Michał Żurek: Teraz najważniejsze są głowy
2018-04-11 11:00:00(ost. akt: 2018-04-10 20:35:46)
- Im dłużej o tym myślę, tym bardziej się cieszę. Nadchodzi weryfikacja ośmiu miesięcy naszej pracy — mówi Michał Żurek, libero Indykpolu AZS i MVP meczu w Katowicach (3:2).
— Aż mi się nie chciało w to wierzyć, więc sprawdziłem kolejka po kolejce i rzeczywiście: w Katowicach dopiero pierwszy raz w tym sezonie dostałeś statuetkę dla najlepszego zawodnika meczu...
— Co roku dostaję jedną taką statuetkę, więc już się przyzwyczaiłem (uśmiech). Odpowiada mi ta statystyka, nie mam nic przeciwko temu i tak naprawdę: dostanę czy nie dostanę — to nie robi mi większej różnicy. Ale muszę chyba chłopakom z drużyny jakieś piwo postawić...
— To pokazuje również i to, że pozycja libero nie zawsze jest doceniana. Bardziej rzuca się w oczy zawodnik, który na przykład „natłucze” 30 punktów niż ten, który zaliczy 15 skutecznych obron.
— To na pewno, ale nie ma co kryć, że taki facet od 30 punktów jest ważniejszy w drużynie, dlatego więcej zarabia. Ale nie mam z tym problemu, bo wiem, jak to wygląda. Prawda jest taka, że większy wpływ na wynik mają atakujący czy rozgrywający niż libero. A jak ktoś od czasu do czasu doceni i libero, to jest to bardzo miła sprawa.
— Powtarzaliście przed wyjazdem do Katowic, że to będzie ciężki mecz, no i się sprawdziło. Ale spodziewałeś się, że będzie aż tak ciężko (Indykpol AZS przegrywał już 0:2 w setach — red.)?
— Tak. Bo to nie jest przypadek, że Jastrzębie przegrywa w Szczecinie, że Warszawa przegrywa u siebie z Lubinem, że Rzeszów się męczy z Będzinem, choć w końcu się podnosi i jednak przełamuje rywala... Nie ma gorszych meczów niż takie, gdy jedna drużyna musi wygrać, a druga już nic nie musi i wtedy gra na luzie. I jak się człowiek dobrze nie „nakręci”, to pojawiają się w głowie chwile zwątpienia i różne dziwne sytuacje, co między innymi w sobotę i nas dopadło. Ale takie sytuacje dopadają wszystkich... Dwa lata temu był taki pamiętny mecz w Bełchatowie, gdzie Skra z taką paką musiała wygrać do zera z BBTS, żeby awansować do finału. Bielsko przyjechało w dniu meczu, zaczęło na luzie, podbiło jedną, dwie piłki, z drugiej strony pojawiły się nerwy, Conte, Wlazły i reszta chłopaków z Bełchatowa dostali paraliżu, no i przegrali tego jednego seta, a do finału przeszedł dzięki temu Rzeszów... Ktoś z boku może myśleć, że Jastrzębie, Olsztyn czy Warszawa gubią punkty, więc chyba nie chcą wejść do play-offów. Ale jak ktoś uprawiał sport, to wie, że nie ma gorszych meczów niż te, gdy przeciwnik bawi się grą i ma wszystko w nosie, a ta druga drużyna — tak jak teraz nasza — musi zrobić wszystko, żeby wygrać. Są zawodnicy, tak jak u nas stary wyga „Plina” (Daniel Pliński — red.), którzy to bardzo dobrze znoszą, ale u wielu ludzi pojawia się wtedy ciężki stres. Na pewno dużo lepiej gra się takie spotkania, jak to niedzielne Będzina z Rzeszowem, gdzie obie strony o coś walczyły: Rzeszów o to, żeby wrócić do tej szóstki, a Będzin robił wszystko, żeby uciec ze strefy barażowej.
— Co zadecydowało o tym, że wygrzebaliście się w Katowicach z takiego dołka? Rozmowy w szatni po drugim secie, trafione zmiany, czyli wejście na boisko Daniela Plińskiego i Adriana Buchowskiego, czy jedno i drugie?
— Myślę, że dobre zmiany. Plus taka świadomość, że jak nie obudzimy w sobie jakiejś agresji i determinacji na boisku, to za chwilę możemy być poza grą. Od trzeciego seta już nie mogliśmy sobie pozwolić na chwile słabości i tu jest ten plus w porównaniu z meczem Jastrzębia w Szczecinie: że my się podnieśliśmy i odwróciliśmy losy meczu, a oni nie umieli tego zrobić i przegrali... Ostatnia kolejka będzie taka sama, bo znowu zagramy z drużyną, która już nic nie musi (w niedzielę o g. 14.45 z Będzinem w Uranii — red.), i podobnie Rzeszów, który gra ze Szczecinem. Trochę inaczej będzie z Warszawą, bo Radom walczy jeszcze o to, żeby nie stracić miejsca w ósemce, no i Jastrzębie gra z Kielcami, więc raczej będzie miało łatwiejszy mecz niż nasz. Czeka nas bardzo ciężkie spotkanie, ale jeżeli odpowiednio się „nakręcimy” i wyjdziemy na boisko zdeterminowani, to powinno być dobrze. Uważam, że ten tydzień będzie kluczowy w przygotowaniu mentalnym, a nie czysto sportowym, bo — moim zdaniem — mamy drużynę lepszą. Jeżeli zagramy dobrze, to będzie OK. Natomiast wiem też, że stres w takich momentach potrafi być paraliżujący, więc teraz rolą starszych zawodników i trenera jest to, żebyśmy wszyscy dobrze się przygotowali do tego meczu. I zrealizowali cel, o który walczymy.
— Przed rewanżem z Będzinem pomoże wam pamięć o tym, że w grudniu zostawiliście u nich wszystkie punkty (Indykpol AZS przegrał w Sosnowcu 1:3 — red.)?
— Żałuję, że teraz oni nie będą grali z nami o życie, czyli o to, żeby być poza strefą barażową, bo wtedy to byłby dla nas łatwiejszy mecz. Jedna drużyna wychodzi na boisko, przełamuje drugą i sprawa z głowy... Co do pierwszej rundy, to w ogóle nie biorę tego pod uwagę. A taki stres czy niepewność staram się wykorzystać, przekuwając w agresję i determinację na boisku. Pewnie będę mocno naładowany i zrobię wszystko, żebyśmy wygrali. Sytuacja jest jasna: cztery drużyny mają po 54 punkty, trzy z nich znajdą się w szóstce, a my mamy tę przewagę, że jeżeli wygramy za trzy punkty, to zagwarantujemy sobie to miejsce. Jeżeli na to zasługujemy, to po prostu wygramy za trzy i tyle, a jak nie, to trzeba będzie liczyć na jakieś szczęście i przypadek.
— Dużo będzie wiadomo już w piątek, bo jeśli ONICO — które ma tyle samo punktów, co zespoły z miejsc 5-7 — zgubi punkty w Radomiu...
— Nie zgadzam się, niczego to nie zmieni. Bo nawet jak Warszawa przegra, to my i tak nadal musimy pokonać Będzin. Mało tego, to może tylko poplątać wszystko w głowie, co przerabialiśmy już teraz z Katowicami. Wiedzieliśmy, że musimy wygrać z GKS i nawet jak dzień wcześniej Jastrzębie przegrało w Szczecinie, to tak naprawdę nic się nie zmieniło, bo my nadal potrzebowaliśmy zwycięstwa. Trener Santilli bardzo nas uczulał, żeby nie patrzeć na to, że Jastrzębie podało nam rękę. Bo to nie przydałoby się na nic, gdybyśmy polegli w tych Katowicach. I podobnie będzie teraz: nawet jak Warszawa przegra z Czarnymi, to i tak my musimy swój mecz wygrać. Niezależnie od tego, jak pójdzie ONICO, trzypunktowe zwycięstwo z Będzinem da nam miejsce w szóstce i tyle. My liczymy tylko na siebie, no i na naszych kibiców.
— Co roku dostaję jedną taką statuetkę, więc już się przyzwyczaiłem (uśmiech). Odpowiada mi ta statystyka, nie mam nic przeciwko temu i tak naprawdę: dostanę czy nie dostanę — to nie robi mi większej różnicy. Ale muszę chyba chłopakom z drużyny jakieś piwo postawić...
— To pokazuje również i to, że pozycja libero nie zawsze jest doceniana. Bardziej rzuca się w oczy zawodnik, który na przykład „natłucze” 30 punktów niż ten, który zaliczy 15 skutecznych obron.
— To na pewno, ale nie ma co kryć, że taki facet od 30 punktów jest ważniejszy w drużynie, dlatego więcej zarabia. Ale nie mam z tym problemu, bo wiem, jak to wygląda. Prawda jest taka, że większy wpływ na wynik mają atakujący czy rozgrywający niż libero. A jak ktoś od czasu do czasu doceni i libero, to jest to bardzo miła sprawa.
— Powtarzaliście przed wyjazdem do Katowic, że to będzie ciężki mecz, no i się sprawdziło. Ale spodziewałeś się, że będzie aż tak ciężko (Indykpol AZS przegrywał już 0:2 w setach — red.)?
— Tak. Bo to nie jest przypadek, że Jastrzębie przegrywa w Szczecinie, że Warszawa przegrywa u siebie z Lubinem, że Rzeszów się męczy z Będzinem, choć w końcu się podnosi i jednak przełamuje rywala... Nie ma gorszych meczów niż takie, gdy jedna drużyna musi wygrać, a druga już nic nie musi i wtedy gra na luzie. I jak się człowiek dobrze nie „nakręci”, to pojawiają się w głowie chwile zwątpienia i różne dziwne sytuacje, co między innymi w sobotę i nas dopadło. Ale takie sytuacje dopadają wszystkich... Dwa lata temu był taki pamiętny mecz w Bełchatowie, gdzie Skra z taką paką musiała wygrać do zera z BBTS, żeby awansować do finału. Bielsko przyjechało w dniu meczu, zaczęło na luzie, podbiło jedną, dwie piłki, z drugiej strony pojawiły się nerwy, Conte, Wlazły i reszta chłopaków z Bełchatowa dostali paraliżu, no i przegrali tego jednego seta, a do finału przeszedł dzięki temu Rzeszów... Ktoś z boku może myśleć, że Jastrzębie, Olsztyn czy Warszawa gubią punkty, więc chyba nie chcą wejść do play-offów. Ale jak ktoś uprawiał sport, to wie, że nie ma gorszych meczów niż te, gdy przeciwnik bawi się grą i ma wszystko w nosie, a ta druga drużyna — tak jak teraz nasza — musi zrobić wszystko, żeby wygrać. Są zawodnicy, tak jak u nas stary wyga „Plina” (Daniel Pliński — red.), którzy to bardzo dobrze znoszą, ale u wielu ludzi pojawia się wtedy ciężki stres. Na pewno dużo lepiej gra się takie spotkania, jak to niedzielne Będzina z Rzeszowem, gdzie obie strony o coś walczyły: Rzeszów o to, żeby wrócić do tej szóstki, a Będzin robił wszystko, żeby uciec ze strefy barażowej.
— Co zadecydowało o tym, że wygrzebaliście się w Katowicach z takiego dołka? Rozmowy w szatni po drugim secie, trafione zmiany, czyli wejście na boisko Daniela Plińskiego i Adriana Buchowskiego, czy jedno i drugie?
— Myślę, że dobre zmiany. Plus taka świadomość, że jak nie obudzimy w sobie jakiejś agresji i determinacji na boisku, to za chwilę możemy być poza grą. Od trzeciego seta już nie mogliśmy sobie pozwolić na chwile słabości i tu jest ten plus w porównaniu z meczem Jastrzębia w Szczecinie: że my się podnieśliśmy i odwróciliśmy losy meczu, a oni nie umieli tego zrobić i przegrali... Ostatnia kolejka będzie taka sama, bo znowu zagramy z drużyną, która już nic nie musi (w niedzielę o g. 14.45 z Będzinem w Uranii — red.), i podobnie Rzeszów, który gra ze Szczecinem. Trochę inaczej będzie z Warszawą, bo Radom walczy jeszcze o to, żeby nie stracić miejsca w ósemce, no i Jastrzębie gra z Kielcami, więc raczej będzie miało łatwiejszy mecz niż nasz. Czeka nas bardzo ciężkie spotkanie, ale jeżeli odpowiednio się „nakręcimy” i wyjdziemy na boisko zdeterminowani, to powinno być dobrze. Uważam, że ten tydzień będzie kluczowy w przygotowaniu mentalnym, a nie czysto sportowym, bo — moim zdaniem — mamy drużynę lepszą. Jeżeli zagramy dobrze, to będzie OK. Natomiast wiem też, że stres w takich momentach potrafi być paraliżujący, więc teraz rolą starszych zawodników i trenera jest to, żebyśmy wszyscy dobrze się przygotowali do tego meczu. I zrealizowali cel, o który walczymy.
— Przed rewanżem z Będzinem pomoże wam pamięć o tym, że w grudniu zostawiliście u nich wszystkie punkty (Indykpol AZS przegrał w Sosnowcu 1:3 — red.)?
— Żałuję, że teraz oni nie będą grali z nami o życie, czyli o to, żeby być poza strefą barażową, bo wtedy to byłby dla nas łatwiejszy mecz. Jedna drużyna wychodzi na boisko, przełamuje drugą i sprawa z głowy... Co do pierwszej rundy, to w ogóle nie biorę tego pod uwagę. A taki stres czy niepewność staram się wykorzystać, przekuwając w agresję i determinację na boisku. Pewnie będę mocno naładowany i zrobię wszystko, żebyśmy wygrali. Sytuacja jest jasna: cztery drużyny mają po 54 punkty, trzy z nich znajdą się w szóstce, a my mamy tę przewagę, że jeżeli wygramy za trzy punkty, to zagwarantujemy sobie to miejsce. Jeżeli na to zasługujemy, to po prostu wygramy za trzy i tyle, a jak nie, to trzeba będzie liczyć na jakieś szczęście i przypadek.
— Dużo będzie wiadomo już w piątek, bo jeśli ONICO — które ma tyle samo punktów, co zespoły z miejsc 5-7 — zgubi punkty w Radomiu...
— Nie zgadzam się, niczego to nie zmieni. Bo nawet jak Warszawa przegra, to my i tak nadal musimy pokonać Będzin. Mało tego, to może tylko poplątać wszystko w głowie, co przerabialiśmy już teraz z Katowicami. Wiedzieliśmy, że musimy wygrać z GKS i nawet jak dzień wcześniej Jastrzębie przegrało w Szczecinie, to tak naprawdę nic się nie zmieniło, bo my nadal potrzebowaliśmy zwycięstwa. Trener Santilli bardzo nas uczulał, żeby nie patrzeć na to, że Jastrzębie podało nam rękę. Bo to nie przydałoby się na nic, gdybyśmy polegli w tych Katowicach. I podobnie będzie teraz: nawet jak Warszawa przegra z Czarnymi, to i tak my musimy swój mecz wygrać. Niezależnie od tego, jak pójdzie ONICO, trzypunktowe zwycięstwo z Będzinem da nam miejsce w szóstce i tyle. My liczymy tylko na siebie, no i na naszych kibiców.
* AZS Częstochowa wygrał dwa razy z Lechią w Tomaszowie Mazowieckim, rewanżując się beniaminkowi za dwie porażki u siebie i wyrównując stan rywalizacji finału play-off I ligi. Piąte decydujące spotkanie zostanie rozegrane w środę w Częstochowie. Lechia Tomaszów Maz. — AZS Częstochowa 0:3 (-21, -21, -20) oraz 1:3 (-21, 16, -30, -19); play off 2-2. pes
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez