Marcin Kurp: Nie bawię się w kalkulacje
2017-09-13 11:00:00(ost. akt: 2017-09-13 11:40:45)
— Jest dobrze, oby tak dalej — mówi Marcin Kurp, kierowca z Dobrego Miasta, który razem z olsztyńskim pilotem Sebastianem Wachem wygrał Rajd Dolnośląski, czwartą rundę rajdowych MP, i umocnił się na pozycji lidera w klasie HR4.
— Rajd Dolnośląski zaczął się dla was tak, że w pozytywne zakończenie niekoniecznie można było wówczas wierzyć...
— Rzeczywiście: mimo że auto było dobrze przygotowane, od początku jechaliśmy w miarę szybko i wszystko było dobrze, to okazało się, że już na pierwszej pętli pierwszego odcinka złapaliśmy „kapcia”. Mocno mnie zdziwiło, że to się stało w takim miejscu: na delikatnej „hopce”, gdzie jechaliśmy trochę zachowawczo... Od razu wiedzieliśmy, że zmiana koła będzie oznaczała dużo większą stratę czasową niż dalsza jazda na „kapciu”, więc kolejne trzy pętle musieliśmy jechać na trzech kołach i samej feldze. Trochę się obawiałem, żeby ta jazda nie pociągnęła za sobą kolejnej awarii, bo od odłamków mógł pójść na przykład przewód hamulcowy. Jestem mechanikiem i wiem, czym to grozi... No, ale jakimś cudem dojechaliśmy do końca odcinka, choć straciliśmy na nim sporo czasu. Ja szacuję, że co najmniej 40 sekund, co w sytuacji, gdy tniemy się z rywalami na pojedyncze sekundy, jest naprawdę bardzo znaczącą stratą.
— Rzeczywiście: mimo że auto było dobrze przygotowane, od początku jechaliśmy w miarę szybko i wszystko było dobrze, to okazało się, że już na pierwszej pętli pierwszego odcinka złapaliśmy „kapcia”. Mocno mnie zdziwiło, że to się stało w takim miejscu: na delikatnej „hopce”, gdzie jechaliśmy trochę zachowawczo... Od razu wiedzieliśmy, że zmiana koła będzie oznaczała dużo większą stratę czasową niż dalsza jazda na „kapciu”, więc kolejne trzy pętle musieliśmy jechać na trzech kołach i samej feldze. Trochę się obawiałem, żeby ta jazda nie pociągnęła za sobą kolejnej awarii, bo od odłamków mógł pójść na przykład przewód hamulcowy. Jestem mechanikiem i wiem, czym to grozi... No, ale jakimś cudem dojechaliśmy do końca odcinka, choć straciliśmy na nim sporo czasu. Ja szacuję, że co najmniej 40 sekund, co w sytuacji, gdy tniemy się z rywalami na pojedyncze sekundy, jest naprawdę bardzo znaczącą stratą.
— I na którym miejscu wylądowaliście po tym pierwszym odcinku?
— Już nie pamiętam, ale na pewno nie na pierwszym (uśmiech). Daleko byliśmy, aczkolwiek nawet jadąc na tym „kapciu” miałem sporą przewagę nad rywalami, ponieważ to był odcinek w połowie asfaltowy, a w połowie szutrowy. A zawodnicy, zwłaszcza ci z mojej klasy, mają naprawdę duży problem z szutrami, bo nigdy na nich nie jeżdżą. Mnie to nie dotyczy, ja się wychowałem na warmińskich szutrach, więc czułem się na tym odcinku jak ryba w wodzie (śmiech). Dlatego nawet na tych trzech kołach zrobiliśmy bardzo dobry czas.
— Już nie pamiętam, ale na pewno nie na pierwszym (uśmiech). Daleko byliśmy, aczkolwiek nawet jadąc na tym „kapciu” miałem sporą przewagę nad rywalami, ponieważ to był odcinek w połowie asfaltowy, a w połowie szutrowy. A zawodnicy, zwłaszcza ci z mojej klasy, mają naprawdę duży problem z szutrami, bo nigdy na nich nie jeżdżą. Mnie to nie dotyczy, ja się wychowałem na warmińskich szutrach, więc czułem się na tym odcinku jak ryba w wodzie (śmiech). Dlatego nawet na tych trzech kołach zrobiliśmy bardzo dobry czas.
— Przed drugim oesem zmieniliście wreszcie koło i co było dalej?
— Było trochę obaw, jak to zwykle po dłuższej jeździe na „kapciu”. Nigdy nie wiadomo, czy nie wyskoczą jakieś kolejne awarie, bo jednak sporo rzeczy było porozrywanych, na przykład przy amortyzatorze. Nawet felga się pokruszyła, więc trochę bałaganu mogło to narobić... Na drugim odcinku początkowo była więc niepewność i nieco asekuracyjna jazda, ale jak zjechaliśmy po pętli na serwis i okazało się, że wszystko jest w porządku, to znów zaczęliśmy jechać swoim normalnym tempem. Co na koniec dnia przyniosło nam prowadzenie w klasie HR4. I to takie w miarę bezpieczne, bo liczone w minutach przewagi. Powiem szczerze, że byłem mile zaskoczony tym, że ta nasza jazda pozwoliła nam nie tylko odrobić początkowe straty, ale i zostać tak mocnym liderem (uśmiech). Przed drugim dniem nasza przewaga była bardzo bezpieczna, ale... Ja nie jestem typem zawodnika, który jak ma jakiś zapas czasu, to zaraz zaczyna kalkulować i jechać asekuracyjnie. Zawsze staram się dać z siebie wszystko, choć na logikę biorąc, czasem opłaca się jechać spokojniej. Żeby dowieźć dobry wynik do mety i nie stracić w jakiś głupi sposób punktów, które mogą zaważyć na całym sezonie.
— Było trochę obaw, jak to zwykle po dłuższej jeździe na „kapciu”. Nigdy nie wiadomo, czy nie wyskoczą jakieś kolejne awarie, bo jednak sporo rzeczy było porozrywanych, na przykład przy amortyzatorze. Nawet felga się pokruszyła, więc trochę bałaganu mogło to narobić... Na drugim odcinku początkowo była więc niepewność i nieco asekuracyjna jazda, ale jak zjechaliśmy po pętli na serwis i okazało się, że wszystko jest w porządku, to znów zaczęliśmy jechać swoim normalnym tempem. Co na koniec dnia przyniosło nam prowadzenie w klasie HR4. I to takie w miarę bezpieczne, bo liczone w minutach przewagi. Powiem szczerze, że byłem mile zaskoczony tym, że ta nasza jazda pozwoliła nam nie tylko odrobić początkowe straty, ale i zostać tak mocnym liderem (uśmiech). Przed drugim dniem nasza przewaga była bardzo bezpieczna, ale... Ja nie jestem typem zawodnika, który jak ma jakiś zapas czasu, to zaraz zaczyna kalkulować i jechać asekuracyjnie. Zawsze staram się dać z siebie wszystko, choć na logikę biorąc, czasem opłaca się jechać spokojniej. Żeby dowieźć dobry wynik do mety i nie stracić w jakiś głupi sposób punktów, które mogą zaważyć na całym sezonie.
— W Dolnośląskim wszystko skończyło się jednak po waszej myśli...
— Serwis bardzo dobrze się spisał, auto nie sprawiło nam już innych niespodzianek, pilot znowu się sprawdził, a i ja chyba też nie najgorzej pojechałem (uśmiech). Ogólnie, jestem po tym rajdzie pełen optymizmu. Zyskaliśmy dzięki temu zwycięstwu bardzo bezpieczną sytuację w klasyfikacji generalnej. I to nawet na tyle komfortową, że gdybyśmy za trzy tygodnie wygrali kolejną rundę mistrzostw Polski — czyli Rajd Nadwiślański — to w ostatniej eliminacji, Rajdzie Śląska, już nie musielibyśmy startować, a i tak tytuł mistrzowski zostałby w naszych rękach. Ale już teraz jest fajnie, bo mamy sporą przewagę nad rywalami i pewien spokój psychiczny. Bo gdyby nawet powinęła nam się noga, to jest pewien bufor bezpieczeństwa. Za dwa tygodnie, czyli tydzień przed Nadwiślańskim, mamy jeszcze Rajd 1001 Jezior, organizowany przez Automobilklub Warmiński w okolicach Dobrego Miasta. Będzie okazja przetrzeć się na swoich domowych trasach przed walką o coś dużo bardziej cenniejszego (uśmiech).
— Serwis bardzo dobrze się spisał, auto nie sprawiło nam już innych niespodzianek, pilot znowu się sprawdził, a i ja chyba też nie najgorzej pojechałem (uśmiech). Ogólnie, jestem po tym rajdzie pełen optymizmu. Zyskaliśmy dzięki temu zwycięstwu bardzo bezpieczną sytuację w klasyfikacji generalnej. I to nawet na tyle komfortową, że gdybyśmy za trzy tygodnie wygrali kolejną rundę mistrzostw Polski — czyli Rajd Nadwiślański — to w ostatniej eliminacji, Rajdzie Śląska, już nie musielibyśmy startować, a i tak tytuł mistrzowski zostałby w naszych rękach. Ale już teraz jest fajnie, bo mamy sporą przewagę nad rywalami i pewien spokój psychiczny. Bo gdyby nawet powinęła nam się noga, to jest pewien bufor bezpieczeństwa. Za dwa tygodnie, czyli tydzień przed Nadwiślańskim, mamy jeszcze Rajd 1001 Jezior, organizowany przez Automobilklub Warmiński w okolicach Dobrego Miasta. Będzie okazja przetrzeć się na swoich domowych trasach przed walką o coś dużo bardziej cenniejszego (uśmiech).
* Czołówka klasyfikacji RSMP w klasie HR4: 1. Marcin Kurp/Sebastian Wach 74 pkt; 2. Bartłomiej Fizia/Wojciech Kołaczek 53; 3. Tomasz Szupryczyński/Marek Szupryczyński 48; 4. Michał Anaszkiewicz/Wojciech Kozłowski (wszyscy Honda Civic) 39. pes
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez