Mafia po olsztyńsku: Swoją ofiarę zadźgali w lesie

2018-02-07 18:30:26(ost. akt: 2018-02-07 16:52:58)

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

Napad na tle rabunkowym czy zabójstwo na zlecenie? Nie dowiemy się już, dlaczego 6 grudnia 1999 roku trzech przybyszów z obwodu kaliningradzkiego wywiozło do lasu, a potem po długich torturach zamordowało właściciela baru w Olsztynku.
Weteran sowieckiej interwencji w Afganistanie, właściciel agencji ochrony Walerij F. i jego pracownik Dmitrij O. usłyszeli za to wyroki po 25 lat więzienia. Trzeci ze sprawców niejaki Ivan N. wywinął się polskim organom ścigania.

O zleceniodawcach zabójstwa Walerij F. (rocznik 1964) zaczął mówić dopiero podczas rozprawy sądowej. Oczywiście „z obawy o bezpieczeństwo własnej rodziny” nikogo nie wymienił. Powiedział jedynie, że rozmawiał o sprawie z kimś w mieście Swietłyj w obwodzie kaliningradzkim.

Potem, już przyjeździe do Polski, na parkingu przy obozie w Sudwie odbierał od kogoś innego dalsze instrukcje. „To był rozkaz, określone zadanie”. Opowiadał, że na początek właścicielowi baru przy stacji benzynowej na krzyżówce „siódemki” (starej) z drogą na Olsztyn Edmundowi M. przekazał tylko numer telefonu, pod który ma on zadzwonić i się wytłumaczyć.

Rosjanie przyjechali do Polski 4 grudnia 1999 roku całym taborem. F., który wyglądał wtedy jak prawdziwy boss i ważył jakieś 200 kilogramów, zmieścił do swojego passata nie tylko dwóch młodych pracowników Dmitrija O (ur. 1976) i wspomnianego Ivana N., ale też swoją (co najmniej drugą) żonę Lubow. Nie kryli się specjalnie.

Zostali odnotowani na przejściu granicznym, a wynajmując dwa pokoje w zajeździe na rogatkach Olsztynka zostawili nawet paszporty w recepcji, bo nie mieli jeszcze wymienionych złotówek, żeby od razu zapłacić. W barze Edmunda M., u którego Walerij F. na pewno był dzień przed zabójstwem, też zresztą zostawił paszport, w zamian za pożyczone 50 złotych na benzynę.

Co działo się potem znamy właściwie ze skąpych i w dodatku kilka razy zmienianych wyjaśnień samych oskarżonych. Wieczorem 6 grudnia 1999 roku Rosjanie długo jeździli po Olsztynku (żona Walerija F. „oddychała” w hoteliku), do baru zaszli już po 22, gdy było zupełnie pusto. Właściciel właśnie mył podłogę. Pewnie padły jakieś słowa, ale po chwili napastnicy — do baru wtargnęli sam F i jeden z młodych Ivan N. — przystąpili do wykonania „rozkazu”.

Edmund M. musiał otworzyć im kasę, potem ze związanymi rękami został wepchnięty do czekającego passata. Walerij F. zabrał z kasy utarg, marne 900 złotych i oddany wcześniej pod zastaw swój paszport obywatela CCCP (Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich). Jego młody kompan zgarnął jeszcze z półki papierosy. Ryzykowali. Pracownicy pobliskiej stacji benzynowej mogli coś zauważyć.

Policjant, który radiowozem patrolował miasto, widział koło 22, kręcącego się jeszcze w barze właściciela. Jakieś pół godziny później wszystko było zamknięte, żaluzje spuszczone. Zastanawiające jednak było to, że samochód Edmunda M. ciągle stał na placu.

„Sąd” nad właścicielem baru odbył się w lesie, kilkadziesiąt metrów od „siódemki”, na wysokości Warlit. Edmund M. został przywiązany do drzewa i torturowany. Policja próbowała potem doszukać się jakichś „interesów” mieszkańca Olsztynka z Rosjanami, nic jednak nie udało się znaleźć. Co chciał z niego wydusić Walery F. — nie wiadomo.

On sam powiedział w sądzie, że młodzi zaciskali mężczyźnie pętlę ze sznurka, dźgali go nożem, ale tak nieudolnie, że zamiast mówić, Edmund M. był już ledwie żywy. Walerij F. poświecił wtedy sobie latarką i uznał, że porwany jest w tak złym stanie, że „nie ma się co nad nim rozwodzić”. Z absolutną obojętnością, nie zważając na obecność na sądowej sali bliskich zabitego, oświadczył, że tak naprawdę dobił Edmunda M. z... litości. Ofiara miała 21 ran od noża (trzy w serce) i poderżnięte gardło.

Rodzina właściciela baru tuż po północy zgłosiła policji jego zagnicie. Wyciągnięte szuflady i ślady plądrowania w barze budziły najgorsze przeczucia. Przywiązane do drzewa ciało umęczonego znalazł następnego dnia mężczyzna, który przez las skracał sobie drogę do Kiersztanowa.

„Kiedy byłem w wojsku służyłem w komendzie wojskowej. Wjeżdżałem w delegacji do różnych miejsc. Byłem w Afganistanie. Do jednej z moich prac należało wykonywanie wyroków trybunału wojskowego. Co znaczy zabójstwo, wiem nie tylko ze słyszenia, ale wiem też z praktyki” — przechwalał się przed sądem. Pozował na zimnego mordercę, profesjonalistę. W listach, jakie przechwyciła więzienna cenzura, jest np. takie zdanie: „Jestem Rosjaninem, co myślę, to robię”. Wynikało z tych listów, że rzeczywiście ma znajomości i w Rosji, i na Litwie, i w Polsce. Ustalał na przykład pensję specjalnego człowieka, który będzie go odwiedzał i dostarczał paczki do Barczewa, ale wszystko to było palcem na wodzie pisane.

Już po roku na polskim, aresztanckim wikcie schudł, biedny, prawie o połowę. Nerwowo też się posypał. W przypływie złości podczas zajęć kulturalno-oświatowych dźgnął ostrym szpikulcem jakiegoś szczególnie denerwującego współwięźnia. A gdy rozpoczął się proces, próbował się wieszać. Przyjeżdżając wykonać „określone zadanie” w Olsztynku, na pewno zachowywał się bardzo nieprofesjonalnie. Bo po co, zostawiwszy wcześniej tyle śladów, dalej jeździł do Polski. 5 marca 2000 roku, tym samym passatem, z tą samą żoną został zatrzymany na przejściu w Bezledach. W bagażniku znaleziono sznurek podobny do tego, którym krępowano i duszono Edmunda M. Dmitrij O. albo był tak pewny siebie, albo zwyczajnie głupi — wpadł w tym samym miejscu miesiąc później. On z kolei miał nawet przy sobie składany nóż, może ten, którym jego boss poderżnął gardło mieszkańcowi Olsztynka.

Ich proces przed Sądem Okręgowym w Olsztynie skończył się 23 stycznia 2002 roku wyrokiem 25 lat więzienia do Walerija F. i 15 dla Dmitrija O. W sprawie tego ostatniego — młody zachowywał się „profesjonalnie”, do niczego się nie przyznawał, mówił, że był tylko kierowcą, do baru nie wchodził, w lesie zaś ani na moment nie opuścił auta — apelowała jednak prokuratura. Po roku w powtórzonym procesie też dostał swoje 25 lat więzienia. Obaj po jakimiś czasie wystąpili o możliwość odbywania kary w Rosji i dawno (jako ostatni Walery F. w 2012) zostali deportowani z Polski. Ale chyba nie dlatego, że sieć zakładów karnych w Rosji oferuje lepsze warunki pobytu niż Barczewo czy Kamińsk. Postawili raczej na to, że utargują coś ze swoich 25-letnich wyroków, bo rosyjski kodeks karny aż tyle za zabójstwo nie przewiduje.

SB

Komentarze (16) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Tomek #2450459 | 94.254.*.* 28 lut 2018 17:14

    Kiedy bedą kolejne artykuły ?

    odpowiedz na ten komentarz

  2. Kasandra #2436159 | 83.6.*.* 8 lut 2018 08:29

    "Panowie , ja widzę rzeczywistość taką , jaka ona jest. Wśród Was , kogoś takiego nie ma .Jeżeli taki ktoś nie znajdzie się ,Polski za 10-lat może nie być." - coś w tym jest.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. Gall #2436051 | 188.146.*.* 8 lut 2018 03:48

      A kiedy będzie o mafii pedofili z Trękuska?

      Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)

      1. koza_z_nostra #2436025 | 83.28.*.* 7 lut 2018 23:43

        Będzie kiedyś o napadzie na konwojentów między Dobrym Miastem i Jezioranami? Coś o tym wiadomo, kto, jak?

        Ocena komentarza: warty uwagi (8) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

        1. xyn #2436011 | 83.9.*.* 7 lut 2018 23:25

          Gdyby nie 45 rok takie porachunki odbbywałyby się co najmniej za Uralem :-D

          Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

        Pokaż wszystkie komentarze (16)