Jestem stąd i kibice to chyba doceniają

2019-03-04 10:00:00(ost. akt: 2019-03-05 15:49:26)
Marcin Malewski z żoną Izabelą

Marcin Malewski z żoną Izabelą

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

— Myślałem sobie „Pierwszy już w plebiscycie byłem, drugi, trzeci i piąty też. No to byłoby super, jak bym chociaż był czwarty”. A okazało się, że znów wygrałem — mówi Marcin Malewski, piłkarz ręczny, Najpopularniejszy Sportowiec 2018 roku.
— Jak przystało na okazję, w końcu mieliśmy do czynienia ze sportowym plebiscytem, pojawiłeś się na balu w oryginalnym „garniturze”...
— Zgadza się, przechwycili mnie prosto z drogi (śmiech). Po meczu w Kościerzynie (zwycięskim dla Warmii Energi – red.), dotarliśmy do Olsztyna około godz. 23., a autokar podwiózł mnie pod samo wejście hotelu Omega. Wszedłem prosto z drogi, czyli w dresie, najpierw porozmawiałem chwilę z prezydentem Grzymowiczem, później przechwycił mnie Artur Dryhynycz, no i pokierował tam, gdzie powinienem być (uśmiech). Nawet zapytałem, czy mam się przebrać, bo żona – która odbierała za mnie statuetkę – wzięła mi z domu garnitur, ale usłyszałem, że jak już wreszcie jestem, to mam wchodzić tak, jak stoję. Szkoda czasu na przebieranki...

— Od soboty Kościerzyna chyba będzie ci się automatycznie kojarzyła z naszym plebiscytem.
— Jak najbardziej. Szczerze mówiąc, jak na początku tygodnia zadzwonił do mnie Artur z zaproszeniem na bal, to pomyślałem sobie „Super! Jestem w dziesiątce”. Bo ja odbieram to w ten sposób, że być w dziesiątce laureatów to jest wielki sukces. Mamy w naszym regionie tylu świetnych sportowców, że znaleźć się o tej porze, w tym miejscu i w tak zacnym towarzystwie to jest naprawdę coś wspaniałego.

— I nie spekulowałeś sobie po cichu, w którym miejscu tej dziesiątki wylądujesz?
— Powiem tak: ja generalnie skromny chyba nie jestem, ale tym razem sobie pomyślałem, że nawet jak będę dziesiąty, to będzie super. Naprawdę. Chociaż jak już przyszło do ogłaszania wyników, no i okazało się, że nie jestem ani dziesiąty, ani dziewiąty, ósmy czy siódmy, to ta optyka powoli zaczęła mi się zmieniać (śmiech)...

— A jak to wyglądało: miałeś gorącą linię z hotelem Omega i stały nasłuch na wyniki?
— Mniej więcej. W drodze z Kościerzyny siedzieliśmy sobie w trójkę, razem z naszą kierowniczką drużyny Karoliną Jabłońską i trenerem Jarkiem Knopikiem, no i rozmawialiśmy. Generalnie o meczu, choć na telefonie też wisieliśmy, a Karolina śledziła na bieżąco, co tam się dzieje na balu.

— A działo się to, że czas mijał, kolejni laureaci wychodzili po statuetki, a o Marcinie Malewskim słuch zaginął...
— To prawda, już nawet mówiłem do Karoliny i Jarka „Słuchajcie, sms-owe konkursy były i nic nie wygrałem, więc muszę być w dziesiątce. W końcu po coś mnie zaprosili na Bal Sportowca...”. Bo trener chwilę wcześniej mnie pytał „No, to jak to jest: jesteś zaproszony i nic nie wygrasz?”. A ja mu wyjaśniałem, że jak się jest zaproszonym, to już coś się ma (śmiech). Było wesoło. Śmialiśmy się, że dziesiąty, dziewiąty, ósmy, siódmy był, a mnie nie ma. Myślałem sobie „Kurde, fajnie, pierwszy już w plebiscycie byłem (za rok 2015 — red.), drugi, trzeci i piąty też byłem. No to byłoby super, jak bym chociaż był czwarty”. A okazało się, że znów wygrałem. Po prostu nie mogłem w to uwierzyć...

— Masz jakieś sensowne wyjaśnienie tego fenomenu, że stale jesteś w czołówce plebiscytu? Pomyślałem sobie, że gdyby Warmia grała na co dzień w Superlidze, to chyba zwycięstwo szło by za zwycięstwem.
— Nie mam wytłumaczenia. A właściwie mam: jestem w Olsztynie od zawsze, całe życie spędziłem w Warmii. No, dobrze: rok grałem w Elblągu... Spotykam się na co dzień z wieloma przejawami sympatii, pytaja mnie ludzie, jak zdrowie, zaczepiają o mecz, przybijają piątkę. Generalnie: znają mnie tu, no i chyba lubią. Mam mnóstwo znajomych, którzy mnie wspierają, wysyłają na mnie kupony i SMS-y. Jestem stąd i kibice to chyba doceniają. To jest bardzo, bardzo miłe.

— Jednym zdaniem: jesteś twarzą Warmii.
— Dziękuję, fajnie, że to powiedziałeś. Przez grzeczność nie zaprzeczę.
pes

Obrazek w tresci