Wyścig ślimaków
2022-07-14 12:00:00(ost. akt: 2022-07-14 09:50:42)
Trenerzy czołowych zespołów polskiej piłkarskiej Ekstraklasy przed sezonem zapowiadają walkę o mistrzostwo i... europejskie puchary. O ile to mistrzostwo ktoś z nich w końcu zdobędzie, o tyle opowieści o pucharach spokojnie możemy między bajki włożyć.
Tak zwana Ekstraklasa to wyścig futbolowych ślimaków walczących jedynie o to, który z nich będzie najszybszy. Ale zwycięzcy dzięki temu nie wyrosną ani skrzydła jastrzębia, ani nogi sarny, ani zęby tygrysa, bo on nadal pozostanie jedynie ślimakiem w mistrzowskiej koronie, który z poważnym futbolem ma kontakt tylko dzięki telewizji, gdzie może sobie obejrzeć mecze tych wszystkich Bayernów, Barcelon i Arsenalów.
Bo żeby zagrać z którymś z tych klubów, najpierw musiałby pokonać rywali na przykład z Luksemburga, a to łatwe nie jest, o czym kilka lat temu boleśnie przekonała się chociażby Legia. Warszawskie gwiazdeczki - opłacane więcej niż sowicie i bredzące o Europie - odpadły po dwumeczu z zespołem złożonym z kelnerów, urzędników, dla których piłka nożna była tylko życiową pasją, a nie sposobem na wygodne życie.
Ale na liście pucharowej hańby zapisało się wiele polskich klubów - w sezonie 2009/10 Wisła Kraków marzyła o Lidze Mistrzów, ale po drodze musiała ograć Estończyków, co okazało się jednak zbyt trudne, siedem lat temu Lecha ograli bardzo przeciętni Islandczycy, a dwa lata później z Cracovią poradzili sobie Macedończycy. Wymieniać można byłoby tak bez końca, a co gorsza lista ta robi się coraz dłuższa, bo we wtorek kolejny raz zapisali się na niej piłkarze Lecha. Po wygranej 1:0 w Poznaniu, w rewanżu z azerskim Karabachem Agdam mistrzowie Polski przegrali aż 1:5 i Ligę Mistrzów obejrzą w telewizji.
Zawsze gdy wydaje się nam, że gorzej już się nie da, że jesteśmy na prawdziwym piłkarskim dnie, wtedy niespodziewanie słyszymy pukanie od spodu.
ARTUR DRYHYNYCZ
Bo żeby zagrać z którymś z tych klubów, najpierw musiałby pokonać rywali na przykład z Luksemburga, a to łatwe nie jest, o czym kilka lat temu boleśnie przekonała się chociażby Legia. Warszawskie gwiazdeczki - opłacane więcej niż sowicie i bredzące o Europie - odpadły po dwumeczu z zespołem złożonym z kelnerów, urzędników, dla których piłka nożna była tylko życiową pasją, a nie sposobem na wygodne życie.
Ale na liście pucharowej hańby zapisało się wiele polskich klubów - w sezonie 2009/10 Wisła Kraków marzyła o Lidze Mistrzów, ale po drodze musiała ograć Estończyków, co okazało się jednak zbyt trudne, siedem lat temu Lecha ograli bardzo przeciętni Islandczycy, a dwa lata później z Cracovią poradzili sobie Macedończycy. Wymieniać można byłoby tak bez końca, a co gorsza lista ta robi się coraz dłuższa, bo we wtorek kolejny raz zapisali się na niej piłkarze Lecha. Po wygranej 1:0 w Poznaniu, w rewanżu z azerskim Karabachem Agdam mistrzowie Polski przegrali aż 1:5 i Ligę Mistrzów obejrzą w telewizji.
Zawsze gdy wydaje się nam, że gorzej już się nie da, że jesteśmy na prawdziwym piłkarskim dnie, wtedy niespodziewanie słyszymy pukanie od spodu.
ARTUR DRYHYNYCZ