potem dalej, do Strohbinen blisko Mierzei Kurońskiej. Tam 20 września 1939 r., odbył się wtedy ostatni apel szkolny. Dyrektor Gębik ostatni raz miał wtedy okazję zwrócić się do uczniów: „Wojna rozdzieli nas prawdopodobnie na dłuższy czas.

Spotkamy się jednak na pewno w innych, pomyślniejszych warunkach i wówczas zdamy sobie rachunek z tego, jak spędziliśmy lata rozłąki. Wierzę, że wszyscy dochowacie wierności ideałom, które zaszczepiła wam szkoła, że pozostaniecie godnymi synami ludu polskiego w Niemczech i obrońcami jego praw”. Na pożegnanie wszyscy na kolanach wypowiedzieli słowa polskiego hymnu.

Młodzież, czasem 10,11-letnie dzieci zwolniono, dyrektora i wszystkich nauczycieli czekał los więźniów. Władysława Gębika kolejno w hitlerowskich koncentracyjnych obozach w Stutthofie, Sachsenhausen i (od maja 1940 r.) Mauthausen-Gusen, gdzie był więziony do końca wojny. W momencie wyzwolenia obozu przez Amerykanów dr Gębik został przewodniczącym Międzynarodowej Rady Więźniów.

Po powrocie do kraju mieszkał krótko w rodzinnym Szczyrzycu, już jesienią 1945 r. przyjechał do Olsztyna. Aż do śmierci w 1986 r. był ważną postacią środowiska kulturalnego, opiekunem rodowitych mieszkańców, folklorystą.
Na podstawie: Władysław Gębik „Z diabłami na ty”, Jan Chłosta „Warmiak z Podhala”.

Fot.
Władysław Gębik z żoną i dziećmi w Kwidzynie, styczeń 1939 r.
Fot. źródło: Jan Chłosta, Warmiak w Podhala

Pierwszy kierownik szkoły polskiej w Olsztynie
Wojciech Gromadecki (1906-1954)
Był jednym z nauczycieli, którzy do pracy na Warmii przyjechali z Wielkopolski. Miał 25 lat, kiedy objął (w 1931 r.) szkołę w Brąswałdzie, w 1934 r. został kierownikiem dwuklasowej szkoły polskiej, otwartej właśnie w Domu Polskim w Olsztynie.

Uznawany był za jednego z najlepszych nauczycieli polskich w Niemczech. Ambasada RP w Berlinie pisała 4 lipca 1939 r. do MSZ „W czasie swego pobytu w Niemczech jako nauczyciel i kierownik wykazał się nieprzeciętnymi zdolnościami i wynikami. Na podkreślenie zasługują zarówno uzdolnienia dydaktyczne, zmysł organizacyjny, skrzętność i zapobiegliwość w gospodarowaniu majątkiem szkolnym, jak i umiejętność współżycia z ludnością, wywieranie na nią nieprzeciętnego wpływu oraz umiejętność organizowania pracy w Towarzystwach Młodzieżowych”.

Podobnie oceniał działalność kierownika konsul RP w Olsztynie: „o nieprzeciętnej inteligencji, na wskroś sumienny i gorliwy, posiada wszelkie walory wychowawcy, interesuje się żywo sprawami dydaktyczno-metodycznymi, posiada pełne zaufanie rodziców i dziatwy, wpływa dodatnio na otoczenie...”. Wojciech Gromadecki przy olsztyńskiej szkole założył chór dziecięcy, sam śpiewał w Chórze Mieszanym im. F. Nowowiejskiego prowadzonym przez Antoniego Szajka. Był też sekretarzem Klubu Polskiego w Olsztynie. „Dwoił się i troił. W rozmowach był zawsze uprzejmy, miał dla każdego dobre słowo.

Był zawsze przygotowany do lekcji, do zajęć pedagogicznych jak i społecznych. Powiedziałabym, że każda jego praca była głęboko przemyślana i doskonale wykończona”, wspominała swojego kierownika Władysława Knosalina, dodając, że Gromadecki był także katechetą, przygotowywał polskie dzieci do pierwszej komunii.

W 1938 r. Wojciech Gromadecki wyjechał z Olsztyna i podjął pracę w powiecie międzyrzeckim, na pograniczu wielkopolsko-lubuskim. Ostatecznie jednak w czerwcu 1939 r. został wydalony z Niemiec. W czasie okupacji był więziony, po wojnie pracował na Ziemi Lubuskiej.
bs

Na podstawie m.in:. T. Oracki, Słownik biograficzny; W. Knosała, Była nas gromadka spora.
Fot.
Wojciech Gromadecki (z lewej) z uczniami w Domu Polskim, 1934 r.
Fot. W. Ogrodziński, "Rzecz o Domu Polskim w Olsztynie"

Droga Warmiaków i Mazurów do polskości i do Polski nie była prosta. Osadnicy z Mazowsza, którzy przybyli na te ziemie jako polscy chłopi z czasem utracili kulturową więź ze swoimi kuzynami zza południowej granicy. Jednocześnie jednak zachowali poczucie odrębności od Niemców. W drugiej połowie XIX wieku na Mazurach i Warmii zaczęła odradzać się polskość już w nowoczesnym znaczeniu tego słowa. Tworzyli ją chłopi, księża, nauczyciele...To właśnie ich chcemy pokazać w naszym cyklu „100 Twarzy Niepodległej”. Będziemy wdzięczni za pomoc przy jego tworzeniu. Szczególnie zależy nam na zdjęciach tych bohaterów, ale też po prostu na zdjęciach pokazujących polskie życie na Warmii i Mazurach.
Igor Hrywna

Pamięć i szacunek: