Z piekła do kontenera z lodem
2016-10-02 11:12:00(ost. akt: 2016-10-02 21:57:32)
Zmęczeni, ubłoceni, mokrzy, sponiewierani, z zadrapaniami i siniakami... jednak z uśmiechem na twarzy i potężną dawką satysfakcji. Szczycieńskie "Morsy" w świetnym stylu zaprezentowały się 24 września w jednym z trudniejszych "biegów specjalnych" w okolicy - giżyckiej edycji Runmageddonu. O trudach przeszło 7-kilometrowej trasy - w rozmowie z Kamilem Kierzkowskim - opowiada Jarosław Kordek z klubu Morsy Szczytno #RESET.
— Runmageddon to jeden z bardziej wymagających "biegów specjalnych" w okolicy. Tymczasem - choć pogoda nie rozpieszczała - wystartowaliście w blisko 20-osobowej ekipie. Jak udało się Wam skompletować tak pokaźne szeregi?
— Morsów do aktywności nie trzeba wcale zachęcać. Mamy to szczęście, że do naszej grupy zaliczają się ludzie głodni życia, chcący stawiać sobie poprzeczkę coraz wyżej i pokonywać swoje słabości. Nie brak wśród nas najmłodszych, którzy startowali np. w kategorii od 8 do 11 lat, jak i starszych, którzy mają na karku już 50-tkę. W imprezie nie mogło naturalnie zabraknąć i naszych pań, które pieszczotliwie nazywamy wśród morsów "foczkami" - Ani Orzoł, Ani Ejmy i Reni Przybyłowskiej. Płeć piękna udowodniła już swymi występami, że z wdziękiem potrafi nie tylko śmigać w szpilkach, ale i walczyć z przeszkodami. Podczas startu w Giżycku wsparło nas także kilku dodatkowych kolegów z wojska i policji. Jeszcze nie mieli okazji do "morsowania", ale już zdążyli zapowiedzieć, że niebawem będą naszymi "znajomymi od przerębla".
— Morsów do aktywności nie trzeba wcale zachęcać. Mamy to szczęście, że do naszej grupy zaliczają się ludzie głodni życia, chcący stawiać sobie poprzeczkę coraz wyżej i pokonywać swoje słabości. Nie brak wśród nas najmłodszych, którzy startowali np. w kategorii od 8 do 11 lat, jak i starszych, którzy mają na karku już 50-tkę. W imprezie nie mogło naturalnie zabraknąć i naszych pań, które pieszczotliwie nazywamy wśród morsów "foczkami" - Ani Orzoł, Ani Ejmy i Reni Przybyłowskiej. Płeć piękna udowodniła już swymi występami, że z wdziękiem potrafi nie tylko śmigać w szpilkach, ale i walczyć z przeszkodami. Podczas startu w Giżycku wsparło nas także kilku dodatkowych kolegów z wojska i policji. Jeszcze nie mieli okazji do "morsowania", ale już zdążyli zapowiedzieć, że niebawem będą naszymi "znajomymi od przerębla".
— Walczyliście nie tylko indywidualnie, ale i drużynowo. Mieliście jakiś specjalny plan, czy ruszyliście "na żywioł"?
— Idea była taka, by przodem wypuścić pięć "chartów" (do punktacji drużynowej liczyło się 5 najlepszych wyników z każdego zespołu - przyp. red.), które miały za wszelką cenę śrubować wynik drużynowy. Pozostała część podzieliła się tak, by możliwie jak najlepiej wykorzystać atuty poszczególnych uczestników, którzy dzięki nim mogli pomagać z kolei tym, którym z danymi przeszkodami szło nieco toporniej...
— Na mecie stawił się Pan jednak jako drugi z "Morsów". Plan musiał rozbić się więc o którąś z przeszkód.
— Nie wszystko można przewidzieć. To fakt, teoretycznie startowałem u nas z umownym numerem "6" i nie byłem w gronie tych, którzy mieli walczyć o wynik. Miałem za zadanie wspierać jedną z naszych cudownych pań. Czasem jednak ktoś łapie kontuzję, czasem ktoś ma po prostu słabszy dzień... Tak było właśnie tym razem, przez co z "charta rezerwowego" stałem się tym, który musi za wszelką cenę przeć do przodu, by łapać punkty dla drużyny. Tak też zrobiłem, zostawiając tym samym jedną z koleżanek, co być może nie było zbyt eleganckie. Doskonale wiedziałem jednak, że za chwilę połączy się z pozostałą częścią ekipy, dzięki czemu mogłem skupić się na walce o punkty.
— Idea była taka, by przodem wypuścić pięć "chartów" (do punktacji drużynowej liczyło się 5 najlepszych wyników z każdego zespołu - przyp. red.), które miały za wszelką cenę śrubować wynik drużynowy. Pozostała część podzieliła się tak, by możliwie jak najlepiej wykorzystać atuty poszczególnych uczestników, którzy dzięki nim mogli pomagać z kolei tym, którym z danymi przeszkodami szło nieco toporniej...
— Na mecie stawił się Pan jednak jako drugi z "Morsów". Plan musiał rozbić się więc o którąś z przeszkód.
— Nie wszystko można przewidzieć. To fakt, teoretycznie startowałem u nas z umownym numerem "6" i nie byłem w gronie tych, którzy mieli walczyć o wynik. Miałem za zadanie wspierać jedną z naszych cudownych pań. Czasem jednak ktoś łapie kontuzję, czasem ktoś ma po prostu słabszy dzień... Tak było właśnie tym razem, przez co z "charta rezerwowego" stałem się tym, który musi za wszelką cenę przeć do przodu, by łapać punkty dla drużyny. Tak też zrobiłem, zostawiając tym samym jedną z koleżanek, co być może nie było zbyt eleganckie. Doskonale wiedziałem jednak, że za chwilę połączy się z pozostałą częścią ekipy, dzięki czemu mogłem skupić się na walce o punkty.
— Zawodowo jest Pan żołnierzem. Wyszkolenie okazało się pomocne na trasie?
— W pewnym sensie na pewno. Dużo dało mi też doświadczenie, które zdobyłem na innych biegach tego typu. Często znacznie cięższych niż ten, z którym mierzyliśmy się w Giżycku. Oczywiście nie oznacza to, że pod murami Twierdzy Boyen było łatwo. Wielu zawodników nie dotarło do mety.
— W pewnym sensie na pewno. Dużo dało mi też doświadczenie, które zdobyłem na innych biegach tego typu. Często znacznie cięższych niż ten, z którym mierzyliśmy się w Giżycku. Oczywiście nie oznacza to, że pod murami Twierdzy Boyen było łatwo. Wielu zawodników nie dotarło do mety.
— "Morsy" stawiły się linii mety jednak w komplecie. Mieliście w ekipie jakieś momenty zawahania, ktoś chciał odpuścić?
— Jeden z naszych zawodników miał ewidentnego pecha: awaria kolana, stawu skokowego... Miał praktycznie trzy takie załamania. Pokazał jednak charakter. Zacisnął zęby i ruszył, aż mu poszedł ogień z... (śmiech). W każdym razie: charakterny facet, było wiadomo, że nie pozwoli się zatrzymać. Z drugiej strony: jak ktoś już startuje z "Morsami", to już nie ma "kichy". Albo "grubo", albo wcale.
— Jeden z naszych zawodników miał ewidentnego pecha: awaria kolana, stawu skokowego... Miał praktycznie trzy takie załamania. Pokazał jednak charakter. Zacisnął zęby i ruszył, aż mu poszedł ogień z... (śmiech). W każdym razie: charakterny facet, było wiadomo, że nie pozwoli się zatrzymać. Z drugiej strony: jak ktoś już startuje z "Morsami", to już nie ma "kichy". Albo "grubo", albo wcale.
— Jedną z przeszkód stanowił zbiornik z prawdziwie lodowatą wodą. Dla Was, morsów, nie stanowił raczej większego problemu?
— W zasadzie straciłem na niej najwięcej czasu, bo aż ponad dwie minuty...
— W zasadzie straciłem na niej najwięcej czasu, bo aż ponad dwie minuty...
—...dlaczego aż tyle?
— Cóż. Musiałem troszkę popływać na plecach, troszkę się ochłodzić, zrelaksować... (śmiech). Najprzyjemniejsza z konkurencji, zwyczajnie nie mogłem sobie odmówić. Lecz nie wszyscy tak do tego podchodzili. Mając nieco wolnego czasu przyglądałem się jak ludzie wzbraniali się i panikowali przed kontaktem z wodą i lodem. Kwitowałem to uśmiechem.
— Cóż. Musiałem troszkę popływać na plecach, troszkę się ochłodzić, zrelaksować... (śmiech). Najprzyjemniejsza z konkurencji, zwyczajnie nie mogłem sobie odmówić. Lecz nie wszyscy tak do tego podchodzili. Mając nieco wolnego czasu przyglądałem się jak ludzie wzbraniali się i panikowali przed kontaktem z wodą i lodem. Kwitowałem to uśmiechem.
— Nieco wcześniejsze rozpoczęcie morsowego sezonu?
— Dokładnie, coś w tym stylu.
— Dokładnie, coś w tym stylu.
— W takim razie: która z przeszkód była najtrudniejsza?
— Jedna z końcowych, nie pamiętam dokładnej nazwy. Trzeba było się podciągać, co - przy dużym zmęczeniu - nie było już takie proste. Tym bardziej, że należało zachować również nieco sił na finisz. Tak naprawdę najtrudniejszym okazało się jednak ukształtowanie terenu: liczne podbiegi, wysokie górki, osuwające się skarpy... Wejście wyciągało mnóstwo sił, a schodziło się - o ile można to w ogóle tak nazwać - w zasadzie więcej na tyłku, niż na nogach. Dało się to zauważyć: wielu uczestników kończyło zawody z utratą sporego kawałka materiału w legginsach. I to właśnie w okolicach, gdzie "plecy tracą swą szlachetną nazwę".
— Jedna z końcowych, nie pamiętam dokładnej nazwy. Trzeba było się podciągać, co - przy dużym zmęczeniu - nie było już takie proste. Tym bardziej, że należało zachować również nieco sił na finisz. Tak naprawdę najtrudniejszym okazało się jednak ukształtowanie terenu: liczne podbiegi, wysokie górki, osuwające się skarpy... Wejście wyciągało mnóstwo sił, a schodziło się - o ile można to w ogóle tak nazwać - w zasadzie więcej na tyłku, niż na nogach. Dało się to zauważyć: wielu uczestników kończyło zawody z utratą sporego kawałka materiału w legginsach. I to właśnie w okolicach, gdzie "plecy tracą swą szlachetną nazwę".
— Tym, co łączyło absolutnie wszystkich zawodników, było... błoto. Bieganie, gdy jest się nim pokrytym od stóp po głowę, niektórzy określiliby czymś wybitnie "niekobiecym". Jak radziły sobie z tym szczycieńskie panie?
— Nie każdego stać na SPA. A błoto, borowina... to przecież sprawy typowo lecznicze i pielęgnacyjne (śmiech). Jest takie jezioro borowinowe pod Koszalinem. Trzeba płacić grubą kasę za to, by z niego skorzystać. Tutaj było znacznie taniej. Problemów nie było więc żadnych. Nasze panie to zawzięte babki, a poza tym doskonale zdają sobie sprawę, że ciało potrzebuje naturalnych kosmetyków, a nie tylko chemii.
— Nie każdego stać na SPA. A błoto, borowina... to przecież sprawy typowo lecznicze i pielęgnacyjne (śmiech). Jest takie jezioro borowinowe pod Koszalinem. Trzeba płacić grubą kasę za to, by z niego skorzystać. Tutaj było znacznie taniej. Problemów nie było więc żadnych. Nasze panie to zawzięte babki, a poza tym doskonale zdają sobie sprawę, że ciało potrzebuje naturalnych kosmetyków, a nie tylko chemii.
— Moda na "ekstremalne bieganie" przybiera na sile z każdym rokiem. Skąd sukces tego typu imprez?
— Biega coraz więcej ludzi i - niestety - ponownie dopiero przyjmujemy te wzorce z Zachodu. Jeszcze niedawno śmiano się u nas np. z Amerykanów, którzy uczestniczyli w takich imprezach. Można było usłyszeć o tym jak "biegają i pajacują w lajkrach". Teraz nikogo to już u nas nie dziwi. Wręcz przeciwnie - zwolenników zdrowego spędzania wolnego czasu i naturalnego odżywiania jest coraz więcej. A że sam tradycyjny bieg potrafi czasem nudzić... Wystarczy dodać kilka przeszkód, a wyzwanie i zabawa przybiera zupełnie inny wymiar. Po takim biegu jeszcze wyraźniej wzmacnia się charakter. Trzeba jednak o tym przekonać się na własnej skórze. Fotografie pokazują z reguły ok. 10-20 proc. tego, co jest w rzeczywistości.
— Kiedy możemy ponownie spodziewać się Was na linii startu?
— Lada moment wyruszamy do Mrągowa, gdzie będziemy walczyć w "Biegu Kowboja". Zapowiada się świetnie i liczymy na spory wycisk oraz świetną zabawę. Później kilka innych wydarzeń, choć uwagę poświęcimy głównie oczywiście naszemu II Andrzejkowemu Biegowi Morsów (26 listopada), a później Walentynkowemu Piknikowi Morsów. Sezon "morsowania" zakończymy w kwietniu kolejną edycją "Ekstremalnej Trójki". Ta impreza przypomina nieco Runmageddon. I choć mamy nieco związane ręce minimalistycznym budżetem, to pierwsza edycja okazała się wielkim sukcesem i solidnie rozsławiła nasze miasto wśród sportowców z tej części Polski. Kontynuacja jest więc czymś naturalnym, tym bardziej, że swój udział już wcześniej zapowiedziały inne kluby morsów, biegaczy, a także wielu indywidualnych zawodników z najróżniejszych zakątków kraju. Trasa biegnąca wśród naszych szczycieńskich ruin jest nie tylko bardzo klimatyczna, ale i wymagająca. W tej odsłonie dorzucimy jeszcze kilka świeżych pomysłów. Na pewno będzie więc warto odwiedzić Szczytno, by wziąć udział w naszych imprezach. Jednocześnie zapraszamy wszystkich gorąco do współpracy. Wspólnymi siłami możemy jeszcze wyraźniej zaakcentować nasze miasto na mapie "biegów specjalnych".
— Biega coraz więcej ludzi i - niestety - ponownie dopiero przyjmujemy te wzorce z Zachodu. Jeszcze niedawno śmiano się u nas np. z Amerykanów, którzy uczestniczyli w takich imprezach. Można było usłyszeć o tym jak "biegają i pajacują w lajkrach". Teraz nikogo to już u nas nie dziwi. Wręcz przeciwnie - zwolenników zdrowego spędzania wolnego czasu i naturalnego odżywiania jest coraz więcej. A że sam tradycyjny bieg potrafi czasem nudzić... Wystarczy dodać kilka przeszkód, a wyzwanie i zabawa przybiera zupełnie inny wymiar. Po takim biegu jeszcze wyraźniej wzmacnia się charakter. Trzeba jednak o tym przekonać się na własnej skórze. Fotografie pokazują z reguły ok. 10-20 proc. tego, co jest w rzeczywistości.
— Kiedy możemy ponownie spodziewać się Was na linii startu?
— Lada moment wyruszamy do Mrągowa, gdzie będziemy walczyć w "Biegu Kowboja". Zapowiada się świetnie i liczymy na spory wycisk oraz świetną zabawę. Później kilka innych wydarzeń, choć uwagę poświęcimy głównie oczywiście naszemu II Andrzejkowemu Biegowi Morsów (26 listopada), a później Walentynkowemu Piknikowi Morsów. Sezon "morsowania" zakończymy w kwietniu kolejną edycją "Ekstremalnej Trójki". Ta impreza przypomina nieco Runmageddon. I choć mamy nieco związane ręce minimalistycznym budżetem, to pierwsza edycja okazała się wielkim sukcesem i solidnie rozsławiła nasze miasto wśród sportowców z tej części Polski. Kontynuacja jest więc czymś naturalnym, tym bardziej, że swój udział już wcześniej zapowiedziały inne kluby morsów, biegaczy, a także wielu indywidualnych zawodników z najróżniejszych zakątków kraju. Trasa biegnąca wśród naszych szczycieńskich ruin jest nie tylko bardzo klimatyczna, ale i wymagająca. W tej odsłonie dorzucimy jeszcze kilka świeżych pomysłów. Na pewno będzie więc warto odwiedzić Szczytno, by wziąć udział w naszych imprezach. Jednocześnie zapraszamy wszystkich gorąco do współpracy. Wspólnymi siłami możemy jeszcze wyraźniej zaakcentować nasze miasto na mapie "biegów specjalnych".
Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
Gość #2078109 | 83.31.*.* 2 paź 2016 21:29
Brawo Morsy Szczytno!!! Czekamy na Ekstremalną Trójkę :)
odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)
lol #2077995 | 62.148.*.* 2 paź 2016 18:11
Jarek tak trzymaj, prawie całe miasto ruszyłeś i zaraziłeś morsowaniem, bieganiem i dbaniem o swoje zdrowie. Wszystkiego dobrego
Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)