Gruby szwindel z kombinezonami
2025-03-13 12:00:00(ost. akt: 2025-03-13 09:31:36)
SKOKI NARCIARSKIE\\\ Mistrzostwa świata w Trondheim miały przejść do historii z powodu rekordowej liczby widzów, tymczasem zapamiętamy je głównie dzięki norweskiemu oszustwu z kombinezonami. Widać Norwegowie uznali, że gospodarzom wolno więcej.
W 1972 roku Wojciech Fortuna niespodziewanie został mistrzem olimpijskim. Na dużej skoczni w Sapporo w pierwszej próbie Polak osiągnął 111 m i chociaż drugi skok mu nie wyszedł (87,5 m przy obniżonym rozbiegu), to i tak ostatecznie cieszył się z olimpijskiego złota, wyprzedzając o 0,1 punktu Szwajcara Waltera Steinera, o 0,6 punktu Rainera Schmidta z NRD i o 0,7 punktu Fina Tauno Kaeyhko! Tak zaciętego konkursu nigdy wcześniej nie było i raczej już nigdy nie będzie, bo trudno sobie wyobrazić mniejsze różnice między czołową czwórką olimpijskiego konkursu.
Gdyby jednak wtedy w Japonii obowiązywały obecne przepisy, to jest wielce prawdopodobne, że Fortuna znalazłby się poza podium.
Z całym szacunkiem dla jego sukcesu, to te 111 metrów prawdopodobnie osiągnął przy pomocy korzystnego wiatru, więc dzisiaj z tego powodu straciłby dużo punktów. Jest to efekt reformy, którą wprowadzono w 2009 roku - jej zamierzenia były szczytne, jednak efekt trochę rozjechał się z oczekiwaniami. Przede wszystkim dlatego, że skoki narciarskie stały się mniej czytelne. Do 2009 roku sprawa była prosta - kto skoczył dalej, ten zazwyczaj wygrywał. Zazwyczaj, bo pewien wpływ na wyniki miały przecież oceny sędziów za styl. Ale kibice wokół skoczni i ci przed telewizorami sami mogli ocenić, kto był lepszy. Natomiast po 2009 roku o wszystkim zaczęły decydować przeliczniki, oceniające siłę i kierunek wiatru. W efekcie jakże często wygrywał ktoś, kto skoczył sporo bliżej od rywala lub rywali! Bo albo oni mieli wiatr za dobry, albo jego wiatr był zły, więc albo im punkty odjęto, albo jemu dodano. Bo ma być przecież sprawiedliwie! Tylko że przez to skoki stały się mniej czytelne.
Dobrze, że na podobny pomysł nie wpadli na przykład działacze lekkoatletyczni - na przykład w skoku wzwyż mogli przecież wziąć pod uwagę wzrost zawodników. Przecież im ktoś wyższy, tym ma większe możliwości w tym sporcie.
Dobrze, że na podobny pomysł nie wpadli na przykład działacze lekkoatletyczni - na przykład w skoku wzwyż mogli przecież wziąć pod uwagę wzrost zawodników. Przecież im ktoś wyższy, tym ma większe możliwości w tym sporcie.
A skoro ma być sprawiedliwie, to albo tym wysokim powinno się coś odejmować z ich wyniku, albo tym niższym, pokrzywdzonym przez los lub geny, powinno się coś dodać. Bo ma być przecież sprawiedliwie!
W efekcie w Paryżu mistrzem olimpijskim zostałby nie Hamish Kerr z Nowej Zelandii, tylko Amerykanin Shelby McEwen. Obaj w najlepszej próbie osiągnęli 236 cm, ale McEwen było 9 centymetrów niższy! Tymczasem w Paryżu ze złota cieszył się Kerr i jakoś nikt nie pomyślał, że jest to niesprawiedliwe.
