Srebrny medal zdobyty siłą rozpędu
2020-05-04 10:00:00(ost. akt: 2020-05-04 09:42:16)
Po dwóch tytułach siatkarskich mistrzów Polski (1991 i 1992) AZS Olsztyn w kolejnym sezonie zdobył srebrny medal. W finale po raz trzeci z rzędu jego rywalem był AZS Częstochowa. Decydujący mecz w Uranii obejrzało około czterech tysięcy kibiców!
Dzisiaj trudno byłoby sobie wyobrazić taką sytuację, ale na początku lat 90. ubiegłego wieku olsztyńscy siatkarze dwa razy z rzędu zdobyli podwójną koronę, chociaż klub płacił im niewiele i nieregularnie. - W AZS zawsze z pieniędzmi było nie najlepiej, ale wtedy sytuacja była już dramatyczna - przyznaje dzisiaj trener Andrzej Grygołowicz, który w książce „Między stadionem a brzegiem jeziora” tak opisał ówczesne nastroje w zespole: „Kasa w klubie świeciła pustkami, a klub zalegał im z wypłatą premii za zdobycie Pucharu Polski, tytułu mistrza Polski i stypendiami. Siatkarze byli rozgoryczeni i kilku z nich opuściło zespół. W sezonie 1992/1993 drużyna została poważnie odmłodzona przez juniorów, wychowanków klubu”.
- Z zespołu odeszli Roszewski i Sordyl, natomiast powrócił Wiśniewski - wspomina Mariusz Szyszko. - Ja też bardzo chciałem wyjechać za granicę, niestety, byłem zbyt młody, bo miałem tylko 22 lata. Takie były czasy... Dlatego zostałem w Olsztynie na kolejny sezon.
I chociaż klubowa kasa wciąż świeciła pustkami, to olsztyńscy siatkarze po raz trzeci z rzędu awansowali do ścisłego finału. Ostatnią przeszkodą w drodze do finału był Włókniarz, z którym najpierw AZS wygrał dwa razy w Bielsku-Białej. Trzeba jednak przyznać, że łatwo nie było, bo olsztynianie najpierw wygrali 3:2 (14, -15, -9, 10, 13), a dzień później także potrzebowali pięciu setów (-6, 6, -8, 11, 12). Za każdym razem rywale prowadzili 2:1, ale ostatnie słowo zawsze należało do AZS. „W zwycięskie mecze wszyscy siatkarze AZS-u wnieśli równy udział, wychodząc z wielu trudnych sytuacji obronną ręką, dzięki czemu znacznie przybliżyli się do obrony mistrzowskiej korony” - pisała „Gazeta Olsztyńska” z 22 lutego 1993 roku.
Warto przypomnieć, że podczas sezonu zasadniczego zespół Andrzeja Grygołowicza dwukrotnie przegrał w Bielsku-Białej (1:3 i 2:3).
I chociaż klubowa kasa wciąż świeciła pustkami, to olsztyńscy siatkarze po raz trzeci z rzędu awansowali do ścisłego finału. Ostatnią przeszkodą w drodze do finału był Włókniarz, z którym najpierw AZS wygrał dwa razy w Bielsku-Białej. Trzeba jednak przyznać, że łatwo nie było, bo olsztynianie najpierw wygrali 3:2 (14, -15, -9, 10, 13), a dzień później także potrzebowali pięciu setów (-6, 6, -8, 11, 12). Za każdym razem rywale prowadzili 2:1, ale ostatnie słowo zawsze należało do AZS. „W zwycięskie mecze wszyscy siatkarze AZS-u wnieśli równy udział, wychodząc z wielu trudnych sytuacji obronną ręką, dzięki czemu znacznie przybliżyli się do obrony mistrzowskiej korony” - pisała „Gazeta Olsztyńska” z 22 lutego 1993 roku.
Warto przypomnieć, że podczas sezonu zasadniczego zespół Andrzeja Grygołowicza dwukrotnie przegrał w Bielsku-Białej (1:3 i 2:3).
Po półfinałowych wyjazdowych sukcesach olsztyńscy siatkarze, by zagrać o złoto, musieli jeszcze raz wygrać z Włókniarzem. Tym razem mecz został rozegrany w Uranii, na trybunach której, według relacji „Gazety Olsztyńskiej”, zasiadło ponad 3,5 tysiąca kibiców!
Ku radości miejscowych sympatyków siatkówki mecz był znakomitym występem gospodarzy, którzy gładko wygrali 3:0 (10, 9, 10).
„Ostatnia akcja meczu była popisem Mariusza Szyszko. Najniższy zawodnik naszego zespołu pojedynczym blokiem zastopował atak rywala. Podobnie było w Bielsku” („Gazeta Olsztyńska”, 1.03.1993).
Ku radości miejscowych sympatyków siatkówki mecz był znakomitym występem gospodarzy, którzy gładko wygrali 3:0 (10, 9, 10).
„Ostatnia akcja meczu była popisem Mariusza Szyszko. Najniższy zawodnik naszego zespołu pojedynczym blokiem zastopował atak rywala. Podobnie było w Bielsku” („Gazeta Olsztyńska”, 1.03.1993).
Nic więc dziwnego, że 1 marca 1993 roku Marek Dabkus na łamach „Gazety Olsztyńskiej” wysoko ocenił grę siatkarzy AZS: „Cały zespół zasłużył na słowa uznania. Wbrew pozorom była to bardzo trudna próba. Tym większa satysfakcja z awansu do finału, że przeciwnik z Bielska potraktował sobotnią potyczkę bardzo poważnie i też przyczynił się do stworzenia atrakcyjnego widowiska. Emocje w Olsztynie cały czas rosną. Walczymy o coraz większą stawkę”.
Oczywiście finałowym rywalem zespołu z Kortowa był AZS Częstochowa, który w swoim półfinale ograł Stal Nysa. Trener Grygołowicz zdawał sobie sprawę z klasy rywala, bo w sezonie zasadniczym olsztynianie z Częstochową nie wygrali ani razu, ale jednocześnie nie tracił nadziei na końcowy sukces. 2 marca 1993 roku na łamach „GO” Andrzej Grygołowicz przedstawił swój plan na finał: „Musimy przejąć inicjatywę, czyli zaskoczyć rywala celnym serwisem, by odpowiednio ustawić blok. Z drugiej strony niezbędne jest dokładne przyjęcie, by skoncentrować się na kombinacyjnym ataku przez środek siatki. Częstochowianie słyną z najlepszego bloku w lidze, akcje ze skrzydeł zmniejszają nasze szanse. Najważniejsze, by wszystkim dopisało zdrowie, bo powodzenie zależy od maksymalnej dyspozycji wszystkich zawodników, nie tylko tych podstawowych”.
Jednak tym razem olsztynianie musieli w końcu uznać wyższość rywali. Finałowa rywalizacja rozpoczęła się od dwóch porażek w Częstochowie – w sobotę podopieczni Grygołowicza przegrali 1:3 (-12, -16, 5, -10), a w niedzielę 1:3 (-5, 8, -11, -9). Być może przełomowym momentem pierwszego meczu była sytuacja z drugiego seta, gdy goście prowadzili 16:15, ale nerwów na wodzy nie utrzymał Mariusz Szyszko, za co został ukarany czerwoną kartką. W efekcie „zagrywkę przejęli częstochowianie i przy żywiołowym dopingu publiczności zwycięsko zakończyli tę partię” („Gazeta Olsztyńska”, 8.03.1993).
- W Częstochowie byłem bardzo nielubiany, co świadczy chyba o tym, że nie byłem słaby - po latach z uśmiechem wspomina Mariusz Szyszko. - A sytuację z czerwoną kartką pamiętam doskonale, bo przez cały mecz byłem wyzywany przez kibiców, szczególnie przez jednego, który siedział tuż za sędzią głównym. Gość lżył mnie na całego, w słowach nie przebierał, chociaż do mnie miał jakieś jedynie trzy, a do sędziego cztery metry. Arbiter słyszał to doskonale, ale nie reagował, więc w końcu zdenerwowałem się i pokazałem gościowi „fucka”. A sędzia jakby na ten gest tylko czekał i natychmiast ukarał mnie czerwoną kartką. W efekcie straciliśmy punkt i po chwili przegraliśmy seta do 16. Po meczu tego kibica chciałem dopaść, ale błyskawicznie uciekł z sali (śmiech). Dumny z tej kartki nie byłem, cóż, trochę się nie popisałem, ale nerwy mi puściły.
Oczywiście finałowym rywalem zespołu z Kortowa był AZS Częstochowa, który w swoim półfinale ograł Stal Nysa. Trener Grygołowicz zdawał sobie sprawę z klasy rywala, bo w sezonie zasadniczym olsztynianie z Częstochową nie wygrali ani razu, ale jednocześnie nie tracił nadziei na końcowy sukces. 2 marca 1993 roku na łamach „GO” Andrzej Grygołowicz przedstawił swój plan na finał: „Musimy przejąć inicjatywę, czyli zaskoczyć rywala celnym serwisem, by odpowiednio ustawić blok. Z drugiej strony niezbędne jest dokładne przyjęcie, by skoncentrować się na kombinacyjnym ataku przez środek siatki. Częstochowianie słyną z najlepszego bloku w lidze, akcje ze skrzydeł zmniejszają nasze szanse. Najważniejsze, by wszystkim dopisało zdrowie, bo powodzenie zależy od maksymalnej dyspozycji wszystkich zawodników, nie tylko tych podstawowych”.
Jednak tym razem olsztynianie musieli w końcu uznać wyższość rywali. Finałowa rywalizacja rozpoczęła się od dwóch porażek w Częstochowie – w sobotę podopieczni Grygołowicza przegrali 1:3 (-12, -16, 5, -10), a w niedzielę 1:3 (-5, 8, -11, -9). Być może przełomowym momentem pierwszego meczu była sytuacja z drugiego seta, gdy goście prowadzili 16:15, ale nerwów na wodzy nie utrzymał Mariusz Szyszko, za co został ukarany czerwoną kartką. W efekcie „zagrywkę przejęli częstochowianie i przy żywiołowym dopingu publiczności zwycięsko zakończyli tę partię” („Gazeta Olsztyńska”, 8.03.1993).
- W Częstochowie byłem bardzo nielubiany, co świadczy chyba o tym, że nie byłem słaby - po latach z uśmiechem wspomina Mariusz Szyszko. - A sytuację z czerwoną kartką pamiętam doskonale, bo przez cały mecz byłem wyzywany przez kibiców, szczególnie przez jednego, który siedział tuż za sędzią głównym. Gość lżył mnie na całego, w słowach nie przebierał, chociaż do mnie miał jakieś jedynie trzy, a do sędziego cztery metry. Arbiter słyszał to doskonale, ale nie reagował, więc w końcu zdenerwowałem się i pokazałem gościowi „fucka”. A sędzia jakby na ten gest tylko czekał i natychmiast ukarał mnie czerwoną kartką. W efekcie straciliśmy punkt i po chwili przegraliśmy seta do 16. Po meczu tego kibica chciałem dopaść, ale błyskawicznie uciekł z sali (śmiech). Dumny z tej kartki nie byłem, cóż, trochę się nie popisałem, ale nerwy mi puściły.
Po dwóch porażkach w Częstochowie rywalizacja przeniosła się do Olsztyna, gdzie trzeci mecz finału tradycyjnie wywołał olbrzymie zainteresowanie - według „Gazety Olsztyńskiej”, tym razem na trybunach Uranii zasiadło około czterech tysięcy kibiców. Jednak nie było happy endu, ponieważ po zaciętym pięciosetowym boju ostatecznie wygrali częstochowianie 3:2 (7, -4, -11, 10, 10). W ten sposób Olsztyn stracił miano stolicy polskiej siatkówki. Warto przypomnieć, że gospodarze wystąpili w składzie: Szyszko, Roszewski, Wiśniewski, Szalpuk, Skotnicki, Szczotko oraz Grynkiewicz, Poskrobko, Kluchciński.
- Ciężko było ten finał wygrać, bo jednak Częstochowa była od nas lepsza - ocenia po latach Szyszko.
„Nie udało się, ale do siatkarzy AZS Olsztyn nikt w Uranii nie miał pretensji. Po zakończeniu spotkania kibice wstali i powiedzieli: dziękujemy. Srebrny medal też jest sukcesem, zwłaszcza że przed sezonem zespół przeżywał kłopoty personalne. Wygrał lepszy i to ludzie też docenili, pocieszając się, że w Polsce górą jest akademicka siatkówka” („Gazeta Olsztyńska”, 15.03.1993).
- Ciężko było ten finał wygrać, bo jednak Częstochowa była od nas lepsza - ocenia po latach Szyszko.
„Nie udało się, ale do siatkarzy AZS Olsztyn nikt w Uranii nie miał pretensji. Po zakończeniu spotkania kibice wstali i powiedzieli: dziękujemy. Srebrny medal też jest sukcesem, zwłaszcza że przed sezonem zespół przeżywał kłopoty personalne. Wygrał lepszy i to ludzie też docenili, pocieszając się, że w Polsce górą jest akademicka siatkówka” („Gazeta Olsztyńska”, 15.03.1993).
Poza tym sukces indywidualny odniósł jeden z olsztyńskich zawodników, bowiem w rankingu „Przeglądu Sportowego” na najlepszego siatkarza ligi zwyciężył Arkadiusz Wiśniewski. Był to trzeci zawodnik AZS Olsztyn po Mirosławie Rybaczewskim (1975/1976) i Mariuszu Sordylu (1991/1992), który w ten sposób został doceniony.
- Ten srebrny medal był wynikiem ponad stan - po latach nie ma wątpliwości Mariusz Szyszko. - Osiągnęliśmy go trochę siłą rozpędu po dwóch udanych poprzednich sezonach. Ale dłużej już się tak nie dało grać. Z zespołu odeszli najważniejsi zawodnicy, czyli Roszewski i Wiśniewski, a nad AZS zaczęły się gromadzić czarne chmury, bo wciąż nieuregulowane były sprawy finansowe...
Tak po latach na portalu siatka.org pobyt w stolicy Warmii i Mazur wspominał Roman Roszewski: – Pochodzę z Łodzi, która w tamtym okresie była miastem szarym i zadymionym. Tymczasem po przyjeździe do Olsztyna i po pierwszej krótkiej drzemce odsłoniłem zasłony w moim akademickim pokoju i zobaczyłem piękne jeziorko i stado koni biegające na drugim brzegu. Cała ta sytuacja była wtedy dla mnie jak z bajki. Okres spędzony w Olsztynie był dla mnie wysiłkiem związanym z uprawianiem sportu i studiowaniem na Wydziale Technologii Żywności. Biorąc pod uwagę stronę sportową, Olsztyn w tamtym okresie był dla mnie optymalnym miejscem do zdobywania umiejętności siatkarskich - zakończył Roszewski, który z powodu kontuzji w wieku 30 lat zakończył przygodę z siatkówką.
dryh
Tak po latach na portalu siatka.org pobyt w stolicy Warmii i Mazur wspominał Roman Roszewski: – Pochodzę z Łodzi, która w tamtym okresie była miastem szarym i zadymionym. Tymczasem po przyjeździe do Olsztyna i po pierwszej krótkiej drzemce odsłoniłem zasłony w moim akademickim pokoju i zobaczyłem piękne jeziorko i stado koni biegające na drugim brzegu. Cała ta sytuacja była wtedy dla mnie jak z bajki. Okres spędzony w Olsztynie był dla mnie wysiłkiem związanym z uprawianiem sportu i studiowaniem na Wydziale Technologii Żywności. Biorąc pod uwagę stronę sportową, Olsztyn w tamtym okresie był dla mnie optymalnym miejscem do zdobywania umiejętności siatkarskich - zakończył Roszewski, który z powodu kontuzji w wieku 30 lat zakończył przygodę z siatkówką.
dryh
Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
Magnet #2915750 | 148.75.*.* 4 maj 2020 18:19
Prawdziwe mecze AZS-u byly w latach 70 tych i na poczatku 80-tych .Gdzie kazdy mecz byl walka o zycie .Byly takie zepoly jak Gwardia Wroclaw Legia Warszawa Hutnik Krakow Avia Swidnik Plomien Sosnowiec,Resowia Rzeszow.I w kazdym zespole grali mistrzowie swiata.Do hali w Kortowie przychodzilo sie 3 godziny przed meczem i stalo sie nieraz na mrozie az otworzyli drzwi.Jajlepsze mecze byly z Resowia Rzeszow -To byly czasy.O tym redaktorku napisz.Chyba ze nie bylo cie jeszcze na swiecie
odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)