Maciej Sarnacki: Poniósł mnie doping trybun
2017-04-25 19:00:00(ost. akt: 2017-04-25 19:54:53)
Piąte miejsce na takim turnieju i z takimi przeciwnikami to jest bardzo dobry wynik. Choć medal mistrzostw Europy byłby lepszy... — mówi 30-letni Maciej Sarnacki z Gwardii Olsztyn, najlepszy polski judoka i olimpijczyk z Rio.
— Nie zdenerwuje się pan, jak pogratuluję panu piątego miejsca w mistrzostwach Europy. W końcu podium było tak blisko...
— Pewnie, że można gratulować, bo piąte miejsce na takim turnieju i z takimi przeciwnikami to jest bardzo dobry wynik. Jasne, byłby jeszcze lepszy, gdybym zdobył medal. No ale go nie było, więc trzeba się cieszyć i z tego piątego miejsca.
— Zaczął pan ten turniej z niezłym przytupem, mimo że miał pan nie lada rywali w swojej grupie.
— Rzeczywiście spotkało mnie bardzo trudne losowanie... Od razu w pierwszej walce miałem mocnego Austriaka Daniela Allerstorfera, też olimpijczyka z Rio, który postawił mi twarde warunki, ale minutę przed końcem „wyciągnąłem” dźwignię. No a w drugiej rundzie czekał na mnie rozstawiony z jedynką w tym turnieju, a trzeci na świecie, Węgier Barna Bor. I tu już po minucie był rzut, trzymanie i moja wygrana przez ippon, co dla niektórych było dużym zaskoczeniem. Dla niego pewnie też, bo przegrał ze mną dopiero drugi raz w piątym pojedynku (uśmiech). A w trzeciej walce pokonałem Bośniaka Haruna Sadikovicia, który ostatnio „poprzewracał” bardzo mocnych przeciwników: medalistę mistrzostw świata Faicela Jaballaha z Tunezji czy wicemistrza olimpijskiego (Londyn 2012 — red.) Rosjanina Aleksandra Michajlina. Tak że to jest też bardzo mocny rywal, więc po tych trzech walkach w grupie mogłem być zadowolony.
— Ostatnią przeszkodą przed finałem był Gruzin Adam Okruaszwili, który raczej nie należy do najmniejszych w tej wadze (waży ok. 170 kg! — red.).
— To niezwykle trudny przeciwnik, który wyjątkowo mi nie pasuje swoim stylem walki; bardzo utytułowany zawodnik, medalista mistrzostw świata i Europy. Zresztą na tym etapie mistrzostw Europy naprawdę już nie ma ani słabych, ani przypadkowych zawodników, bo jednak te trzy, cztery walki trzeba wygrać, żeby dojść do tego półfinału... No i przegrałem z tym Gruzinem na wazari, chociaż po podobno dobrej walce. Na koniec została mi więc walka o brązowy medal...
— Z Czechem Lukasem Krpalkiem, mistrzem olimpijskim z Rio, ale w kat. do 100 kg. Przytyło mu się, że po igrzyskach wylądował w +100 kg?
— Lukas bardzo długo męczył się z „robieniem” wagi do 100 kg, ale w końcu dał sobie z tym spokój, przeszedł do „plusa” i teraz waży gdzieś tak 115 kg. To chyba jeszcze bardziej utytułowany zawodnik od poprzednich moich rywali, bo właśnie i mistrz olimpijski, i mistrz świata, i dwukrotny mistrz Europy. A prywatnie mój dobry kolega, z którym często sobie rozmawiam, jak się spotykamy podczas zawodów: i przed walkami, i po walkach (uśmiech). Na macie było jednak bardzo poważnie: od początku wojna, ale po trzech minutach, niestety, upadłem. Nawet się przygotowywałem na tę jego popisową technikę, tylko że mój sparingpartner w Olsztynie miał uszkodzoną lewą nogę i nie mógł wykonywać tej techniki na tę stronę, którą „idzie” Czech. No i nie do końca to przetrenowałem przed mistrzostwami.
— A w judo nie da się wszystkiego wypracować w pojedynkę.
— I właśnie to jest najgorsze: że cierpię na brak sparingpartnerów. Sam ważę 135 kilogramów, a jest tu u nas w klubie młody chłopak Bartek Sawiniec, który waży ledwo 110 kg. Niestety, mamy z tym problem...
— Trzeba by było pojechać gdzieś do większego ośrodka, gdzie tych ciężkich jest więcej.
— Trochę się teraz pozmieniało w polityce Polskiego Związku Judo: można powiedzieć, że od początku roku byliśmy razem z tatą odsunięci na bok (Wojciech Sarnacki jest trenerem Gwardii Olsztyn, który prowadzi na co dzień Macieja — red.). Ze względu na nasze podejście do treningów. Jednak okazało się, że to my osiągnęliśmy najlepsze wyniki, bo to i pierwsze miejsce w Polish Open w Katowicach, i teraz piąte w ME, gdzie byłem jedynym Polakiem, który zapunktował.
— Co to znaczy „ze względu na podejście do treningów”? Komuś się nie podoba, że trenujecie sami, w Olsztynie?
— Tak. Teraz został wybrany nowy, tymczasowy trener kadry, który tak naprawdę w ogóle mnie nie zna, bo przez 10 lat nie widział mnie na oczy. No i ledwo objął swoją funkcję i od razu stwierdził, że mam trenować tak, a nie inaczej. A wiadomo, że skoro tata współpracuje ze mną od małego, to wie więcej o tym, co jest dla mnie najlepsze. W pewnym momencie doszło do tego, że na jakieś trzy tygodnie przed Warszawą trener przysłał nam pismo, że nie rekomenduje mnie do startu w mistrzostwach Europy. Bo nie chciałem według jego zaleceń trenować. A nikt z jego podopiecznych nie wygrał w ME nawet drugiej walki... Najgorsze jest to, że nie mogę się skupić tylko na walce z przeciwnikiem na macie, ale i muszę w tej „polityce” walczyć.
— Jak pan wytrzymał fizycznie te mistrzostwa?
— Muszę powiedzieć, że ogólnie to miałem nie najlepszy dzień. A ze mną często jest tak, że czuję się super, na rozgrzewce są siła i moc, po czym wychodzę na matę i jedna, druga walka... przegrana i po zawodach. I odwrotnie: już wielokrotnie bywało, że a to stopa boli, a to bark rwie, a to jestem niedospany, bo kolega z pokoju chrapał, rozgrzewka kiepska, bo ciasno na sali i generalnie nic nie pasuje, a później na macie jest dobrze. I to był właśnie taki przypadek: przed walkami nie do końca było dobrze, ale skończyło się nie najgorzej (uśmiech).
— Pana najbliższe plany?
— Podleczyć stłuczoną podczas jednej z walk stopę, solidnie przepracować maj, a w połowie czerwca szykuje się turniej Grand Prix w Meksyku. O ile moi przełożeni z oddziału prewencji policji (z KWP Olsztyn — red.), gdzie na co dzień pracuję, nie będą mieli nic przeciwko temu, to z przyjemnością zareprezentowałbym nasz kraj w tym turnieju. Na razie moi dowódcy patrzą przychylnym okiem na moją sportową pasję, za co bardzo im dziękuję. I liczę, że nadal tak będzie (uśmiech). No i przede wszystkim mam już, na razie jako jedyny z Polaków, kwalifikację na wrześniowe mistrzostwa świata. pes
— Pewnie, że można gratulować, bo piąte miejsce na takim turnieju i z takimi przeciwnikami to jest bardzo dobry wynik. Jasne, byłby jeszcze lepszy, gdybym zdobył medal. No ale go nie było, więc trzeba się cieszyć i z tego piątego miejsca.
— Zaczął pan ten turniej z niezłym przytupem, mimo że miał pan nie lada rywali w swojej grupie.
— Rzeczywiście spotkało mnie bardzo trudne losowanie... Od razu w pierwszej walce miałem mocnego Austriaka Daniela Allerstorfera, też olimpijczyka z Rio, który postawił mi twarde warunki, ale minutę przed końcem „wyciągnąłem” dźwignię. No a w drugiej rundzie czekał na mnie rozstawiony z jedynką w tym turnieju, a trzeci na świecie, Węgier Barna Bor. I tu już po minucie był rzut, trzymanie i moja wygrana przez ippon, co dla niektórych było dużym zaskoczeniem. Dla niego pewnie też, bo przegrał ze mną dopiero drugi raz w piątym pojedynku (uśmiech). A w trzeciej walce pokonałem Bośniaka Haruna Sadikovicia, który ostatnio „poprzewracał” bardzo mocnych przeciwników: medalistę mistrzostw świata Faicela Jaballaha z Tunezji czy wicemistrza olimpijskiego (Londyn 2012 — red.) Rosjanina Aleksandra Michajlina. Tak że to jest też bardzo mocny rywal, więc po tych trzech walkach w grupie mogłem być zadowolony.
— Ostatnią przeszkodą przed finałem był Gruzin Adam Okruaszwili, który raczej nie należy do najmniejszych w tej wadze (waży ok. 170 kg! — red.).
— To niezwykle trudny przeciwnik, który wyjątkowo mi nie pasuje swoim stylem walki; bardzo utytułowany zawodnik, medalista mistrzostw świata i Europy. Zresztą na tym etapie mistrzostw Europy naprawdę już nie ma ani słabych, ani przypadkowych zawodników, bo jednak te trzy, cztery walki trzeba wygrać, żeby dojść do tego półfinału... No i przegrałem z tym Gruzinem na wazari, chociaż po podobno dobrej walce. Na koniec została mi więc walka o brązowy medal...
— Z Czechem Lukasem Krpalkiem, mistrzem olimpijskim z Rio, ale w kat. do 100 kg. Przytyło mu się, że po igrzyskach wylądował w +100 kg?
— Lukas bardzo długo męczył się z „robieniem” wagi do 100 kg, ale w końcu dał sobie z tym spokój, przeszedł do „plusa” i teraz waży gdzieś tak 115 kg. To chyba jeszcze bardziej utytułowany zawodnik od poprzednich moich rywali, bo właśnie i mistrz olimpijski, i mistrz świata, i dwukrotny mistrz Europy. A prywatnie mój dobry kolega, z którym często sobie rozmawiam, jak się spotykamy podczas zawodów: i przed walkami, i po walkach (uśmiech). Na macie było jednak bardzo poważnie: od początku wojna, ale po trzech minutach, niestety, upadłem. Nawet się przygotowywałem na tę jego popisową technikę, tylko że mój sparingpartner w Olsztynie miał uszkodzoną lewą nogę i nie mógł wykonywać tej techniki na tę stronę, którą „idzie” Czech. No i nie do końca to przetrenowałem przed mistrzostwami.
— A w judo nie da się wszystkiego wypracować w pojedynkę.
— I właśnie to jest najgorsze: że cierpię na brak sparingpartnerów. Sam ważę 135 kilogramów, a jest tu u nas w klubie młody chłopak Bartek Sawiniec, który waży ledwo 110 kg. Niestety, mamy z tym problem...
— Trzeba by było pojechać gdzieś do większego ośrodka, gdzie tych ciężkich jest więcej.
— Trochę się teraz pozmieniało w polityce Polskiego Związku Judo: można powiedzieć, że od początku roku byliśmy razem z tatą odsunięci na bok (Wojciech Sarnacki jest trenerem Gwardii Olsztyn, który prowadzi na co dzień Macieja — red.). Ze względu na nasze podejście do treningów. Jednak okazało się, że to my osiągnęliśmy najlepsze wyniki, bo to i pierwsze miejsce w Polish Open w Katowicach, i teraz piąte w ME, gdzie byłem jedynym Polakiem, który zapunktował.
— Co to znaczy „ze względu na podejście do treningów”? Komuś się nie podoba, że trenujecie sami, w Olsztynie?
— Tak. Teraz został wybrany nowy, tymczasowy trener kadry, który tak naprawdę w ogóle mnie nie zna, bo przez 10 lat nie widział mnie na oczy. No i ledwo objął swoją funkcję i od razu stwierdził, że mam trenować tak, a nie inaczej. A wiadomo, że skoro tata współpracuje ze mną od małego, to wie więcej o tym, co jest dla mnie najlepsze. W pewnym momencie doszło do tego, że na jakieś trzy tygodnie przed Warszawą trener przysłał nam pismo, że nie rekomenduje mnie do startu w mistrzostwach Europy. Bo nie chciałem według jego zaleceń trenować. A nikt z jego podopiecznych nie wygrał w ME nawet drugiej walki... Najgorsze jest to, że nie mogę się skupić tylko na walce z przeciwnikiem na macie, ale i muszę w tej „polityce” walczyć.
— Jak pan wytrzymał fizycznie te mistrzostwa?
— Muszę powiedzieć, że ogólnie to miałem nie najlepszy dzień. A ze mną często jest tak, że czuję się super, na rozgrzewce są siła i moc, po czym wychodzę na matę i jedna, druga walka... przegrana i po zawodach. I odwrotnie: już wielokrotnie bywało, że a to stopa boli, a to bark rwie, a to jestem niedospany, bo kolega z pokoju chrapał, rozgrzewka kiepska, bo ciasno na sali i generalnie nic nie pasuje, a później na macie jest dobrze. I to był właśnie taki przypadek: przed walkami nie do końca było dobrze, ale skończyło się nie najgorzej (uśmiech).
— Pana najbliższe plany?
— Podleczyć stłuczoną podczas jednej z walk stopę, solidnie przepracować maj, a w połowie czerwca szykuje się turniej Grand Prix w Meksyku. O ile moi przełożeni z oddziału prewencji policji (z KWP Olsztyn — red.), gdzie na co dzień pracuję, nie będą mieli nic przeciwko temu, to z przyjemnością zareprezentowałbym nasz kraj w tym turnieju. Na razie moi dowódcy patrzą przychylnym okiem na moją sportową pasję, za co bardzo im dziękuję. I liczę, że nadal tak będzie (uśmiech). No i przede wszystkim mam już, na razie jako jedyny z Polaków, kwalifikację na wrześniowe mistrzostwa świata. pes
Źródło: Gazeta Olsztyńska
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez