Mrągowski wieczór twardych pięści
2017-03-21 19:00:00(ost. akt: 2017-03-22 11:50:39)
— Udało nam się zebrać wielu świetnych wojowników, więc na ringu będą sypały się iskry — przekonuje Tomasz Kalinowski, który 1 kwietnia w Mrągowie wystąpi jednocześnie jako organizator gali Puchar Mazur, trener i... zawodnik.
— Już niedługo czwarta edycja Pucharu Mazur. A jak to się wszystko zaczęło?
— Zleciało to dość szybko, jednak organizacją podobnych imprez zajmowaliśmy się już wiele lat wcześniej. Przez cztery lata robimy to pod szyldem Pucharu Mazur, ale już od 2011 roku staraliśmy się działać w regionie na tej płaszczyźnie, czego owocem był cykl Underground Fight Show. Cykl, który mile wspominam i mogę z czystym sumieniem uznać za prawdziwy sukces.
— Czemu więc nie kontynuowaliście go, tylko wzięliście się za nowy projekt?
— Gale odbywały się w hotelu, miały charakter bardziej kameralny. Warunki były naprawdę świetne, lecz, niestety, hotel to hotel, więc liczba miejsca była dość mocno ograniczona. Bilety zawsze rozchodziły się błyskawicznie, a lokal pękał w szwach. Pojawiło się pytanie: czy kontynuować i przygotowywać widowisko dla nieco ponad trzystuosobowej publiczności, czy też zaryzykować i zawiesić poprzeczkę wyżej? Byliśmy i jesteśmy zdania, że Mrągowo zasługuje na solidną, rozpoznawalną szerzej imprezę sportów walki. Po rozmowach z lokalnymi władzami uzgodniliśmy, że nowy projekt zlokalizowany będzie w mrągowskiej hali sportowej. Dzięki temu z tą dyscypliną może zapoznać się nie tylko garstka pasjonatów, ale i ci, którzy np. z K-1 czy MMA nie mają do czynienia na co dzień, a chcieliby poczuć tę adrenalinę i emocje.
— Większy rozmach imprezy to także dużo więcej pracy i obowiązków. Jakie były największe problemy na początku?
— Od strony sportowej aż tak dużo się nie zmieniło. Organizacyjnie natomiast jest to wyzwanie o wiele, wiele półek wyżej. Najtrudniejsze do pokonania okazały się jednak tradycyjnie problemy finansowe. Schemat jest prosty: im większy budżet, tym więcej atrakcji można przygotować dla zawodników i publiczności. Dzięki nim pojawia się więcej kibiców, a wtedy sprzedaje się więcej biletów... I kółko się zamyka. Trudno jest je jednak rozkręcić, choć z roku na rok udaje nam się, choćby powoli, ale jednak podkręcać tempo. Trzecia edycja była świetna, bo udało się wypełnić praktycznie całą halę.
— W czym czwarta edycja będzie lepsza od poprzednich?
— Myślę, że w naszej karcie walk każdy znajdzie pojedynek, który go usatysfakcjonuje. Udało nam się zebrać wielu świetnych wojowników, więc na ringu będą sypały się iskry. Nie ograniczamy się jednak do samych walk. W tym roku przed publicznością wystąpi więc m.in. Anna Fredo, mistrzyni Polski w pole dance, która zaprezentuje naprawdę piękną sztukę.
— Jednym z założeń imprezy jest to, by w każdym pojedynku walczył reprezentant Mrągowa. Skąd taki krok?
— Niektórzy mogą nazwać to pewną formą patriotyzmu lokalnego. Z drugiej strony jest to również forma reklamy sportów walki w naszym mieście. Mrągowo ma solidne kluby, więc uzdolnionych zawodników nie brakuje. Trenują i walczą — często z wyjazdowymi sukcesami — ale bywa również, że ich spore triumfy przechodzą bez echa. Dzięki takiej formule możemy udowodnić, że mrągowski sport to nie tylko żeglarstwo czy piłka nożna. A z jeszcze innej perspektywy, tak zupełnie szczerze, to również gwarancja większej liczby sprzedanych biletów. Gdy walczy ktoś od nas, pracownik jakiejś lokalnej firmy czy uczeń szkoły, na trybunach ma zawsze wsparcie ze strony koleżanek i kolegów. Zawodnikowi walczy się lepiej, bo ma niesamowity doping, a kibice mają zapewnione jeszcze większe emocje, bo ciosy wymienia w końcu ktoś, z kim na co dzień pracują czy też siedzą w szkolnej ławce.
— 1 kwietnia wystąpisz nie tylko jako organizator i trener, ale i jako zawodnik. Trzy zadania jednocześnie. Nie odbije się to na jakości każdego z nich?
— Będzie tego dużo, przyznaję. Już przed galą trzeba skupiać się nie tylko na milionie spraw organizatorskich, ale i nie zaniedbywać treningów: swoich i naszej ekipy, która wystąpi w sobotę. Ciągle wyskakują niespodziewane sytuacje, a doba ma tylko 24 godziny. Zdecydowanie za mało. A przecież trzeba znaleźć jeszcze czas na dom, rodzinę... Całe szczęście we wszystkim bardzo mocno wspiera mnie żona. Wzięła na barki dużo obowiązków, bez niej nie miałbym szans ogarnąć tego wszystkiego.
— Które walki powinny wzbudzić najwięcej emocji?
— Każdy z kibiców będzie miał na to inną odpowiedź. Zwłaszcza, że publiczność będzie dopingowała często swoich znajomych. Dla mnie największą wagę będzie miała walka mojej córki, nie ma sensu nikogo okłamywać.
— Jak do wydarzenia podchodzą władze? Czujecie ich wsparcie?
— Pomagają na tyle, na ile są w stanie, co bardzo doceniamy. Bez nich nie odbyłaby się żadna edycja Pucharu Mazur. Dodatkowo z roku na rok rozwijamy kontakty ze sponsorami, którzy okazują nam coraz większe zaufanie. Mam nadzieję, że wraz z nimi i władzami Mrągowa sprawimy w przyszłości, że o Pucharze Mazur zrobi się głośno w całej Polsce.
— Wszystkie guziki już są dopięte?
— Większość, ale nie oznacza to, że siedzimy spokojnie z założonymi rękami. Zawsze może coś wypaść. Rok temu mieliśmy sytuację, gdy dzień przed galą, wieczorem, otrzymaliśmy telefon, że jeden z głównych zawodników wycofał się ze względu na kontuzję czy chorobę. I w takich momentach zaczyna się prawdziwa nerwówka, bo trzeba w ostatniej chwili układać wiele rzeczy na nowo. Mam nadzieję, że tym razem uda się uniknąć podobnych przypadków.
* Cała rozmowa w środowej "Gazecie Olsztyńskiej".
KAMIL KIERZKOWSKI
— Zleciało to dość szybko, jednak organizacją podobnych imprez zajmowaliśmy się już wiele lat wcześniej. Przez cztery lata robimy to pod szyldem Pucharu Mazur, ale już od 2011 roku staraliśmy się działać w regionie na tej płaszczyźnie, czego owocem był cykl Underground Fight Show. Cykl, który mile wspominam i mogę z czystym sumieniem uznać za prawdziwy sukces.
— Czemu więc nie kontynuowaliście go, tylko wzięliście się za nowy projekt?
— Gale odbywały się w hotelu, miały charakter bardziej kameralny. Warunki były naprawdę świetne, lecz, niestety, hotel to hotel, więc liczba miejsca była dość mocno ograniczona. Bilety zawsze rozchodziły się błyskawicznie, a lokal pękał w szwach. Pojawiło się pytanie: czy kontynuować i przygotowywać widowisko dla nieco ponad trzystuosobowej publiczności, czy też zaryzykować i zawiesić poprzeczkę wyżej? Byliśmy i jesteśmy zdania, że Mrągowo zasługuje na solidną, rozpoznawalną szerzej imprezę sportów walki. Po rozmowach z lokalnymi władzami uzgodniliśmy, że nowy projekt zlokalizowany będzie w mrągowskiej hali sportowej. Dzięki temu z tą dyscypliną może zapoznać się nie tylko garstka pasjonatów, ale i ci, którzy np. z K-1 czy MMA nie mają do czynienia na co dzień, a chcieliby poczuć tę adrenalinę i emocje.
— Większy rozmach imprezy to także dużo więcej pracy i obowiązków. Jakie były największe problemy na początku?
— Od strony sportowej aż tak dużo się nie zmieniło. Organizacyjnie natomiast jest to wyzwanie o wiele, wiele półek wyżej. Najtrudniejsze do pokonania okazały się jednak tradycyjnie problemy finansowe. Schemat jest prosty: im większy budżet, tym więcej atrakcji można przygotować dla zawodników i publiczności. Dzięki nim pojawia się więcej kibiców, a wtedy sprzedaje się więcej biletów... I kółko się zamyka. Trudno jest je jednak rozkręcić, choć z roku na rok udaje nam się, choćby powoli, ale jednak podkręcać tempo. Trzecia edycja była świetna, bo udało się wypełnić praktycznie całą halę.
— W czym czwarta edycja będzie lepsza od poprzednich?
— Myślę, że w naszej karcie walk każdy znajdzie pojedynek, który go usatysfakcjonuje. Udało nam się zebrać wielu świetnych wojowników, więc na ringu będą sypały się iskry. Nie ograniczamy się jednak do samych walk. W tym roku przed publicznością wystąpi więc m.in. Anna Fredo, mistrzyni Polski w pole dance, która zaprezentuje naprawdę piękną sztukę.
— Jednym z założeń imprezy jest to, by w każdym pojedynku walczył reprezentant Mrągowa. Skąd taki krok?
— Niektórzy mogą nazwać to pewną formą patriotyzmu lokalnego. Z drugiej strony jest to również forma reklamy sportów walki w naszym mieście. Mrągowo ma solidne kluby, więc uzdolnionych zawodników nie brakuje. Trenują i walczą — często z wyjazdowymi sukcesami — ale bywa również, że ich spore triumfy przechodzą bez echa. Dzięki takiej formule możemy udowodnić, że mrągowski sport to nie tylko żeglarstwo czy piłka nożna. A z jeszcze innej perspektywy, tak zupełnie szczerze, to również gwarancja większej liczby sprzedanych biletów. Gdy walczy ktoś od nas, pracownik jakiejś lokalnej firmy czy uczeń szkoły, na trybunach ma zawsze wsparcie ze strony koleżanek i kolegów. Zawodnikowi walczy się lepiej, bo ma niesamowity doping, a kibice mają zapewnione jeszcze większe emocje, bo ciosy wymienia w końcu ktoś, z kim na co dzień pracują czy też siedzą w szkolnej ławce.
— 1 kwietnia wystąpisz nie tylko jako organizator i trener, ale i jako zawodnik. Trzy zadania jednocześnie. Nie odbije się to na jakości każdego z nich?
— Będzie tego dużo, przyznaję. Już przed galą trzeba skupiać się nie tylko na milionie spraw organizatorskich, ale i nie zaniedbywać treningów: swoich i naszej ekipy, która wystąpi w sobotę. Ciągle wyskakują niespodziewane sytuacje, a doba ma tylko 24 godziny. Zdecydowanie za mało. A przecież trzeba znaleźć jeszcze czas na dom, rodzinę... Całe szczęście we wszystkim bardzo mocno wspiera mnie żona. Wzięła na barki dużo obowiązków, bez niej nie miałbym szans ogarnąć tego wszystkiego.
— Które walki powinny wzbudzić najwięcej emocji?
— Każdy z kibiców będzie miał na to inną odpowiedź. Zwłaszcza, że publiczność będzie dopingowała często swoich znajomych. Dla mnie największą wagę będzie miała walka mojej córki, nie ma sensu nikogo okłamywać.
— Jak do wydarzenia podchodzą władze? Czujecie ich wsparcie?
— Pomagają na tyle, na ile są w stanie, co bardzo doceniamy. Bez nich nie odbyłaby się żadna edycja Pucharu Mazur. Dodatkowo z roku na rok rozwijamy kontakty ze sponsorami, którzy okazują nam coraz większe zaufanie. Mam nadzieję, że wraz z nimi i władzami Mrągowa sprawimy w przyszłości, że o Pucharze Mazur zrobi się głośno w całej Polsce.
— Wszystkie guziki już są dopięte?
— Większość, ale nie oznacza to, że siedzimy spokojnie z założonymi rękami. Zawsze może coś wypaść. Rok temu mieliśmy sytuację, gdy dzień przed galą, wieczorem, otrzymaliśmy telefon, że jeden z głównych zawodników wycofał się ze względu na kontuzję czy chorobę. I w takich momentach zaczyna się prawdziwa nerwówka, bo trzeba w ostatniej chwili układać wiele rzeczy na nowo. Mam nadzieję, że tym razem uda się uniknąć podobnych przypadków.
* Cała rozmowa w środowej "Gazecie Olsztyńskiej".
KAMIL KIERZKOWSKI
Źródło: Gazeta Olsztyńska
Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
Łukasz #2207051 | 89.228.*.* 22 mar 2017 20:52
Powodzenia Kaliniak!
odpowiedz na ten komentarz