Mistrz olimpijski z Bartoszyc
2021-08-11 11:00:00(ost. akt: 2021-08-11 10:56:55)
HISTORIA SPORTU\\\ 6 listopada 1949 roku w Bartoszycach urodził się Zbigniew Lubiejewski, przyszły znakomity siatkarz AZS Olsztyn i reprezentacji Polski, który niespełna 27 lat później - w 1976 w Montrealu - został złotym medalistą olimpijskim.
- Mieszkaliśmy wtedy na ulicy Pieniężnego 9 - był to ostatni budynek po prawej stronie przed Moreną - tak swoje bartoszyckie początki po latach wspomina pan Zbigniew.
A jak Lubiejewscy w ogóle znaleźli się w Bartoszycach? - Mój ojciec pochodził spod Łomży i był w Armii Krajowej, no i po wojnie długo się ukrywał. Tak trafił do Bartoszyc, gdzie i tak go znaleźli, a potem przez lata podstawiali mu nogi, więc kariery nie zrobił - opowiada przyszły mistrz olimpijski.
Vis a vis kościoła świętego Brunona był wtedy PZGS (Powiatowy Związek Gminnych Spółdzielni - red.) - tam właśnie pracował Józef Lubiejewski, który jednak zmarł szybko, bo już w 1961 roku. - Natomiast mama pracowała w sklepie, ostatnio w monopolowym na Kętrzyńskiego obok lodziarni Stankiewicza. W sklepie zawsze były kolejki po wódkę czystą, której butelki miały czerwoną nalepkę i były lakowane. Często pomagałem mamie, nosząc skrzynki z wódką - wyjaśnia przyszły znakomity siatkarz, przyznając jednocześnie, że młodość miał burzliwą, bo - jak po latach samokrytycznie przyznaje - był wtedy silny i głupi.
- Co prawda bez problemów zdałem egzaminy wstępne do bartoszyckiego Liceum Ogólnokształcącego imienia Stefana Żeromskiego, ale szybko zaczęły się schody, bo wydawało mi się, że jestem najsilniejszy w całej wsi. Ósmą klasę jeszcze jakoś przeszedłem z rozpędu (ówczesna szkoła podstawowa była siedmioklasowa - red.), ale w dziewiątej klasie miałem potyczkę z językiem francuskim. Profesor Janina Radowska, która nota bene po wojnie przyjechała do Polski z Francji, postawiła sprawę jasno: jak nie nauczę się wszystkich czasów teraźniejszych, przyszłych i przeszłych, to nie zdam do następnej klasy. Przyznam, że był wtedy taki moment, że chciałem zrezygnować ze szkoły, ale mama przekonała mnie, bym się wziął jednak do roboty (śmiech). - Co ty zrobisz bez szkoły? - pytała mnie, załamując ze zmartwienia ręce. - A do POM-u (Państwowy Ośrodek Maszynowy - red.) pójdę pracować - odpowiedziałem hardo.
A jak Lubiejewscy w ogóle znaleźli się w Bartoszycach? - Mój ojciec pochodził spod Łomży i był w Armii Krajowej, no i po wojnie długo się ukrywał. Tak trafił do Bartoszyc, gdzie i tak go znaleźli, a potem przez lata podstawiali mu nogi, więc kariery nie zrobił - opowiada przyszły mistrz olimpijski.
Vis a vis kościoła świętego Brunona był wtedy PZGS (Powiatowy Związek Gminnych Spółdzielni - red.) - tam właśnie pracował Józef Lubiejewski, który jednak zmarł szybko, bo już w 1961 roku. - Natomiast mama pracowała w sklepie, ostatnio w monopolowym na Kętrzyńskiego obok lodziarni Stankiewicza. W sklepie zawsze były kolejki po wódkę czystą, której butelki miały czerwoną nalepkę i były lakowane. Często pomagałem mamie, nosząc skrzynki z wódką - wyjaśnia przyszły znakomity siatkarz, przyznając jednocześnie, że młodość miał burzliwą, bo - jak po latach samokrytycznie przyznaje - był wtedy silny i głupi.
- Co prawda bez problemów zdałem egzaminy wstępne do bartoszyckiego Liceum Ogólnokształcącego imienia Stefana Żeromskiego, ale szybko zaczęły się schody, bo wydawało mi się, że jestem najsilniejszy w całej wsi. Ósmą klasę jeszcze jakoś przeszedłem z rozpędu (ówczesna szkoła podstawowa była siedmioklasowa - red.), ale w dziewiątej klasie miałem potyczkę z językiem francuskim. Profesor Janina Radowska, która nota bene po wojnie przyjechała do Polski z Francji, postawiła sprawę jasno: jak nie nauczę się wszystkich czasów teraźniejszych, przyszłych i przeszłych, to nie zdam do następnej klasy. Przyznam, że był wtedy taki moment, że chciałem zrezygnować ze szkoły, ale mama przekonała mnie, bym się wziął jednak do roboty (śmiech). - Co ty zrobisz bez szkoły? - pytała mnie, załamując ze zmartwienia ręce. - A do POM-u (Państwowy Ośrodek Maszynowy - red.) pójdę pracować - odpowiedziałem hardo.
Ostatecznie Zbyszek francuskich czasów się nauczył, szkołę skończył i zdał maturę, dzięki czemu POM stracił pracownika, a polska siatkówka zyskała znakomitego zawodnika. Ale to już całkiem inna historia...
Na razie kilkunastoletni Zbyszek jest jeszcze uczniem, do kawiarni „Małgosia” chodzi niekiedy na lody, przepycha się w stumetrowej kolejce do kina „Zryw” na western „Rio Bravo” albo na „The Beatles” do kina „Orzeł”.
Cały tekst przeczytasz w środowej Gazecie Olsztyńskiej
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez