Całe jego życie wypełniała motoryzacyjna pasja, dzięki której zapamiętali go kibice i stał się idolem w całej Polsce — Marian Bublewicz. 25 sierpnia obchodziłby 59 urodziny.
Podobno w dzieciństwie Marian Bublewicz przejawiał spory talent muzyczny i niektórzy przypuszczali, że właśnie w tym kierunku będzie się dalej rozwijać.
— O tych jego zdolnościach muzycznych mało się pisało, a przecież przy jego grze na akordeonie były nawet potańcówki — opowiada Sławomir Czepan, szwagier rajdowca.
Zamiłowanie do szeroko pojętej motoryzacji było jednak w jego życiu od zawsze. Podobno już od najmłodszych lat tworzył własne pojazdy, które później stopniowo ulepszał.
— Szukał części, kombinował, stale coś montował w piwnicy — wspomina Janina Czepan, starsza siostra „Mańka”. — Pamiętam, że pomagał odrabiać lekcje kolegom, żeby w zamian za to pchali go w tych jego różnych wózkach.
Pierwszym bliskim kontaktem z prawdziwą maszyną było dla Bublewicza obcowanie z motorem szwagra, który dzięki fanatycznemu wręcz zainteresowaniu małego Mariana był zawsze czysty i błyszczący. Zamiłowanie do motocykli przetrwało, bo już kilka lat później „Maniek” zaczął startować w zawodach motocrossowych.
— Już po skończeniu samochodówki miał paskudny wypadek, po którym przerzucił się już na zawsze na samochody — opowiada szwagier Bublewicza. — Złamał wtedy kość udową i miał przez to jedną nogę krótszą. Żeby startować w rajdach, trzeba jednak było mieć swój samochód, a przyszły mistrz Polski auta nie miał. — Teść powiedział, że sprzeda mu swój samochód, więc Marian zarabiał jeżdżąc na taryfie — mówi Irena Bublewicz, żona Mariana.
— Właśnie w ten sposób się poznaliśmy. Wychodziłam od koleżanki z akademika i zatrzymałam taryfę. Mąż podrzucił mnie na Kościuszki. Kiedy skończył się kurs, powiedział, że nie ma jak wydać reszty. Poprosił jednak, żebym podała mu swój dokładny adres, to podwiezie mi pieniądze następnego dnia. No i tak to się wszystko zaczęło. Potem jego koledzy powiedzieli mi, że zrobił tak specjalnie.
Mimo że od śmierci męża minęło już 16 lat, Irena Bublewicz do dziś odczuwa pozytywne strony popularności. — Zaprosili mnie z córką na Rajd Kormoran, który ma się odbyć pod koniec sierpnia — cieszy się pani Irena. — Szkoła Mistrzostwa Sportowego, która nosi imię męża, też zawsze zaprasza mnie na różne uroczystości, na których staram się być. Czasem przy okazji wspomnień robi mi się smutno, ale generalnie jestem oczarowana, że po tylu latach ta pamięć o mężu wciąż żyje. Najpiękniej widać to po Wszystkich Świętych, kiedy grób męża odwiedza mnóstwo osób.
Sześciokrotny mistrz Polski
Marian Bublewicz urodził się 25 sierpnia 1950 roku w Olsztynie. W rajdach samochodowych zaczął startować już w latach 70, a później został m.in. wicemistrzem Europy w 1992 i mistrzem Polski w latach: 1983, 1987, 1989, 1990, 1991, 1992. Na jego konto trzeba też zapisać stworzenie pierwszego w Polsce profesjonalnego teamu rajdowego. Zginął w wypadku podczas rajdu w lutym 1993 roku. W 2000 roku czytelnicy miesięcznika „Auto Moto i Sport” wybrali go najlepszym polskim kierowcą rajdowym XX wieku.
A Ty jak wspominasz Mariana Bublewicza? Zapraszamy do komentowania
Piotr Gajewski
p.gajewski@gazetaolsztynska.pl
— O tych jego zdolnościach muzycznych mało się pisało, a przecież przy jego grze na akordeonie były nawet potańcówki — opowiada Sławomir Czepan, szwagier rajdowca.
Zamiłowanie do szeroko pojętej motoryzacji było jednak w jego życiu od zawsze. Podobno już od najmłodszych lat tworzył własne pojazdy, które później stopniowo ulepszał.
— Szukał części, kombinował, stale coś montował w piwnicy — wspomina Janina Czepan, starsza siostra „Mańka”. — Pamiętam, że pomagał odrabiać lekcje kolegom, żeby w zamian za to pchali go w tych jego różnych wózkach.
Pierwszym bliskim kontaktem z prawdziwą maszyną było dla Bublewicza obcowanie z motorem szwagra, który dzięki fanatycznemu wręcz zainteresowaniu małego Mariana był zawsze czysty i błyszczący. Zamiłowanie do motocykli przetrwało, bo już kilka lat później „Maniek” zaczął startować w zawodach motocrossowych.
— Już po skończeniu samochodówki miał paskudny wypadek, po którym przerzucił się już na zawsze na samochody — opowiada szwagier Bublewicza. — Złamał wtedy kość udową i miał przez to jedną nogę krótszą. Żeby startować w rajdach, trzeba jednak było mieć swój samochód, a przyszły mistrz Polski auta nie miał. — Teść powiedział, że sprzeda mu swój samochód, więc Marian zarabiał jeżdżąc na taryfie — mówi Irena Bublewicz, żona Mariana.
— Właśnie w ten sposób się poznaliśmy. Wychodziłam od koleżanki z akademika i zatrzymałam taryfę. Mąż podrzucił mnie na Kościuszki. Kiedy skończył się kurs, powiedział, że nie ma jak wydać reszty. Poprosił jednak, żebym podała mu swój dokładny adres, to podwiezie mi pieniądze następnego dnia. No i tak to się wszystko zaczęło. Potem jego koledzy powiedzieli mi, że zrobił tak specjalnie.
Mimo że od śmierci męża minęło już 16 lat, Irena Bublewicz do dziś odczuwa pozytywne strony popularności. — Zaprosili mnie z córką na Rajd Kormoran, który ma się odbyć pod koniec sierpnia — cieszy się pani Irena. — Szkoła Mistrzostwa Sportowego, która nosi imię męża, też zawsze zaprasza mnie na różne uroczystości, na których staram się być. Czasem przy okazji wspomnień robi mi się smutno, ale generalnie jestem oczarowana, że po tylu latach ta pamięć o mężu wciąż żyje. Najpiękniej widać to po Wszystkich Świętych, kiedy grób męża odwiedza mnóstwo osób.
Sześciokrotny mistrz Polski
Marian Bublewicz urodził się 25 sierpnia 1950 roku w Olsztynie. W rajdach samochodowych zaczął startować już w latach 70, a później został m.in. wicemistrzem Europy w 1992 i mistrzem Polski w latach: 1983, 1987, 1989, 1990, 1991, 1992. Na jego konto trzeba też zapisać stworzenie pierwszego w Polsce profesjonalnego teamu rajdowego. Zginął w wypadku podczas rajdu w lutym 1993 roku. W 2000 roku czytelnicy miesięcznika „Auto Moto i Sport” wybrali go najlepszym polskim kierowcą rajdowym XX wieku.
A Ty jak wspominasz Mariana Bublewicza? Zapraszamy do komentowania
Piotr Gajewski
p.gajewski@gazetaolsztynska.pl