Bez ruchu to się umiera

2020-04-25 14:00:00(ost. akt: 2020-04-24 00:08:32)
W ringu: trener Feliks Stamm i jego podopieczny Jerzy Kulej

W ringu: trener Feliks Stamm i jego podopieczny Jerzy Kulej

Autor zdjęcia: Archiwum PZB

- Sprzętu było jak na lekarstwo, sami cerowaliśmy gruszki, worki i rękawice – kilkanaście lat temu podczas wizyty w naszym regionie dawne czasy wspominał Jerzy Kulej, dwukrotny mistrz olimpijski.
Jerzy Kulej, najwybitniejszy w historii polski bokser, urodził się 19 października 1940 roku w Częstochowie. Karierę sportową rozpoczął w miejscowym Starcie w 1955 roku. A już trzy lata później zadebiutował w reprezentacji Polski, której trenerem był wówczas Feliks Stamm. W 1963 roju na mistrzostwach Europy w Moskwie wywalczył złoty medal w wadze lekkopółśredniej, pokonując obrońcę tytułu Aloizsa Tumiņša z ZSRR. Dwa lata później ponownie został mistrzem Europy, a w 1967 roku - wicemistrzem. Jednak jego największe sukcesy związane są z igrzyskami olimpijskimi - pierwszy złoty medal olimpijski wywalczył w Tokio w 1964 roku, gdzie w walce finałowej pokonał reprezentanta ZSRR Jewgienija Frołowa. Cztery lata później w Meksyku powtórzył sukces z Tokio - tym razem w decydującym pojedynku wygrał z Kubańczykiem Enrique Regüeiferosem.
W sumie Jerzy Kulej stoczył 348 walk, z których wygrał 317, 6 zremisował i 25 przegrał. Warto zaznaczyć, że podczas całej kariery nigdy nie leżał w ringu na deskach. Skończył warszawską AWF, a potem był trenerem i menedżerem boksu zawodowego, pracował jako komentator telewizyjny, a w latach 2001-05 był posłem na sejm. W 1976 r. wystąpił (wraz z Janem Szczepańskim, bokserem, mistrzem olimpijskim z 1972 roku) w filmie Marka Piwowskiego „Przepraszam, czy tu biją?".
Swoje życiowe przygody opisał w książce „Jerzy Kulej - dwie strony medalu".
10 grudnia 2011 roku podczas benefisu Daniela Olbrychskiego, znanego aktora i miłośnika boksu (w 1966 roku zagrał główną rolę w filmie „Bokser”), Kulej doznał rozległego zawału serca. Przez ponad tydzień był utrzymywany w stanie śpiączki, ale na początku stycznia 2012 roku rozpoczął żmudną rehabilitację. Po miesiącu opuścił szpital i zaczął pokazywać się publicznie. Jednak po udarze rozprzestrzenił się u niego rak - czerniak oka, który okazał się przyczyną zgonu. Jerzy Kulej zmarł 13 lipca 2012 r. w Warszawie.
Dwukrotny mistrz olimpijski wielokrotnie odwiedzał Warmię i Mazury - ostatnio spotkaliśmy się z nim 6 października 2009 roku w Muzeum Sportu w Olsztynie, a sześć lat wcześniej w Gryźlinach, gdzie w Domu dla Dzieci odbyła się uroczystość otwarcia Uczniowskiego Klubu Sportów Walki PIRS Powiatu Olsztyńskiego. Oto kilka wypowiedzi Jerzego Kuleja sprzed lat:

O początkach kariery
- Pochodzę z Częstochowy z bardzo biednej robotniczej rodziny, gdzie ceniło się każdy grosz. Jak zaczynałem trenować, to nikt mi nie dawał pieniędzy na przejazdy na zajęcia czy na inne wydatki z tym związane. Musiałem je zdobywać sam. Mój pierwszy klub to był bidulec. Sprzętu było jak na lekarstwo, sami cerowaliśmy gruszki, worki i rękawice. Nic nam nie przeszkadzało, a ja na warunki nigdy nie narzekałem. Kiedyś redaktor Zmarzlik żartobliwie napisał o mnie, że „Jerzy Kulej zamienił ostatni grosz na dwa złote”.

O Feliksie Stammie
- Najwięcej zawdzięczam „Papie” Stammowi. To był niesamowity człowiek pod każdym względem. Miał swoiste poczucie humoru. Na przykład jesteśmy na jakimś turnieju, jacyś Murzyni biją się na zabój, ich głowy odskakują niczym gruszki bokserskie, a „Papa” siedzi obok mnie i w pewnym momencie mówi: — Co za wspaniały technik z tego czarnego. — Z którego, bo przecież obaj są czarni? — pytam zdziwiony. — Z tego, który tak obrywa — Stamm wskazuje palcem. — Bo to dopiero sztuka tyle ciosów złapać na głowę i mimo to ustać.

O zaletach sportu
- Wszystko, co może odciągnąć młodzież od budek z piwem czy innych pubów lub używek, to jest wielka sprawa. Nie ma na to lepszego sposobu niż sport. Każda chwila młodego człowieka spędzona w sali czy na boisku potem przydaje się mu w życiu. Dobrze wiem, co to znaczy. A jak nie ma ruchu, to nie ma zdrowia. Bez ruchu to się po prostu umiera. Przecież jak się leży z ręką w gipsie przez trzy tygodnie, to gdy się go zdejmie, ręka jest dwa razy cieńsza. Jeżeli się organizmu nie uruchomi, nie zmusi do wysiłku, nie dotleni, to człowiek trzydziesto- lub czterdziestoletni dostaje zawału i go nie ma.

O Andrzeju Badeńskim

- Andrzej Badeński był wspaniałym czterystumetrowcem. Po zakończeniu biegu eliminacyjnych na igrzyskach w Meksyku padł na bieżnię i zniesiono go na noszach. Po jakimś czasie wrócił na stadion, wystartował i ponownie znalazł się na noszach. Zapytałem go potem, co się stało? — Czy ty wiesz, jakie piękne były w tym szpitalu pielęgniarki. No i te usta-usta — odpowiedział ze śmiechem. To był człowiek, który przebiegał 400 metrów na jednym wdechu. Taką miał wydolność (w Meksyku Badeński pobiegł na ostatniej zmianie sztafety 4x400 m i na metę wbiegł równo z Niemcem, po czym z wysiłku rzeczywiście stracił przytomność. Obu sztafetom zmierzono ten sam czas 3.00,5, jednak brązowy medal zdobyli Niemcy - red.).

O Andrzeju Gołocie
- Był to swego czasu najbardziej popularny, obok papieża, Polak w Stanach. Szkoda, że pograł trochę nieczysto i spuścił z tonu. Zachowywał się w ringu jak samochód na szosie, który jak ma paliwo, to jedzie, ale jak go zabraknie, to wtedy staje i stop. Na początek powinien walczyć z słabszymi, a nie porywać się na tych z najwyższej półki. Stawanie w szranki z gigantami to był jego wielki błąd. Życzę mu, aby wykorzystał swoją szansę, bo możliwości ma ogromne, może nawet zdobyć mistrzostwo świata (niestety, Gołota nie dość, że mistrzostwa świata nie zdobył, to na dodatek potem każda jego walka kończyła się mniejszą lub większą kompromitacją. Na przykład podczas pojedynku z Tysonem Gołota uciekł z ringu już po dwóch rundach. Ostatecznie okazało się jednak, że Amerykanin był pod wpływem marihuany, dlatego wynik został zmieniony z technicznego nokautu na korzyść Amerykanina na „no contest”, czyli walka uznana za nieodbytą - red.).
red