NIE PRZENOŚCIE MNIE DO STOLICY!

2022-07-20 13:00:00(ost. akt: 2022-07-20 08:46:13)
Stanisław Pawliczak (trzeci z lewej) podczas pierwszego zebrania sekcji boksu olsztyńskich Budowlanych
Fot. Lech Janka

Stanisław Pawliczak (trzeci z lewej) podczas pierwszego zebrania sekcji boksu olsztyńskich Budowlanych Fot. Lech Janka

Autor zdjęcia: Lech Janka

LUDZIE SPORTU\\\ Stanisław Pawliczak był bardzo popularnym na Warmii i Mazurach dziennikarzem sportowym. Doskonale znali go kibice średniego i starszego pokolenia, jednak dla młodszych redaktor Pawliczak jest postacią raczej już nieznaną.
Stanisław Pawliczak urodził się w 1937 roku w Poznaniu, a zmarł 14 listopada 1983 roku w Olsztynie. Wspomnienie o tym znakomitym dziennikarzu sportowym zaczniemy nietypowo, bo od tej ostatniej informacji.
Otóż w 1983 roku na zakończenie piłkarskiej ligowej jesieni Pogoń Szczecin grała w sobotę z Lechem Poznań i wygrała 2:0. Spotkanie było transmitowane w telewizji, a komentował je Stanisław Pawliczak. Po meczu czekała go jeszcze długa droga samochodem do Olsztyna. Prawdopodobnie już w drodze poczuł się źle, ale najgorsze stało się dopiero w domu, gdzie dostał tak silnego ataku serca, że lekarz, który przyjechał karetką, nie zdążył mu udzielić pomocy. Wybitny dziennikarz zmarł na oczach żony i syna.
A jeszcze w piątek rozmawiałem z nim, umawiając się na spotkanie w niedzielę, tuż po jego powrocie ze Szczecina. Nie doczekałem się...

Poznaliśmy się na początku 1978 roku w wojskowej wówczas hali sportowej przy ul. Jagielońskiej. Kierowałem wtedy klubem sportowym Budowlani i podjąłem niełatwą decyzję o reaktywacji (po kilkuletniej przerwie) sekcji boksu.
Po prasowym anonsie o naborze na pierwszym treningu sala była wypełniona prawie po brzegi. Wśród wielu osób był - ku memu zaskoczeniu - Stanisław Pawliczak, który kilka dni później na moją prośbę zdecydował się objąć społeczną funkcję kierownika sekcji boksu.
Od tego momentu spotykaliśmy się wielokrotnie, ale najbardziej zapadła mi w pamięci rozmowa, jaką dla Telewizji Polskiej przeprowadził ze mną na właśnie oddanych do użytku kortach tenisowych przy ul. Radiowej. Poza tym doskonale pamiętam nasze spotkanie podczas igrzysk olimpijskich w Moskwie w 1980 roku, gdzie Staszek zaprosił mnie na mecz polskiej reprezentacji w piłce ręcznej, którego miał być komentatorem telewizyjnym.

Stanisław Pawliczak wprawdzie na świat przyszedł w Poznaniu, ale po rozwodzie rodziców w wieku ośmiu lat przeniósł się z mamą do Olsztyna. Tu ukończył I LO im. Adama Mickiewicza i podjął studia w Wyższej Szkole Rolniczej. Jeszcze jako student rozpoczął współpracę z olsztyńską rozgłośnią radiową, a w 1958 roku zadebiutował na antenie. Czytał wiadomości i przygotowywał reportaże z regionu. Z czasem stał się specjalistą od sportu, w efekcie po kilku latach radiowej praktyki został dziennikarzem redakcji sportowej Telewizji Polskiej. Kierował redakcją telewizyjną przy Rozgłośni PR i TV w Olsztynie.
W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych był najbardziej rozpoznawalnym dziennikarzem w Olsztynie. Nie było w tym nic dziwnego, przecież komentował wiele najważniejszych wydarzeń sportowych z piłkarskimi mistrzostwami świata (1982) i z igrzyskami olimpijskimi (1972 i 1980) na czele. Staszek pasjonował się wieloma dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, kolarstwem, piłką ręczną, siatkówką, jeździectwem, boksem i kajakarstwem. Był laureatem wielu nagród dziennikarskich. Cechowała go ujmująca swada językowa, a szybka i trafna ocena nie zawsze jasnych sytuacji zjednała mu sympatię oraz uznanie wśród widzów i słuchaczy.

Do TVP dołączył w marcu 1970 r. jako samodzielny redaktor-korespondent i szybko się piął po szczeblach telewizyjnej kariery. Już dwa lata później znalazł się w ekipie radiowo-telewizyjnej na Igrzyska Olimpijskie w Monachium, a w 1974 r. wyjechał do RFN na mistrzostwach świata w piłce nożnej, które były tak udane dla polskiej reprezentacji. Komentatorami byli wtedy Jan Ciszewski, Stanisław Pawliczak, Stefan Rzeszot i Jerzy Wieczorek.
Jego „telewizyjne życie” nie było pozbawione licznych, niekiedy nawet dramatycznych przygód. Podczas kolarskich Wyścigów Pokoju miał groźną wywrotkę na motorze, a podczas lotu helikopterem zaliczył upadek na pole.

- Z wyjazdów zagranicznych tata zawsze przywoził drobiazgi dla wielu osób - wspomina jego syn Mariusz. - O nikim nie zapominał. W 1972 r. z Monachium przywiózł mi kasety Beatlesów i Rolling Stonesów. Innym razem podarował mi modele samochodów Lamborghini. Mieliśmy w domu pamiątki z jego wyjazdów, różne czapeczki i proporczyki. Miło mi było, gdy go z uśmiechem witano w różnych miejscach. Ja też, kiedy się gdzieś pojawiałem i podawałem nazwisko, to pytano mnie, czy jest tu jakaś koligacja rodzinna z tym redaktorem z telewizji. Rokrocznie tata wyjeżdżał na prawie cały maj na Wyścig Pokoju. To już był stały element naszego życia i wiadomo było, że w tym czasie w domu go nie będzie. Niekiedy i mnie zabierał na ten najsłynniejszy w tamtych czasach wyścig kolarski. Pamiętam, jak jechaliśmy samochodem marki Warszawa z otwartym tyłem, skąd tata komentował przebieg wydarzeń na szosie. Zawsze był związany z Olsztynem i regionem. Nigdy nie chciał mieszkać w Warszawie, mimo iż wielokrotnie mu takie propozycje składano. Walczył wręcz, żeby się tylko do stolicy nie przeprowadzić. No i się nie przeprowadził, ale za to bardzo często musiał do Warszawy jeździć pociągiem lub samochodem, sam lub z rodziną. Ale zdarzało się też, że jechał na dworzec kolejowy w Olsztynie, gdzie przekazywał materiały kierownikowi pociągu, a potem ktoś w Warszawie tę taśmę odbierał - kończy wspomnienia o ojcu pan Mariusz.
Lech Janka