Ponieważ w skokach ważne są najdrobniejsze nawet szczegóły, więc tu też zaczęto gmerać przy przepisach. Bo ma być przecież sprawiedliwie! Kiedyś zawodnicy skakali niekiedy w grubych swetrach i spodniach od dresu, ale postęp technologiczny szybko wyeliminował gryzącą owczą wełnę ze strojów. W efekcie w Sapporo Fortuna skakał w nowym kombinezonie, który za kryształ przehandlował z jednym Japończykiem. Swoją drogą rodacy mieli potem do swego skoczka wielkie pretensje, uważając, że kombinezon pomógł Polakowi w drodze na olimpijski szczyt.
Z czasem jednak kombinezony zaczęły przybierać wręcz kuriozalne kształty i wielkości, przez co skoczkowie bardziej przypominali szybującego nietoperza. Dlatego zdecydowano, że wielkość kombinezonu musi być ściśle dopasowana do zawodnika, bo każdy nadwymiarowy centymetr to dodatkowa powierzchnia nośna. A ma być przecież sprawiedliwie!
Poza tym wprowadzono ograniczenia liczby używanych w sezonie strojów, które dodatkowo w obecnym sezonie wyposażono w czipy mające uniemożliwić majstrowanie przy kombinezonach.
Jednak przepisy swoje, a życie swoje, bo niemal w każdym konkursie Pucharu Świata było widać skoczka (lub skoczków), których kombinezony ewidentnie były za duże.
Ponieważ w skokach ważne są najdrobniejsze nawet szczegóły, więc tu też zaczęto gmerać przy przepisach. Bo ma być przecież sprawiedliwie! Kiedyś zawodnicy skakali niekiedy w grubych swetrach i spodniach od dresu, ale postęp technologiczny szybko wyeliminował gryzącą owczą wełnę ze strojów. W efekcie w Sapporo Fortuna skakał w nowym kombinezonie, który za kryształ przehandlował z jednym Japończykiem. Swoją drogą rodacy mieli potem do swego skoczka wielkie pretensje, uważając, że kombinezon pomógł Polakowi w drodze na olimpijski szczyt.
Z czasem jednak kombinezony zaczęły przybierać wręcz kuriozalne kształty i wielkości, przez co skoczkowie bardziej przypominali szybującego nietoperza. Dlatego zdecydowano, że wielkość kombinezonu musi być ściśle dopasowana do zawodnika, bo każdy nadwymiarowy centymetr to dodatkowa powierzchnia nośna. A ma być przecież sprawiedliwie!
Poza tym wprowadzono ograniczenia liczby używanych w sezonie strojów, które dodatkowo w obecnym sezonie wyposażono w czipy mające uniemożliwić majstrowanie przy kombinezonach.
Jednak przepisy swoje, a życie swoje, bo niemal w każdym konkursie Pucharu Świata było widać skoczka (lub skoczków), których kombinezony ewidentnie były za duże.
Prawie zawsze jednak słyszeliśmy w odpowiedzi, że wszystko było w porządku, a to, co widzieliśmy, było jedynie jakimś przewidzeniem albo po prostu oko kamery wprowadziło nas w błąd. I tak się ten wózek toczył od zawodów do zawodów, jednak słabsze - i co za tym idzie mniej przebojowe reprezentacje - coraz częściej dostrzegały, że w skokach - tak jak w polityce - duży może więcej.
Mleko rozlało się dopiero podczas niedawnych mistrzostw świata w Norwegii, gdzie Jakub Balcerski ze sport.pl w mediach społecznościowych opublikował zdjęcia i filmy, na których było widać, jak Norwegowie przed konkursem przeszywali na nowo kombinezony, doczepiając do nich czipy. I chociaż takie manipulacje były surowo zakazane, to Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) odrzuciła protest złożony przez Austrię, Polskę i Słowenię. Swój osobny protest złożyli jeszcze Niemcy, mimo to walka o medale MŚ doszła do skutku, a Norweg Marius Lindvik stanął nawet na drugim stopniu podium.
Wtedy Austria i Polska złożyły kolejny protest. Dopiero wtedy FIS zdecydował się bliżej przyjrzeć sprawie - rozcięto kombinezony Lindvika i Johanna Andre Forfanga (zajął 5. miejsce), po czym obu zdyskwalifikowano za "manipulacje przy sprzęcie". Chodziło o wszycie w kombinezony sznurków, zmieniających elastyczność i kształt strojów.
Lindvik o dyskwalifikacji dowiedział się tuż po zejściu z podium, a Norwegowie początkowo gorąco zaprzeczali wszelkim oskarżeniom, dopiero w niedzielę wieczorem narracja się zmieniła. Jan-Erik Aalbu, szef norweskich skoczków, przyznał, że bierze winę na siebie. Potępił proceder i zapowiedział współpracę z FIS.
Aalbu chce oczyścić z zarzutów zawodników, całą odpowiedzialnością zrzucając na samowolkę sztabu szkoleniowego. A jest o co walczyć, bo przecież Lindvik na normalnej skoczni zdobył złoty medal.
Czyli norwescy skoczkowie najpierw mieli dostać regulaminowe kombinezony, po czym trenerzy bez ich wiedzy te kombinezony kazali przeszywać na nowo, przez co stawały się „luźniejsze w kroku”. Instalowano również te czarodziejskie sznurki do zmieniania kształtu, a mimo to norwescy skoczkowie byli tego nieświadomi?
Wolne żarty!
Mleko rozlało się dopiero podczas niedawnych mistrzostw świata w Norwegii, gdzie Jakub Balcerski ze sport.pl w mediach społecznościowych opublikował zdjęcia i filmy, na których było widać, jak Norwegowie przed konkursem przeszywali na nowo kombinezony, doczepiając do nich czipy. I chociaż takie manipulacje były surowo zakazane, to Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) odrzuciła protest złożony przez Austrię, Polskę i Słowenię. Swój osobny protest złożyli jeszcze Niemcy, mimo to walka o medale MŚ doszła do skutku, a Norweg Marius Lindvik stanął nawet na drugim stopniu podium.
Wtedy Austria i Polska złożyły kolejny protest. Dopiero wtedy FIS zdecydował się bliżej przyjrzeć sprawie - rozcięto kombinezony Lindvika i Johanna Andre Forfanga (zajął 5. miejsce), po czym obu zdyskwalifikowano za "manipulacje przy sprzęcie". Chodziło o wszycie w kombinezony sznurków, zmieniających elastyczność i kształt strojów.
Lindvik o dyskwalifikacji dowiedział się tuż po zejściu z podium, a Norwegowie początkowo gorąco zaprzeczali wszelkim oskarżeniom, dopiero w niedzielę wieczorem narracja się zmieniła. Jan-Erik Aalbu, szef norweskich skoczków, przyznał, że bierze winę na siebie. Potępił proceder i zapowiedział współpracę z FIS.
Aalbu chce oczyścić z zarzutów zawodników, całą odpowiedzialnością zrzucając na samowolkę sztabu szkoleniowego. A jest o co walczyć, bo przecież Lindvik na normalnej skoczni zdobył złoty medal.
Czyli norwescy skoczkowie najpierw mieli dostać regulaminowe kombinezony, po czym trenerzy bez ich wiedzy te kombinezony kazali przeszywać na nowo, przez co stawały się „luźniejsze w kroku”. Instalowano również te czarodziejskie sznurki do zmieniania kształtu, a mimo to norwescy skoczkowie byli tego nieświadomi?
Wolne żarty!
Nie uwierzyło w to także FIS, bo Lindvik i Forfang zostali zawieszeni do końca sezonu.
Na pewno obecny system kontroli ostatecznie został ośmieszony. Dlaczego zatem FIS wcześniej nie wpadła na pomysł, by dokładniej oglądać (czytaj rozcinać) kombinezony skoczków? Podobno powodem tej opieszałości była obawa, że nie tylko Norwegowie mają sporo za uszami, że podobne zabronione chwyty stosują inne reprezentacje. A gdyby okazało się, że oszustwa z kombinezonami popełnia jeszcze kilka innych krajów, to dla skoków narciarskich byłaby to totalna kompromitacja.
Chociaż trudno mi uwierzyć, że Polacy, Niemcy, Austriacy i Słoweńcy byliby aż tak cyniczni (lub głupi), by oskarżać Norwegów o coś, co sami stosują. Przecież w każdej chwili mogli się narazić na takie same oskarżenia.
Po mistrzostwach świata norweski związek NSF zawiesił trenera reprezentacji Magnusa Breviga, jego asystenta Thomasa Lobbena i szefa techniki Adriana Liveltena. Poza tym współpracę z norweską drużyną zerwało lub zawiesiło dwóch z sześciu głównych sponsorów.
Na pewno obecny system kontroli ostatecznie został ośmieszony. Dlaczego zatem FIS wcześniej nie wpadła na pomysł, by dokładniej oglądać (czytaj rozcinać) kombinezony skoczków? Podobno powodem tej opieszałości była obawa, że nie tylko Norwegowie mają sporo za uszami, że podobne zabronione chwyty stosują inne reprezentacje. A gdyby okazało się, że oszustwa z kombinezonami popełnia jeszcze kilka innych krajów, to dla skoków narciarskich byłaby to totalna kompromitacja.
Chociaż trudno mi uwierzyć, że Polacy, Niemcy, Austriacy i Słoweńcy byliby aż tak cyniczni (lub głupi), by oskarżać Norwegów o coś, co sami stosują. Przecież w każdej chwili mogli się narazić na takie same oskarżenia.
Po mistrzostwach świata norweski związek NSF zawiesił trenera reprezentacji Magnusa Breviga, jego asystenta Thomasa Lobbena i szefa techniki Adriana Liveltena. Poza tym współpracę z norweską drużyną zerwało lub zawiesiło dwóch z sześciu głównych sponsorów.
W środę Johan Eliasch, prezydent Międzynarodowej Federacji Narciarskiej, przyznał, że jest głęboko wstrząśnięty wydarzeniami po sobotnich zawodach na dużej skoczni. Zapowiedział, że prowadzone dochodzenie będzie szczegółowe i wyjaśni wszystkie jego okoliczności.
W opinii prezydenta FIS mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym w Trondheim miały przejść do historii z powodu rekordowej liczby widzów. Tymczasem, niestety, zapamiętamy je z całkiem innego powodu.
Jaka zatem przed skokami jest przyszłość? Co prawda jest to sport uprawiany tak naprawdę tylko w kilkunastu krajach, ale mimo to w rodzinie olimpijskiej ma bardzo mocną pozycję, bo jest w trójce najchętniej oglądanych sportów na igrzyskach (obok łyżwiarstwa figurowego i hokeja).
Jednak przez lata pozycja boksu też wydawała się być niewzruszona, tymczasem obecnie jego olimpijska przyszłość wisi na włosku. I nie przyczyniły się do tego jakieś wydarzenia na ringu, tylko spoza niego. Dlatego skokom narciarskim mówimy: poprawcie się i nie idźcie tą drogą, bo ona prowadzi jedynie na olimpijski margines, na którym przed laty znalazły się m.in. 11-osobowa piłka ręczna, przeciąganie liny czy krykiet.
ARTUR DRYHYNYCZ
W opinii prezydenta FIS mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym w Trondheim miały przejść do historii z powodu rekordowej liczby widzów. Tymczasem, niestety, zapamiętamy je z całkiem innego powodu.
Jaka zatem przed skokami jest przyszłość? Co prawda jest to sport uprawiany tak naprawdę tylko w kilkunastu krajach, ale mimo to w rodzinie olimpijskiej ma bardzo mocną pozycję, bo jest w trójce najchętniej oglądanych sportów na igrzyskach (obok łyżwiarstwa figurowego i hokeja).
Jednak przez lata pozycja boksu też wydawała się być niewzruszona, tymczasem obecnie jego olimpijska przyszłość wisi na włosku. I nie przyczyniły się do tego jakieś wydarzenia na ringu, tylko spoza niego. Dlatego skokom narciarskim mówimy: poprawcie się i nie idźcie tą drogą, bo ona prowadzi jedynie na olimpijski margines, na którym przed laty znalazły się m.in. 11-osobowa piłka ręczna, przeciąganie liny czy krykiet.
ARTUR DRYHYNYCZ
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez