Z małego Szczytna do wielkiej Legii

2016-11-23 12:00:00(ost. akt: 2016-11-23 09:12:38)

Autor zdjęcia: pixabay.com

Cichy chłopak, który potrafi "rzucić mięsem" Dominik Kąkolewski jest doskonałym przykładem na to, że nawet z niewielkiego klubu można przebić się do "wielkiej piłki". 20-latek ze Szczytna od początku sezonu występuje w seniorskich szeregach Legii Warszawy. W rozmowie z Kamilem Kierzkowskim, utalentowany bramkarz opowiada o swoim futbolowym, "warszawskim śnie".
— Chyba większość facetów „za malucha” kopała piłkę gdzieś pod blokiem. Wówczas prawie każdy chciał być napastnikiem, strzelać bramki...
— Pewnie, w tym wieku zdobywanie bramek to największa frajda i chwała. Któregoś razu stanąłem jednak na bramce i okazało się, że radzę sobie z tym całkiem nieźle. Drużyny, w których grałem, zaczęły tracić mniej bramek... No i spodobało mi się, więc łapię piłkę do dziś.

— Na pozycji bramkarza stawiało się z reguły najmłodszych, albo... - wybierało się ich w myśl żartobliwej, osiedlowej zasady: „gruby na bramkę”. I tu pytanie - trochę z przymrużeniem oka: byłeś gruby czy najmłodszy?
— (śmiech) Nie, zdecydowanie nie byłem gruby. W zasadzie najmłodszy też nie, choć z reguły wolałem grać ze starszymi. W polu radziłem sobie dość dobrze, lecz nie tak, by błyszczeć na tle innych. W każdym razie: gdy koledzy zobaczyli, że daję sobie radę między słupkami, a w dodatku - jako jednego z nielicznych - ta pozycja naprawdę mnie bawi, najczęściej stawiali mnie właśnie na bramkę. I chyba okazało się to dla mnie korzystne.

— Z tego co wiem: spod bloku trafiłeś pod skrzydła Redy Szczytno. Od początku stałeś na bramce, czy próbowałeś się na innych pozycjach?
— Tak, pierwsza prawdziwa drużyna, w której barwach występowałem, to właśnie Reda. Naturalnie jako golkiper. Później stałem w polu karnym MKS Szczytno, który po krótkim czasie zmienił nazwę na SKS. Grali wówczas w A-klasie. Bardzo mile wspominam ten okres. Naprawdę przyzwoita drużyna z potencjałem, wywalczyliśmy razem awans do „okręgówki”...
— ...w klasie okręgowej jednak już nie wystąpiłeś, bo przeszedłeś do warszawskiej Legii.

— Tak, choć nie było to tak „od razu”. Najpierw dostałem telefon od kierownika drugiej drużyny, pana Muszyńskiego. Zapytał czy nie byłbym chętny przyjechać na testy do Warszawy, by potrenować z jego chłopakami. Oczywiście się zgodziłem, kilka dni później byłem już u nich na murawie. Po tamtych treningach wróciłem do domu, lecz telefon milczał, żadnych propozycji nie było. Dopiero po pół roku dostałem kolejny telefon. Zaproszono mnie ponownie. Wówczas najwyraźniej spisałem się już dużo lepiej, bo dość szybko zaproponowano mi zostanie w klubie na czas czterech miesięcy, które miały być dla mnie okresem próbnym. Zgodziłem się, zostałem, sprawdziłem się. Ostatecznie dostałem kontrakt i... wówczas wszystko potoczyło się już zdecydowanie szybciej.
— W jaki sposób Cię wypatrzono? Warszawscy „łowcy talentów” raczej niecodziennie odwiedzają mecze SKS...

— Prawdę mówiąc, to nie mam zielonego pojęcia. Nie było żadnej sytuacji, w której np. grałbym ze świadomością, że ktoś pojawił się na trybunach specjalnie po to, by oceniać moje umiejętności. Sam chętnie bym się dowiedział, jak to wszystko przebiegało.
— Wielu doświadczonych piłkarzy, nawet tych o światowym formacie, po zmianie barw klubowych na początku nie może się odnaleźć. Jak było u Ciebie?

— Przez pierwszy miesiąc kompletnie nie mogłem się tam odnaleźć. Chodziłem smutny, przygaszony... to nie był łatwy czas. Coraz lepiej poznawałem jednak kolegów, z którymi trenowałem, mieszkałem zresztą z nimi w internacie. Z dnia na dzień mój nastrój poza boiskiem, jak i forma na boisku, stale się poprawiał. Coraz lepiej odnajdywałem się w tej drużynie, z każdym meczem byłem coraz bardziej „u siebie”.
— W tym pierwszym okresie nie czułeś się pośród wychowanków Legii jak taki... „Futbolowy Kopciuszek”? Raczej niewielu z nich słyszało o SKS, a tu nagle przychodzi bramkarz - ze stosunkowo niewielkiego miasta - i ma aspiracje do zajęcia ich miejsca w bramce...

