Australia to dopiero początek kłopotów Djokovicia

2022-01-19 14:00:00(ost. akt: 2022-01-19 10:52:49)
Novak Djoković

Novak Djoković

Autor zdjęcia: Shutterstock.com

W Australii Novak Djoković miał uczynić pierwszy krok na drodze do tenisowego Wielkiego Szlema, tymczasem skończyło na wielkim skandalu, a Serb ostatecznie musiał wrócić do kraju. Nie był to jednak pierwszy przypadek mieszania sportu z polityką.
Swoje za uszami mają i organizatorzy Australian Open, i Novak Djoković, ale decyzja o anulowaniu Serbowi australijskiej wizy spotkała się z powszechną akceptacją. Oczywiście poza Serbią, gdzie słynny tenisista jest sportowym bogiem. Wiele wskazuje na to, że był to jednak dopiero początek kłopotów lidera rankingu ATP, bowiem z tego samego powodu (brak szczepień przeciwko koronawirusowi) raczej nie weźmie udziału w dwóch innych lewach Wielkiego Szlema (US Open i French Open). W tej chwili może myśleć jedynie o Wimbledonie, ale to też może ulec zmianie. Na dodatek zaniepokoili się także sponsorzy serbskiego tenisisty - firma Lacoste już zapowiedziała, że się przyjrzy wydarzeniom z Australii.
W obecnych realiach odmowa zaszczepienia stała się deklaracją o charakterze politycznym. Można pokusić się o stwierdzenie, że dziewięciokrotny triumfator Australian Open reprezentuje tych wszystkich, którzy uważają, że fakt niezaszczepienia się na COVID-19 nie może być powodem wykluczenia z życia społecznego. Postawa Serba dzieli, a historia uczy, że gdy sport mieszał się z polityką, to skazany był na porażkę. Podobnie było tym razem, albowiem sportowy aspekt Australian Open zszedł na dalszy plan. Niejako na marginesie dodajmy, że międzynarodowe organizacje sportowe niejednokrotnie sięgały Himalajów obłudy, posłusznie krocząc po linii możnych tego świata. Ci zaś zwykli traktować sport oraz sportowców nad wyraz instrumentalnie.

Na przykład Międzynarodowy Komitet Olimpijski - pozwalając III Rzeszy zorganizować Letnie Igrzyska Olimpijskie w Berlinie (1936) - de facto zgodził się na wykorzystanie święta sportu do celów propagandowych.

Wprawdzie decyzja o przyznaniu igrzysk Niemcom zapadła przez dojściem NSDAP do władzy, niemniej jednak po 1933 roku wśród działaczy MKOl zaczęły pojawiać się coraz silniejsze wątpliwości, czy oddanie głównej imprezy czterolecia w ręce Adolfa Hitlera nie jest „przegięciem”. Twórca nowożytnego olimpizmu baron Pierre de Coubertin miał twardy orzech do zgryzienia, ale 10 tysięcy marek (współcześnie odpowiednik około 300 tysięcy dolarów), które Fundacja Coubertina otrzymała od kancelarii fuehrera, ostatecznie rozwiało jego moralne rozterki. Najwidoczniej legendarny pedagog uznał, że pecunia not olet (pieniądze nie śmierdzą). Berlińskie igrzyska odbyły się w cieniu swastyki, a ich gwiazdą był lekkoatleta Jesse Owens (zdobywca czterech złotych medali), zaopatrywany w obuwie przez działaczy NSDAP Adolfa i Rudolfa Dasslerów. Tych samych, którzy później podzielili firmę na dwie spółki: Adidas i Puma. Dla sprintera z Alabamy olimpijski występ był spełnieniem marzeń i najpiękniejszą chwilą w życiu, dlatego tym większy był jego ból, gdy po powrocie do USA na wystawny bankiet w nowojorskim hotelu Waldorf Astoria nie mógł wejść głównymi drzwiami. Z racji koloru skóry skazany był na windę towarową… „Wróciłem do ojczyzny i nie mogłem jechać z przodu autobusu. Musiałem iść do tylnych drzwi. Nie mogłem mieszkać tam, gdzie chciałem. Nie zostałem też zaproszony do Białego Domu, aby uścisnąć dłoń prezydenta” – mówił rozgoryczony Owens. Ówczesny prezydent USA Franklin Delano Roosevelt nie zdecydował się przyjąć „czarnej błyskawicy”, ponieważ walcząc o reelekcję, nie chciał drażnić swoich wyborców z Południa. Notabene „New York Times” zorganizowaną przez nazistów imprezę podsumował: „Pokaz przyjaznej rywalizacji, dobrego humoru, nienagannej gościnności”. Skądinąd w podobnym duchu berlińską imprezę relacjonowała lwia część światowej prasy.

Przez 32 lata (1960-1992) Republika Południowej Afryki nie mogła uczestniczyć nie tylko w igrzyskach olimpijskich, ale praktycznie też kraj ten został wykluczony ze światowego sportu.

Oczywiście był to efekt obowiązującego w RPA apartheidu. Swoją drogą takowy zakaz nigdy nie objął USA, w których do 1964 roku segregacja rasowa usankcjonowana była przez najwyższe władze państwowe. Pomimo wprowadzenia ustawy o prawach obywatelskich czarnoskórzy Amerykanie dalej czuli się obywatelami drugiej kategorii, a ich protest niczym globalny hejnał wybrzmiał na olimpijskim podium w Meksyku (1968). Podczas dekoracji najlepszych dwustumetrowców świata Tommie Smith i John Carlos, odpowiednio złoty i brązowy medalista, na podium weszli bez butów (chcąc zwrócić uwagę na problem ubóstwa), a z chwilą rozpoczęcia grania hymnu spuścili głowy i unieśli odziane w czarne rękawice zaciśnięte pięści. Ów gest, będący symbolem ruchu Black Pride, został odczytany jako poparcie dla Czarnych Panter, radykalnej organizacji walczącej o prawa czarnej społeczności. Przewodniczący MKOl Avery Brundage, który 30 lat wcześniej pisał, że „inteligentna, dobroczynna dyktatura jest najskuteczniejszą formą rządów”, zawyrokował o natychmiastowym usunięciu sportowców z wioski olimpijskiej, nałożeniu na nich dożywotniej dyskwalifikacji, a zbulwersowany zachowaniem sprinterów „Time” nawiązując do hasła: Citius, altius, fortius (Szybciej, wyżej, mocniej), na okładce napisał „Wścieklej, paskudniej, brzydziej”. Represje dotknęły również zdobywcę srebrnego medalu Australijczyka Petera Normana, który potępiając rasizm, przypiął do bluzy od dresu znaczek OPHR (Projekt Olimpijski dla Praw Człowieka). Nazywany „trzecim czarnuchem” Norman mimo nacisków otrzymał „tylko” naganę, ale jego kariera wyhamowała. W 2012 r. australijski parlament przyjął ustawę przepraszającą Normana „za wszystko, co doznał po powrocie do Australii”. Sprinter już tego nie doczekał. Zmarł w 2006 r. Jego trumnę nieśli koledzy z podium: Smith i Carlos.

Jednak kraje tzw. demokracji ludowej też miały sporo za uszami. Na przykład czeska gimnastyczka Vera Caslavska, symbol „Praskiej Wiosny” i sygnatariuszka „Manifestu 2000 słów”, dwa miesiące przed olimpiadą w Meksyku ukrywała się w górskiej wiosce, ponieważ wskutek inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację zaczęło się „dokręcanie śruby”.

Ostatecznie Caslavska w Meksyku zdobyła cztery złote medale, lecz stojąc na najwyższym stopniu podium razem z radziecką zawodniczką, sugestywnie odwróciła wzrok od wciąganej na maszt flagi ZSRR. Czechosłowackim władzom naraziła się też wzięciem w Meksyku ślubu kościelnego. Partyjni notable wiedząc, że w 1968 roku agencje prasowe uznały Caslavską za drugą najpopularniejszą kobietą na świecie (po Jacqueline Kennedy), gotowi byli jej to nawet wybaczyć, ale w zamian zażądali samokrytyki i wycofania poparcia dla „Manifestu 2000 słów”. Niezłomna Caslavska odmówiła, więc odtąd pracowała jako... sprzątaczka i anonimowa trenerka. Co prawda potem wyjechała do Meksyku, gdzie prezydent Jose Portillo ściągnął ją w zamian za tańszy węgiel dla ZSRR, ale po dwóch latach wróciła do ojczyzny, by opiekować się chorą matką. Pełnię praw odzyskała dopiero po zwycięstwie „aksamitnej rewolucji” w 1989 r.

„Zimna wojna” oznaczała wzajemny bojkot igrzysk przez USA i ZSRR w 1980 i 1984 roku. Zbojkotowane przez niemalże wszystkie państwa afrykańskie zostały też igrzyska w Montrealu (1976).

Kraje „Czarnego Lądu” swój protest uzasadniały tym, że MKOl nie wykluczył z olimpijskiej rywalizacji Nowej Zelandii, która złamała izolację rasistowskiej RPA (nowozelandzka drużyna rugby odbyła tournee po tym kraju). Od lat 90. XX wieku polityka miała nie tłamsić sportu, ale mamona zrobiła swoje. Dość powiedzieć, że w 100-lecie nowożytnych igrzysk olimpijskich na organizatora wybrano Atlantę, a nie Ateny, gdzie w 1896 roku wskrzeszono olimpijską ideę. Wymowne były zwłaszcza słowa greckiej minister kultury, która wygraną stolicy Georgii określiła jako „zwycięstwo Coca-Coli nad Partenonem”. Mistrzostwa Europy w piłce nożnej w 1992 roku zapamiętamy ze względu na sensacyjny triumf reprezentacji Danii. Michael Laudrup i spółka na turniej dostali się jednak tylko dlatego, że z powodu wojny wykluczono drużynę Jugosławii, która w eliminacjach okazała się lepsza od „duńskiego dynamitu”. Czy podobne konsekwencje spotkały amerykańskich sportowców z racji uczestniczenia ich kraju w wojnie w Wietnamie lub Iraku? Swoją drogą, jak podkreślał cytowany wcześniej, niesławnej pamięci przewodniczący MKOl Avery Brundage: „Jeśli każde naruszenie praw człowieka przez polityków miałoby skutkować zakazem startu w wydarzeniach sportowych, można by było zapomnieć o jakichkolwiek imprezach międzynarodowych”. Olimpiada w Pekinie (2008) była dla antydemokratycznych Chin szansą na zaprezentowanie się światu w dowolnie wybranej przez siebie konwencji. Oficjele i działacze bardziej więc niż łamaniem praw człowieka przejmowali się tym, by nie było żadnych „numerów”. „Sportowcy manifestujący swoje przekonania polityczne podczas Igrzysk Olimpijskich w Pekinie muszą się liczyć z dyskwalifikacją” – przestrzegał prezes PKOl Piotr Nurowski. Jednak ciężarowiec Szymon Kołecki jeszcze przed zawodami oznajmił, że solidaryzując się z represjonowanymi Tybetańczykami, ogoli głowę na łyso. Jak powiedział, tak zrobił.

Wracając do Djokovica, to z formalnego punktu widzenia sprawa jest - delikatnie mówiąc - dziwna, albowiem władze stanu Victoria - podobnie jak organizatorzy Australian Open - wyraziły zgodę na występ Serba w turnieju, oświadczając, że: „Djokovic złożył wniosek o zwolnienie lekarskie, które zostało przyznane po rygorystycznym procesie przeglądu obejmującym dwa niezależne panele ekspertów medycznych”.

Stworzono furtkę, w którą tenisista „wślizgnął” się nader umiejętnie. Trudno bowiem zakładać, że wyruszając w drogę po 21. wielkoszlemowy tytuł, nie miał porządku w papierach. „Nie jest idiotą, poza tym pracuje dla niego sztab ludzi. Gdyby wiedział, że jego dokumenty nie są w porządku, nie wsiadłby do samolotu do Australii” – mówi legendarny niemiecki tenisista Boris Becker. Jak jednak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o… politykę. „To jest sprawa polityczna” – powiedział dziennikowi „L’Equipe” adwokat z Melbourne Mathew Wrigley. Otóż władze stanu Victoria znajdują się w opozycji do rządu federalnego. Premier Australii Scott Morrison - wiedząc, że stwarzanie precedensów może spowodować frustrację muszącego znosić twarde restrykcje pandemiczne społeczeństwa - postanowił zablokować występ Serba w Melbourne Park. Nieprzypadkowo premier Morrison oceniając decyzję ministra ds. imigrantów napisał, że „minister podjął działania w celu anulowania wizy pana Djokovica ze względów zdrowotnych i porządku publicznego, ponieważ było to w interesie publicznym”.
Historia oceni Novaka Djokovica, który w zależności od zapatrywań postrzegany jest jako symbol walki z „sanitarnym apartheidem” bądź jako człowiek stawiający się ponad prawem, któremu ze względu na pozycję i pieniądze po prostu wolno więcej. Chociażby z powodu posiadania powyższym atrybutów nie można postawić znaku równości pomiędzy uzbrojonym w armię prawników Serbem a Caslavską czy Smithem, za którymi stała wyłącznie racja moralna. Trudno też porównywać go z Muhammadem Alim, który - odmawiając służby wojskowej i wyjazdu do Wietnamu - został pozbawiony licencji bokserskiej i tytułu mistrza świata. „Pójdę do więzienia? I co z tego? Jesteśmy w więzieniu od 400 lat!” – powiedział Ali, który kilka lat wcześniej - sprzeciwiając się dyskryminacji rasowej - wyrzucił swój złoty medal olimpijski do rzeki. Murów więziennych uniknął, ale w latach 1967-70 nie mógł występować na ringu. Jedno jest pewne. Djokovic ma w swoich rękach potężny oręż, który sprawia, że tak jak na korcie, tak i w życiu będzie trudnym do pokonania przeciwnikiem.
MICHAŁ MIESZKO GOGOL