Po zakonnicach, które odchodzą z klasztoru, niestety ginie słuch. Marta Abramowicz o tym, dlaczego zakonnice tracą powołanie [WYWIAD]

2017-05-04 20:30:31(ost. akt: 2017-05-04 15:12:33)
Zdjęcie jest ilustracją do treści!

Zdjęcie jest ilustracją do treści!

Autor zdjęcia: Archiwum GO

Marta Abramowicz, autorka popularnej książki "Zakonnice odchodzą po cichu" 9 maja odwiedzi Olsztyn. Bohaterek do swojej książki szukała pół roku. Nie było łatwo. Ostatecznie znalazła 20 byłych zakonnic, które opowiedziały jej swoje historie. Wbrew stereotypom zakonnice nie odchodzą, bo zakochały się w księdzu. Odchodzą, bo nie mogą spełniać powołania. M. in. o tym opowie podczas spotkania w Olsztynie. Przypominamy zeszłoroczną rozmowę z reporterką i badaczką, z którą rozmawiała Ewelina Zdancewicz-Pękala.
— Od wydania pani książki „Zakonnice odchodzą po cichu” minęło prawie 10 miesięcy. Publikacja nie została zbyt ciepło przyjęta przez środowiska katolickie. Zapewne pani się tego spodziewała?
— To zależy, jakich środowisk katolickich, bo zarówno „Tygodnik Powszechny”, jak i „Znak”, zamieściły bardzo dobre recenzje książki. Co do reszty — dla mnie najważniejsze było to, czy książka dotrze do czytelników i czy ludzie będą chcieli ją czytać. Obawiałam się za to, że po jej publikacji zapadnie cisza ze strony osób głęboko wierzących. Czyli że Kościół nabierze wody w usta i w ogóle nie będzie chciał się wypowiadać na jej temat. I w jakimś sensie tak się faktycznie stało, bo ze strony prasy katolickiej, takiej jak „Gość Niedzielny”, „Fronda” czy KAI, pojawiły się głosy mówiące, że nie wolno czytać tej książki. Że ta książka szkodzi, że to same kłamstwa i szkalowanie zakonnic. Pisały tak osoby, które same jej nie przeczytały! Jak z nimi dyskutować? Nie mam pojęcia.

— A byłe zakonnice? Odezwały się do pani?
— Tak, dostałam od nich kilkaset listów.

— Co pisały?
— „Dziękujemy, to nasze życie”. „To jest historia o nas”. Oczywiście opisywane przeze mnie historie trochę się różniły, ale meritum, czyli powody odejść, zostało takie same. Wiele byłych zakonnic napisało też, że dzięki tej książce wyleczyły się z poczucia winy i inaczej spojrzały na swoją sytuację. Dotychczas nie miały ze sobą kontaktu, więc trudno im się dziwić, że myślały, że są z tym same. W Polsce nigdy wcześniej nie było żadnej dyskusji na ten temat.

— A były listy, których autorki nie zgadzały się z tym, co pani opisała?

— Były trzy takie listy. Od przełożonych zakonnych. Napisały w nich, że są szczęśliwymi zakonnicami, a to, co przedstawiłam, to jest obraz jakiejś patologii i nieszczęścia. W takich sytuacjach zawsze odpowiadam, że nie pisałam książki o szczęściu. Szczęście to dla mnie stan umysłu, można być szczęśliwym w różnych okolicznościach. Ja natomiast napisałam o pewnym systemie. 20 historii, których wysłuchałam, były bardzo do siebie podobne, tak jak i kolejne 150, które dotarły do mnie już po wydaniu książki. Ale był też jeszcze jeden ważny głos — głos siostry Jolanty Olech, sekretarki generalnej Konferencji Przełożonych Wyższych w Polsce, która bardzo dokładnie przeczytała moją książkę. Była autentycznie przejęta troską o losy odchodzących sióstr i tym, co takiego mogło się wydarzyć, że odeszły.

— Właśnie, co takiego mogło się wydarzyć? Wiele osób myśli, że jeśli zakonnica odchodzi, to dlatego, że zaszła w ciążę z księdzem.
— To zwykle jest pierwsze skojarzenie. Bardzo rzadko są to jednak powody związane z zakochaniem się. Dla mnie istotą odejść moich bohaterek była niemożność realizacji powołania. Wszystkie one szły do zakonu jako osoby głęboko wierzące, ale tam stykały się z regułami, które wystawiały na próbę ich sumienie.

— Chodzi o to, że zakonnice nie mają czasu na nawiązanie kontaktu z Bogiem, bo ciągle muszą sprzątać?
— To nie jest kwestia braku czasu, choć zakonnice są rzeczywiście przepracowane. To tylko jeden z aspektów braku możliwości realizacji powołania. Innym aspektem, na który zwracają uwagę księża wypowiadający się w książce, jest sama formacja sióstr. To forma, która związana jest przede wszystkim z pobożnością i która zwraca uwagę na to, co zewnętrzne. Czyli czy zakonnica prosto klęczy, czy dobrze złożyła ręce, czy się nie spóźniła. Brakuje tu miejsca na wewnętrzne przeżycia duchowe. Natomiast, choć łatwo byłoby tak to ująć, to wszystko nie jest winą matek przełożonych.


— Wobec tego kto za to odpowiada?
— Jeśli spojrzymy na historię, to zobaczymy, że przez wieki Kościół w ogóle nie przewidywał czegoś takiego jak zgromadzenia czynne. Zakonnice od średniowiecza nie mogły wyjść poza mury klasztoru. Mogły być tylko mniszkami w klasztorach kontemplacyjnych. Coś takiego nigdy nie dotyczyło mężczyzn. Potem, kiedy w XIX wieku zaczęły powstawać zgromadzenia czynne, Kościół utrudniał ich działanie w różny sposób. Tępił samodzielność i autonomię kobiet. Moje bohaterki opowiadały o świecie, w którym zakonnica przede wszystkim sprząta, gotuje, także księdzu, dekoruje ołtarz, ewentualnie zajmuje się pracami opiekuńczymi — pielęgnuje chorych, zajmuje się dziećmi w przedszkolu. Nie ma tu miejsca na choćby kontynuowanie edukacji czy pracę duszpasterską. Kiedy przyjrzymy się temu wszystkiemu i zastanowimy się, kto na tym korzysta, to odpowiedź będzie prosta: na pewno nie kobiety. Jedyne wiążące decyzje w kościele mogą podejmować wyłącznie osoby wyświęcone, czyli mężczyźni.

Myśli pani, że ta książka może zmienić tę sytuację?
— Ona już się zmienia. Przede wszystkim dlatego, że została przeczytana przez przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy osób. Oprócz tego wiele zmieniła dyskusja w mediach. Moim celem było przybliżenie ludziom losu byłych zakonnic. Te głosy, które do mnie dochodzą, a jest ich całkiem sporo, mówią, że ludzie zaczęli inaczej patrzeć na zakonnice i byłe, i obecne. Z większą empatią i troską. Zaczęli lepiej rozumieć ich sytuację, stała się możliwa rozmowa na temat ich doświadczeń. Powstało też pierwsze stowarzyszenie byłych zakonnic, które ma pomagać odchodzącym siostrom. Można się z nimi kontaktować pod adresem bylezakonnice@gmail.com.

— Co jeszcze zmieniło się oprócz tego?
— Nieoficjalnie dotarły do mnie wieści, że same przełożone podjęły dyskusję na temat odchodzenia sióstr. Zastanawiają się, co można zrobić i jaki mają na to wpływ. Myślą też o tym, jak mogą pomóc w procesie odchodzenia tym siostrom, które się na to zdecydują.

— Teraz, kiedy powstało stowarzyszenie, o którym pani mówiła, byłoby łatwiej znaleźć bohaterki. Kiedy jednak pani ich szukała, były z tym problemy. Jak udało się pani nawiązać kontakt z byłymi siostrami?
— Wyszłam z założenia, że jak się zapyta odpowiednią liczbę osób, to do każdego się dotrze. Ja zapytałam kilkaset osób. Pisałam wiadomości na Facebooku i e-maile. W końcu zagadywałam każdą napotkaną osobę. W ten sposób dotarłam przez pół roku do 20 zakonnic. Drugie tyle mi odmówiło. Z częścią nie było kontaktu. Po zakonnicach, które odchodzą z klasztoru, ginie słuch.

— Co wobec tego najtrudniejsze było w pracy nad „Zakonnicami...”?
— Z mojego punktu wiedzenia najtrudniejsze było nadać temu, co usłyszałam, jakąś formę. Nie planowałam, jak książka będzie wyglądała, tylko zaczęłam pisać fragmentami. Najpierw to, jak zbierałam informacje, potem historie bohaterek, potem wszystkie głosy. Myślałam, że jeszcze to jakoś przerobię, ale okazało się, że wyłoniła się z tego opowieść. O zakonnicach odchodzących po cichu.

— Jedna z opisanych przez panią historii to historia sióstr, które się w sobie zakochały. Czy dużo zakonnic to osoby homoseksualne?
— Nie ma takich statystyk. To jest temat tabu. Prof. Baniak na podstawie swoich badań podaje, że około jedna trzecia zakonników i księży to homoseksualiści. Takie badania nigdy nie były prowadzone w odniesieniu kobiet. Być może jest to ten sam procent.

— Zamierza pani w przyszłości kontynuować ten temat?
— Czytelnicy pisali do mnie, że chcieliby drugiej części książki. Więc kto wie, może taka powstanie...?

Marta Abramowicz
Urodziła się w 1978 w Warszawie; reporterka i badaczka społeczna, autorka dwóch największych przeprowadzonych dotychczas w Polsce badań nad sytuacją społeczną osób LGTB. Jest absolwentką psychologii Uniwersytetu Warszawskiego oraz Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych na UW. Wiele lat pracowała jako dziennikarka. Przez blisko 10 lat, od 2001 kierowała (jako wiceprezes, a później jako prezes) ogólnopolską organizacją pozarządową Kampania Przeciw Homofobii. Autorka książki
„Zakonnice odchodzą po cichu”, wydanej w lutym 2016 roku.

Komentarze (15) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Była #2403901 | 37.47.*.* 23 gru 2017 22:41

    Gdzie takie stowarzyszenie można znaleźć?

    odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)

    1. Krzysztof #2241136 | 217.99.*.* 9 maj 2017 20:55

      Ależ mi sensacja, przecież pod podobnym tytułom można napisać książkę z każdej profesji, z każdej służby odchodzą zawiedzeń z wojska, policji, straży pożarnej itd,,,,,,,,,, uważam to za normalne.

      Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

    2. trol warmiński #2239607 | 83.6.*.* 7 maj 2017 22:40

      Dalej twierdzę ,że to niemiecka propaganda , tylko bardziej doskonała , taka na poziomie drugiej wojny światowej .

      Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

    3. tramwaju sie czepcie lewacy, #2238577 | 188.146.*.* 6 maj 2017 11:41

      Komentarz nisko oceniony. Kliknij aby przeczytać. a nie, sióstr zakonnych, skoro nie wierzycie w Boga, to co to was interesuje. Nikogo nie obchodzą wasze chore wynurzenia....

      1. To jest typowy #2238420 | 83.9.*.* 6 maj 2017 03:11

        lewacki bełkot. Obrończyni biedronia czy babochłopa grodzkiej vel grodzka bierze się za coś o czym nie ma bladego pojęcia.

        Ocena komentarza: poniżej poziomu (-6) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

        Pokaż wszystkie komentarze (15)