— Początki były niezręczne. Chłopaki jednak bardzo fajnie mnie przyjęli. W Legii było i jest wielu młodych wychowanków, którzy prezentują naprawdę świetny poziom. Nie czułem się jednak gorszy. Wbrew pozorom: nikt tu nikomu nie miał nic za złe. Nie było rozróżnień „lepszy-gorszy”. Rywalizacja była typowo sportowa. Nikt nikomu nie wbijał noża w plecy, wszystko na zasadzie koleżeństwa i wspólnej walki o jak najlepszy wynik drużyny.
— Przejdźmy do samego szkolenia. Bramkarzami zajmują się na Łazienkowskiej wielcy specjaliści: Krzysztof Dowhań i Grzegorz Szamotulski. Jacy są: zarówno od strony zawodowej, jak i prywatnej?

— O poziomie Krzysztofa Dowhania nie trzeba mówić wiele, wystarczy przytoczyć kilka nazwisk bramkarzy, którzy wyszli spod jego skrzydeł. Boruc, Szczęsny, Fabiański... To zawodnicy prezentujący światowy poziom. Pan Krzysztof jest w mojej opinii najlepszym specjalistą w Polsce w tej dziedzinie. Trener Szamotulski to również bardzo wysoka półka. Kiedy jest czas na trening - trenujemy ostro. Kiedy jest jednak czas na to, by się pośmiać - to nie unikamy żartów na murawie. Potrafią to świetnie wyważyć, zbalansować. Dzięki temu mamy nie tylko dobre wyniki, ale całość odbywa się również w zdrowej, pozytywnej atmosferze.
— Jakaś kluczowa różnica między treningami w Szczytnie i w Warszawie?

— Jest kilka takich rzeczy, o których wcześniej nie miałem absolutnie pojęcia, a które - odkąd jestem w Legii - udało mi się załapać. Zdziwiło mnie zwłaszcza to, jak poważnie podchodzą do „gry nogami” wśród bramkarzy, którzy z definicji raczej łapią, a nie kopią. Wbrew pozorom dało mi to dużo dodatkowej pewności.
— Można w ogóle porównywać poziom przygotowań w Legii i ten w mniejszych miastach?
Wiadomo: Legia prezentuje jeden z najlepszych poziomów w Polsce, ma też świetne zaplecze. Również kwestie finansowe odgrywają tutaj sporą rolę, nie ma sensu tego ukrywać. Mam wielki szacunek do trenerów w naszym regionie, ale - nie oszukujmy się - trudno u nas o kadrę z doświadczeniem zdobywanym na poziomie Ekstraklasy, czy też wyżej. A jest ono po prostu bezcenne.

— Jesteś młodym zawodnikiem, ale ładnych parę lat na boisku już spędziłeś. Dorobiłeś się już jakiejś pierwszej „szmaty”, jak np. Tomasz Kuszczak w meczu z Kolumbią?
— Oczywiście. Każdy popełnia błędy. W końcu człowiek nie jest maszyną. To w dodatku taka pozycja, że moje błędy kończą się niemal zawsze bramką. Pod tym względem napastnicy mają zdecydowanie lepiej. Mogą nie trafić „setki” czy karnego, ale jeśli po chwili strzelą bramkę, to już raczej nikt o wpadce nie pamięta. U nas tego nie ma, bramkarze muszą żyć z błędami. Pamiętam, że w jednym z ligowych meczów w SKS piłka przeszła mi praktycznie pod rękoma, kompletny wstyd. Nie mogę sobie jednak przypomnieć z jaką drużyną dokładnie to było...

— W A-klasie przypomnieć mógłby Ci ktoś z, w najlepszym przypadku, kilkudziesięcioosobowej publiczności. W Ekstraklasie o to, byś „nie zapomniał”, zadbają już jednak tysiące kibiców, kamery...
— (śmiech)Tak, doskonale to rozumiem. Lecz nawet jeśli tak się stanie, to sobie z tym poradzę.

— Po tego typu wpadkach golkiperzy potrafią się „zablokować” na parę ładnych dni, a nawet miesięcy. Masz jakiś sposób, by tego uniknąć?
— Nie ma na to sposobu. Jak popełniam błąd, to staram się o tym nie myśleć. Oczywiście cały czas siedzi to w głowie, ale jest jeszcze reszta meczu, podczas której muszę się wykazać. Tylko to się wtedy liczy.

— Pierwsze skrzypce w Legii na początku sezonu grali Malarz, Cierzniak i Majecki. Jak oceniasz: ile Ci do nich brakuje?
— Myślę, że niewiele. To zawodnicy starsi o 13, 16 lat. Wyróżnia ich więc spore doświadczenie. Jeśli chodzi jednak o same umiejętności, to nie czuję się gorszy.

— Jak układają się Wasze relacje?
— Bardzo w porządku. Stale coś podpowiadają, mam się od kogo uczyć. Jesteśmy kolegami, więc sobie pomagamy.

— Zostałeś oficjalnie zgłoszony do rozgrywek w Ekstraklasie. Jednak dowiedziałeś się o tym z... Internetu.
— Tak, prawdę mówiąc kompletnie się nie spodziewałem, że trener na tyle mi zaufa. Nie śledziłem więc jego decyzji w tej kwestii, a informację o tym znalazłem przeglądając artykuły w Internecie. Bardzo miłe zaskoczenie.

— Istnieje więc teoretyczna szansa, że pojawisz się w pierwszym składzie. Jak duża jest to szansa?
— Sport to również kontuzje, nie trzeba dużo, by pożegnać się z murawą... a wtedy przyjdzie pora i na mnie. Oczywiście, podkreślam to zdecydowanie, żadnemu z kolegów nie życzę żadnych urazów. Od strony czysto sportowej: będzie bardzo ciężko się przebić. Choć nie czuję się gorszy, jestem obecnie czwartym bramkarzem. Dam jednak z siebie wszystko, by piąć się wyżej.

— Gdzie widzisz się, jako bramkarz, za 2-3 lata? Nie wyobrażasz sobie już miejsca poza Legią, czy - gdyby konkurencja okazała się np. zbyt silna, by marzyć o pierwszym składzie - zacząłbyś myśleć o klubie, w którym na murawę wyszedłbyś „od ręki”?
— Bardzo chciałbym zostać w Legii. To świetny klub, wielkie możliwości, niesamowita atmosfera... Chcę grać w piłkę na najwyższym poziomie, jednak oczywiście na Legii świat też się nie kończy.

— Jerzy Dudek był zawodnikiem Realu Madryt, lecz zdecydowaną większość spędził na ławce. Wypłaty mógłby mu zazdrościć jednak praktycznie każdy w polskiej lidze. Legia, w porównaniu do innych klubów, płaci przyzwoicie. Zapytam wprost: wolałbyś z pełnym portfelem „grzać ławę”, czy - nawet z wyraźnie mniejszą wypłatą - grać na murawie w innym klubie?
— Uwielbiam piłkę, więc chciałbym grać - i to na możliwie na najwyższym poziomie. Siedzenie na ławce mnie nie satysfakcjonuje. Nawet, gdyby wiązało się to z niższymi zarobkami, wolałbym zasłużyć na wypłatę grając w bramce, a nie obserwując mecz z ławki.

— Mówi się, że dobry bramkarz powinien potrafić solidnie „rzucić mięsem”, by motywować nie tylko linię defensywną, ale i całą drużynę...
— Pewnie, że potrafię. Choć na co dzień jestem raczej typem cichego chłopaka. Jeśli w meczu dzieje się jednak coś nie tak, to oczywiście potrafię odpowiednio zwrócić uwagę.

— Rozumiem, że mówisz o dotychczasowej grze w drugiej drużynie. Co jednak, gdyby tego typu sytuacja trafiła się w pierwszej? To już nie juniorzy, a czołówka polskiej piłki, w której gwiazd nie brakuje.
— (śmiech) Tu pewnie byłoby trochę inaczej. W końcu są zdecydowanie wyżej w hierarchii. Z drugiej strony: liczy się wynik i dobro drużyny. Jeśli od tego typu rzeczy faktycznie zależałby rezultat, to - nie patrząc na nic - „rzucałbym mięsem” bez większych zahamowań.

KAMIL KIERZKOWSKI

Komentarze (6) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Wielka Legia #2119718 | 88.156.*.* 24 lis 2016 13:43

    hahahahahahahahahahaja

    odpowiedz na ten komentarz

  2. Hrabia #2119391 | 31.0.*.* 24 lis 2016 06:29

    Ale ludzie jesteście zawistni dostał chłopak szansę i chwali się powodzenia życzę reprezetoj nasze Szczytno jak najlepiej

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  3. kolorufka #2119295 | 79.186.*.* 23 lis 2016 21:38

    Chłopaku gdzieś Ty poszedł? Idź lepiej do Lecha tam przynajmniej potraktują Cię jak człowieka. Tam dbają o zawodnika. I klub jakby bardziej z Europy. Przemyśl to jeszcze.

    odpowiedz na ten komentarz

  4. kibic #2119242 | 89.228.*.* 23 lis 2016 20:46

    Legia, wielka (może a wielkim worem bramek)? Wielkie słowa!

    odpowiedz na ten komentarz

  5. FC Szczycionek #2119174 | 176.221.*.* 23 lis 2016 19:41

    To faktycznie chłopak zrobi karierę. Pośmiewisko europy :)

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

Pokaż wszystkie komentarze (6)