Pechowa seria Hołowczyca
2022-07-28 12:00:00(ost. akt: 2022-07-28 12:22:55)
SPORTY MOTOROWE\\\ Krzysztof Hołowczyc, który w poprzednim sezonie zdobył Puchar Europy w rajdach terenowych, w tym sezonie po raz pierwszy wziął udział w zawodach Pucharu Świata, jednak z powodu kłopotów technicznych nie dojechał do mety.
W tym roku odbyły się trzy eliminacje Pucharu Świata: Baja Russia (jeszcze przed atakiem na Ukrainę), Baja Jordania i Baja Italia, jednak Krzysztof Hołowczyc nie wziął w nich udziału. Olsztynianin ze światową czołówką postanowił się zmierzyć dopiero na trasie Baja Espana Aragon. Pierwszego dnia załoga Hołowczyc-Łukasz Kurzeja zaliczyła dwa odcinki specjalne, ale już na pierwszym złapała kapcia, przez co straciła trochę cennego czasu. Mimo to Polacy dotarli na metę na szóstym miejscu! Były więc powody do optymizmu przed drugim oesem, tym bardziej że został zmieniony setup ich auta. Dzięki modyfikacjom zawieszenia Mini „Hołka” dostało wigoru, w efekcie polska załoga przez większą część odcinka zajmowała drugie miejsce za Nasserem al-Atijja. Warto jednak przy tym pamiętać, że Toyota Nassera jest mocniejsza od Mini, a dodatkowo ma większy skok zawieszenia.
Niestety, szczęście nie trwało długo, bo 20 kilometrów przed metą uszkodzeniu uległa osłona przegubu, co doprowadziło do utraty napędu w jednej osi. Hołowczyc jednak dotarł do mety, licząc na więcej szczęścia następnego dnia, kiedy do przejechania był tylko jeden oes o długości 159 kilometrów. Niebiosa nie były jednak dla olsztynianina łaskawe, bo chociaż ponownie jechał szybko i pewnie, to 20 kilometrów przed metą w aucie kompletnie „skończyły się” opony, do tego jedna z nich dość poważnie uszkodziła Mini. W tej sytuacji o dalszej jeździe mowy już nie było...
Niestety, szczęście nie trwało długo, bo 20 kilometrów przed metą uszkodzeniu uległa osłona przegubu, co doprowadziło do utraty napędu w jednej osi. Hołowczyc jednak dotarł do mety, licząc na więcej szczęścia następnego dnia, kiedy do przejechania był tylko jeden oes o długości 159 kilometrów. Niebiosa nie były jednak dla olsztynianina łaskawe, bo chociaż ponownie jechał szybko i pewnie, to 20 kilometrów przed metą w aucie kompletnie „skończyły się” opony, do tego jedna z nich dość poważnie uszkodziła Mini. W tej sytuacji o dalszej jeździe mowy już nie było...
- Hiszpania okazała się dla nas pechowa - stwierdził ze smutkiem Krzysztof Hołowczyc. - Prezentowaliśmy z Łukaszem bardzo dobre tempo, na poszczególnych międzyczasach plasując się na drugiej lub trzeciej pozycji. Rywalizacja z autami kategorii T1+ jest trudna, bo mają więcej mocy, większy skok zawieszenia, większe koła, ale mimo to pokazaliśmy, że jest to możliwe. Oczywiście pozostaje duży niedosyt, bo wiem, że jesteśmy bardzo szybcy. Taki jest jednak ten sport. Zespół jest zadowolony z naszych możliwości, które z pewnością będziemy mogli zaprezentować w pełni, walcząc z najlepszymi kierowcami świata podczas Baja Poland (pierwszy weekend września na poligonie drawskim - red.) - kończy „Hołek”, który już podczas najbliższego weekendu weźmie udział w Baja Polskie Safari w Przasnyszu, eliminacji mistrzostw Polski w rajdach terenowych (olsztynianin broni tytułu i jest zdecydowanym liderem obecnego cyklu).
W Przasnyszu pojawi się także Adam Binięda, bartoszycki pilot, który jednak ma za sobą zdecydowanie bardziej udany weekend, bowiem wraz z Grzegorzem Grzybem zajął ósme miejsce w Rajdzie Włoch, który był przedostatnią eliminacją rajdowych mistrzostw Europy.
O ile pod względem sportowym Rajd Włoch nie należy do elity najbardziej prestiżowych imprez samochodowych, o tyle pod względem atrakcji pozasportowych wielu konkurentów bije na głowę. Ceremonię startu zaplanowano bowiem w centrum Rzymu, potem na ulicach Wiecznego Miasta odbyła się parada biorących w rajdzie aut. - Z tego powodu policja zablokowała skrzyżowania i poprowadziła nasz konwój aż pod Koloseum, gdzie przeprowadzono pierwszy oes - wyjaśnia Adam Binięda.
O ile pod względem sportowym Rajd Włoch nie należy do elity najbardziej prestiżowych imprez samochodowych, o tyle pod względem atrakcji pozasportowych wielu konkurentów bije na głowę. Ceremonię startu zaplanowano bowiem w centrum Rzymu, potem na ulicach Wiecznego Miasta odbyła się parada biorących w rajdzie aut. - Z tego powodu policja zablokowała skrzyżowania i poprowadziła nasz konwój aż pod Koloseum, gdzie przeprowadzono pierwszy oes - wyjaśnia Adam Binięda.
Kiedyś w Koloseum gladiatorzy - ku uciesze gawiedzi - walczyli na śmieć i życie, natomiast teraz tuż obok słynnej budowli walczyli rajdowcy, z tym że jedynie o cenne sekundy, a patrzyły na nich mury pamiętające czasy Imperium Rzymskiego. Na dwa kolejne dni rajd przeniósł się bardziej na południe Włoch, a w klasyfikacji generalnej ostatecznie zwyciężył Włoch Damiano De Tommaso, którego pilotem była Giorgia Ascalone. Jako czwarty linię mety minął Hiszpan Efren Llarena, który już niedługo będzie świętował tytuł mistrza Europy - do zakończenia cyklu pozostał już tylko Rajd Barum (26-28 sierpnia).
Jednak powody do zadowolenia mają także Grzegorz Grzyb i Adam Binięda, którzy zajęli ósme miejsce. - Cisnęliśmy mocno i zrobiliśmy wiele, aby osiągnąć jak najlepszy wynik, ale konkurencja była piekielnie szybka - przyznaje bartoszycki pilot. - Cóż, włoscy kierowcy doskonale znają te odcinki specjalne, więc czuli się na nich niczym w domu. W efekcie to oni w dużej mierze nadawali rytm imprezie, na koniec zajmując całe podium. My natomiast wbiliśmy się w czołową dziesiątkę, będąc najszybszą załogą z Polski (16. miejsce zajęli Łukasz Kotarba-Tomasz Kotarba - red.). Bez wątpienia był to jeden z moich najtrudniejszych i najcięższych rajdów. Bardzo szybkie odcinki, na dodatek często wąskie i bardzo kręte górskie serpentyny, którymi najpierw wjeżdżaliśmy pod górę, po czym błyskawicznie z nich niemal spadaliśmy. Do tej pory takie obrazki widziałem jedynie na ekranie komputera, gdy grałem w kultowego Colina McRae 2.0, a teraz to samo obserwowałem przez szyby naszego auta. Swoje trzy grosze dołożyła także pogoda, bo było bardzo gorąco. Nawet krótkie pięciokilometrowe oesy kończyliśmy cali mokrzy, bo temperatura w samochodzie dochodziła do 72 stopni! W tej sytuacji 32-kilometrowe odcinki specjalne były tak ogromnym wyzwaniem, że wręcz ciężko to teraz nawet opisać - przyznaje Adam Binięda, który po powrocie do Polski od razu zaczął myśleć o kolejnym starcie, bowiem podczas weekendu w Przasnyszu weźmie udział w Baja Polskie Safari, który jest czwartą rundą terenowych mistrzostw Polski. - Do tej pory z Przasnysza zawsze przywoziliśmy miejsca na podium, więc mam nadzieję, że i tym razem nam się uda - stwierdza Binięda, który będzie pilotem Bartosza Grabowskiego. - Pojedziemy swoim tempem, ale bez zbędnej napinki, bo chcemy dotrzeć na metę, by zdobyć kolejne punkty.
Warto przypomnieć, że po trzech rundach załoga Grabowski/Binięda prowadzi w klasyfikacji rocznej Dacia Duster Motrio Cup.
ARTUR DRYHYNYCZ
Jednak powody do zadowolenia mają także Grzegorz Grzyb i Adam Binięda, którzy zajęli ósme miejsce. - Cisnęliśmy mocno i zrobiliśmy wiele, aby osiągnąć jak najlepszy wynik, ale konkurencja była piekielnie szybka - przyznaje bartoszycki pilot. - Cóż, włoscy kierowcy doskonale znają te odcinki specjalne, więc czuli się na nich niczym w domu. W efekcie to oni w dużej mierze nadawali rytm imprezie, na koniec zajmując całe podium. My natomiast wbiliśmy się w czołową dziesiątkę, będąc najszybszą załogą z Polski (16. miejsce zajęli Łukasz Kotarba-Tomasz Kotarba - red.). Bez wątpienia był to jeden z moich najtrudniejszych i najcięższych rajdów. Bardzo szybkie odcinki, na dodatek często wąskie i bardzo kręte górskie serpentyny, którymi najpierw wjeżdżaliśmy pod górę, po czym błyskawicznie z nich niemal spadaliśmy. Do tej pory takie obrazki widziałem jedynie na ekranie komputera, gdy grałem w kultowego Colina McRae 2.0, a teraz to samo obserwowałem przez szyby naszego auta. Swoje trzy grosze dołożyła także pogoda, bo było bardzo gorąco. Nawet krótkie pięciokilometrowe oesy kończyliśmy cali mokrzy, bo temperatura w samochodzie dochodziła do 72 stopni! W tej sytuacji 32-kilometrowe odcinki specjalne były tak ogromnym wyzwaniem, że wręcz ciężko to teraz nawet opisać - przyznaje Adam Binięda, który po powrocie do Polski od razu zaczął myśleć o kolejnym starcie, bowiem podczas weekendu w Przasnyszu weźmie udział w Baja Polskie Safari, który jest czwartą rundą terenowych mistrzostw Polski. - Do tej pory z Przasnysza zawsze przywoziliśmy miejsca na podium, więc mam nadzieję, że i tym razem nam się uda - stwierdza Binięda, który będzie pilotem Bartosza Grabowskiego. - Pojedziemy swoim tempem, ale bez zbędnej napinki, bo chcemy dotrzeć na metę, by zdobyć kolejne punkty.
Warto przypomnieć, że po trzech rundach załoga Grabowski/Binięda prowadzi w klasyfikacji rocznej Dacia Duster Motrio Cup.
ARTUR DRYHYNYCZ
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez