Berlin pokazał mi inne możliwości
2017-07-05 10:00:00(ost. akt: 2017-07-05 09:56:33)
Z Osiekowa pod Olsztynkiem Aleksandra Flegel trafiła do berlińskiego BSC Marzahn, który występuje w Regionallidze (trzeci poziom rozgrywek). — Długo myślałam, że jestem jedyną dziewczyną na świecie, która gra w piłkę nożną.
— W Berlinie grasz od 2015 roku. Wyjazd do Niemiec był chyba dla ciebie dużym przeżyciem?
— Muszę przyznać, że Berlin za każdym razem mnie zadziwia i zachwyca. Jest wielka różnica mentalności między nami a zachodem, co trochę mnie zresztą smuci. Niemcy są otwarci i bardziej cieszą się życiem, my natomiast jesteśmy smutni i — jak mówi się w Berlinie — troszkę zawistni. Berlin pokazał mi kilka ciekawych dróg, z których w przyszłości mogłabym korzystać. Zawsze mówiłam, że piłka jest najważniejsza, ale w Niemczech mam wiele innych możliwości ułożenia sobie życia. Niemcy są takim narodem, że jak chcesz się rozwinąć, to wyciągną do ciebie pomocną dłoń. Nie twierdzę oczywiście, że w Polsce nie da się żyć, ale w Niemczech jest jakby łatwiej.
— Kiedyś nasi zachodni sąsiedzi często mówili, że Polacy to złodzieje i pijacy. Było nawet takie hasło „reklamowe”: „Jedź do Polski, bo twoje auto już tam jest”, więc gdy do Herthy Berlin z Lecha Poznań przyszedł Piotr Reiss, to koledzy w szatni prosili go, aby... nie kradł im samochodów.
— O tych stereotypach o nas słyszałam nawet w berlińskiej szkole. Jeden nauczyciel mi kiedyś powiedział, że Polacy to złodzieje, ale ja mu się delikatnie się odgryzłam.
— Żeby się odgryźć, trzeba mówić po niemiecku? Jak sobie z tym radzisz?
— (śmiech) Muszę się pochwalić, że zdałam pierwszy egzamin i od lipca zaczynam tak jakby drugi poziom. Muszę tylko jeszcze sama chcieć rozmawiać po niemiecku, bo jak ktoś do mnie mówi w tym języku, to ja automatycznie odpowiadam po... angielsku. Mam jednak silne postanowienie prowadzenia rozmów po niemiecku, nawet jeśli gramatycznie to nie będzie zbyt dobrze brzmiało.
— Jak to się zaczęło, że zaczęłaś grać w piłkę?
— Troszkę, jak to mówią, z braku laku. Zawsze miałam dobry kontakt z kolegami, a im często brakowało kogoś do grania. Oczywiście na początku stawiali mnie na bramce, ale gdy zobaczyli, że całkiem dobrze sobie radzę, wtedy od razu po szkole przychodzi do domy, by wyciągnąć mnie na boisko. No to brałam piłkę pod pachę i biegłam na boisko. Nawet nie jadłam obiadu (śmiech). Z tym że tak naprawdę to u nas nie było boiska piłkarskiego, więc graliśmy gdzie popadło, na przykład na... ulicy. Długo myślałam, że jestem jedyną dziewczyną na świecie, która gra w piłkę nożną! Że nie ma żadnych klubów i że jestem wyjątkowa (śmiech). Dopiero w drugiej klasie gimnazjum dowiedziałam się, że w okolicach Działdowa, a dokładnie w Burkacie, istnieje drużyna dziewcząt. Napisałam do trenera, on mnie zaprosił, więc przyjechałam z tatą i zostałam tam na dłużej.
— Potem, gdy miałaś iść do liceum, wybrałaś Konin, gdzie działa najbardziej utytułowany klub w Polsce. Co prawda w Medyku na stałe nie wywalczyłaś miejsca w podstawowym składzie, ale zdobyłaś z nim młodzieżowe mistrzostwo Polski do lat 19.
— Mama szukała mi szkoły w Olsztynie, ale powiedziałam, że chcę być w Koninie. A miałam już spotkanie w pewnej olsztyńskiej szkole sportowej. Miałam tam trenować z chłopcami, ale dyrektor powiedział, że jestem dziewczyną i nie dam sobie rady, bo podobno była już tam wcześniej jedna dziewczyna i też sobie nie poradziła.
— Potem trafiłaś do Niemiec. Jak wygląda frekwencja na meczach twojego zespołu BSC Marzahn?
— Gramy tylko w Regionallidze, ale w Niemczech jest zdecydowanie wyższy poziom niż w Polsce, dlatego uważam, że że BSC Marzahn mógłby z powodzeniem grać w naszej Ekstralidze. Może nie byłybyśmy rok w rok mistrzem, ale na pewno zajmowałybyśmy miejsca w górnej połowie tabeli. A co do frekwencji, to na nasze mecze przychodzi sporo osób, lecz są to przeważnie rodzice moich koleżanek lub znajomi.
— Jakie dostrzegasz różnice w polskiej i niemieckiej kobiecej piłce?
— W Medyku Konin miałyśmy zimą nawet dwa obozy sportowe, natomiast w Berlinie ich nie ma, bo trenujemy na własnych obiektach. Niekiedy wyjedziemy nad morze na trzy-cztery dni, ale to jest bardziej relaks. Muszę przyznać, że czasem brakuje mi tych obozów i dwóch treningów dziennie w jakimś zamkniętym ośrodku, po których przychodzisz do pokoju tak zmęczona, że tylko jesz i idziesz spać.
— Jak zatem wyglądał w Berlinie twój dzień treningowy?
— Wstawałam rano o 6.45, o 9 zaczynałam, a o 13.15 kończyłam szkołę. Potem zakupy, obiad. Potem mogłam chwilkę odsapnąć, pouczyć się i odrobić lekcje, bo wieczorem był trening. Do domu wracałam o 22, szybki prysznic, lekka kolacja i do łóżka.
— Jesteś lewą pomocniczką, choć miałaś epizody na pozycjach defensywnych i ofensywnych.
— W tym sezonie grałam już jako napastniczka, ale 10 lipca zaczynamy treningi z nowym szkoleniowcem, no i pod wielkim znakiem zapytania stoi moja rola na boisku.
— Sześć bramek w ostatnim sezonie to dla ciebie był zadowalający wynik?
— Biorąc pod uwagę kontuzje, które miałam w trakcie rozgrywek, to uważam, że mogę być zadowolona, tym bardziej że zajęłyśmy trzecią lokatę, najlepszą w ostatnich latach. W poprzednim sezonie było piąte, a wcześniej ósme.
— Jak wygląda organizacja w takim trzecioligowym klubie? Czy dostajecie na przykład jakieś wynagrodzenie?
— Dostajemy pieniądze. Małe, ale dostajemy. Natomiast inne sprawy, na przykład mieszkanie, każda z nas musi już sobie sama załatwić. Ja mam o tyle ułatwione zadanie, że mieszkam z dwoma Polkami, które grają ze mną w klubie.
— Jedna twoja współlokatorka kibicuje Lechowi, druga Legii, a ty jesteś za Stomilem! Nie ma z tego powodu jakichś konfliktów?
— (śmiech) Rzeczywiście kibicuję Stomilowi, ale bardziej interesuję się tym, jak grają dziewczyny, niż faceci. Oglądam skróty w internecie, wchodzę na portale, no i muszę stwierdzić, że szybko to się wszystko rozwija w Olsztynie. Jestem w wielkim szoku.
PAWEŁ PIEKUTOWSKI
— Muszę przyznać, że Berlin za każdym razem mnie zadziwia i zachwyca. Jest wielka różnica mentalności między nami a zachodem, co trochę mnie zresztą smuci. Niemcy są otwarci i bardziej cieszą się życiem, my natomiast jesteśmy smutni i — jak mówi się w Berlinie — troszkę zawistni. Berlin pokazał mi kilka ciekawych dróg, z których w przyszłości mogłabym korzystać. Zawsze mówiłam, że piłka jest najważniejsza, ale w Niemczech mam wiele innych możliwości ułożenia sobie życia. Niemcy są takim narodem, że jak chcesz się rozwinąć, to wyciągną do ciebie pomocną dłoń. Nie twierdzę oczywiście, że w Polsce nie da się żyć, ale w Niemczech jest jakby łatwiej.
— Kiedyś nasi zachodni sąsiedzi często mówili, że Polacy to złodzieje i pijacy. Było nawet takie hasło „reklamowe”: „Jedź do Polski, bo twoje auto już tam jest”, więc gdy do Herthy Berlin z Lecha Poznań przyszedł Piotr Reiss, to koledzy w szatni prosili go, aby... nie kradł im samochodów.
— O tych stereotypach o nas słyszałam nawet w berlińskiej szkole. Jeden nauczyciel mi kiedyś powiedział, że Polacy to złodzieje, ale ja mu się delikatnie się odgryzłam.
— Żeby się odgryźć, trzeba mówić po niemiecku? Jak sobie z tym radzisz?
— (śmiech) Muszę się pochwalić, że zdałam pierwszy egzamin i od lipca zaczynam tak jakby drugi poziom. Muszę tylko jeszcze sama chcieć rozmawiać po niemiecku, bo jak ktoś do mnie mówi w tym języku, to ja automatycznie odpowiadam po... angielsku. Mam jednak silne postanowienie prowadzenia rozmów po niemiecku, nawet jeśli gramatycznie to nie będzie zbyt dobrze brzmiało.
— Jak to się zaczęło, że zaczęłaś grać w piłkę?
— Troszkę, jak to mówią, z braku laku. Zawsze miałam dobry kontakt z kolegami, a im często brakowało kogoś do grania. Oczywiście na początku stawiali mnie na bramce, ale gdy zobaczyli, że całkiem dobrze sobie radzę, wtedy od razu po szkole przychodzi do domy, by wyciągnąć mnie na boisko. No to brałam piłkę pod pachę i biegłam na boisko. Nawet nie jadłam obiadu (śmiech). Z tym że tak naprawdę to u nas nie było boiska piłkarskiego, więc graliśmy gdzie popadło, na przykład na... ulicy. Długo myślałam, że jestem jedyną dziewczyną na świecie, która gra w piłkę nożną! Że nie ma żadnych klubów i że jestem wyjątkowa (śmiech). Dopiero w drugiej klasie gimnazjum dowiedziałam się, że w okolicach Działdowa, a dokładnie w Burkacie, istnieje drużyna dziewcząt. Napisałam do trenera, on mnie zaprosił, więc przyjechałam z tatą i zostałam tam na dłużej.
— Potem, gdy miałaś iść do liceum, wybrałaś Konin, gdzie działa najbardziej utytułowany klub w Polsce. Co prawda w Medyku na stałe nie wywalczyłaś miejsca w podstawowym składzie, ale zdobyłaś z nim młodzieżowe mistrzostwo Polski do lat 19.
— Mama szukała mi szkoły w Olsztynie, ale powiedziałam, że chcę być w Koninie. A miałam już spotkanie w pewnej olsztyńskiej szkole sportowej. Miałam tam trenować z chłopcami, ale dyrektor powiedział, że jestem dziewczyną i nie dam sobie rady, bo podobno była już tam wcześniej jedna dziewczyna i też sobie nie poradziła.
— Potem trafiłaś do Niemiec. Jak wygląda frekwencja na meczach twojego zespołu BSC Marzahn?
— Gramy tylko w Regionallidze, ale w Niemczech jest zdecydowanie wyższy poziom niż w Polsce, dlatego uważam, że że BSC Marzahn mógłby z powodzeniem grać w naszej Ekstralidze. Może nie byłybyśmy rok w rok mistrzem, ale na pewno zajmowałybyśmy miejsca w górnej połowie tabeli. A co do frekwencji, to na nasze mecze przychodzi sporo osób, lecz są to przeważnie rodzice moich koleżanek lub znajomi.
— Jakie dostrzegasz różnice w polskiej i niemieckiej kobiecej piłce?
— W Medyku Konin miałyśmy zimą nawet dwa obozy sportowe, natomiast w Berlinie ich nie ma, bo trenujemy na własnych obiektach. Niekiedy wyjedziemy nad morze na trzy-cztery dni, ale to jest bardziej relaks. Muszę przyznać, że czasem brakuje mi tych obozów i dwóch treningów dziennie w jakimś zamkniętym ośrodku, po których przychodzisz do pokoju tak zmęczona, że tylko jesz i idziesz spać.
— Jak zatem wyglądał w Berlinie twój dzień treningowy?
— Wstawałam rano o 6.45, o 9 zaczynałam, a o 13.15 kończyłam szkołę. Potem zakupy, obiad. Potem mogłam chwilkę odsapnąć, pouczyć się i odrobić lekcje, bo wieczorem był trening. Do domu wracałam o 22, szybki prysznic, lekka kolacja i do łóżka.
— Jesteś lewą pomocniczką, choć miałaś epizody na pozycjach defensywnych i ofensywnych.
— W tym sezonie grałam już jako napastniczka, ale 10 lipca zaczynamy treningi z nowym szkoleniowcem, no i pod wielkim znakiem zapytania stoi moja rola na boisku.
— Sześć bramek w ostatnim sezonie to dla ciebie był zadowalający wynik?
— Biorąc pod uwagę kontuzje, które miałam w trakcie rozgrywek, to uważam, że mogę być zadowolona, tym bardziej że zajęłyśmy trzecią lokatę, najlepszą w ostatnich latach. W poprzednim sezonie było piąte, a wcześniej ósme.
— Jak wygląda organizacja w takim trzecioligowym klubie? Czy dostajecie na przykład jakieś wynagrodzenie?
— Dostajemy pieniądze. Małe, ale dostajemy. Natomiast inne sprawy, na przykład mieszkanie, każda z nas musi już sobie sama załatwić. Ja mam o tyle ułatwione zadanie, że mieszkam z dwoma Polkami, które grają ze mną w klubie.
— Jedna twoja współlokatorka kibicuje Lechowi, druga Legii, a ty jesteś za Stomilem! Nie ma z tego powodu jakichś konfliktów?
— (śmiech) Rzeczywiście kibicuję Stomilowi, ale bardziej interesuję się tym, jak grają dziewczyny, niż faceci. Oglądam skróty w internecie, wchodzę na portale, no i muszę stwierdzić, że szybko to się wszystko rozwija w Olsztynie. Jestem w wielkim szoku.
PAWEŁ PIEKUTOWSKI
Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
Warmiak #2279765 | 89.76.*.* 5 lip 2017 23:38
Flegel znaczy że swoja dziewczyna! Stolica to wielkie możliwości!
Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz
brawo Paju #2279638 | 89.228.*.* 5 lip 2017 20:50
brawo
odpowiedz na ten komentarz
kos #2279479 | 178.235.*.* 5 lip 2017 16:49
Bardzo milutki wywiad :)
Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz