Zimne Szczytno zamienili na ciepły Dubaj

2024-03-27 12:00:00(ost. akt: 2024-03-27 12:55:51)

Autor zdjęcia: archiwum domowe

TENIS\\\ Członkowie Stowarzyszenia Mazurski Klub Tenisowy w Szczytnie od dawna znani są z organizowania ciekawych wyjazdów na ważne turnieje. Tym razem celem ich podróży były Zjednoczone Emiraty Arabskie. Oto relacja Mariusza Radziszewskiego.
Po jesiennym wypadzie do przepięknej Szwajcarii postanowiliśmy pod koniec lutego z zimnego o tej porze Szczytna polecieć do ciepłego Dubaju na prestiżowy turniej rangi ATP 500 - Dubai Duty Free Tennis Championships 2024.
Tradycyjnie wycieczkę połączyliśmy ze zwiedzaniem Dubaju i Abu Dhabi. Łącznie cały wyjazd trwał 10 dni. Podróż naszej ośmioosobowej ekipy zaczęła się na warszawskim Okęciu, skąd odlecieliśmy do Abu Dhabi, stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, po drodze zaliczając jeszcze przesiadkę w Gruzji.
Emiraty przywitały nas ciepło (26 stopni Celsjusza), na lotnisku szybki zakup lokalnej karty SIM, po czym transfer taksówkami do hotelu. Warto zauważyć, że w Emiratach taksówki są tanie i łatwo dostępne - koszt przejazdu kilometra wynosi około trzech dirhamów (1 dirham = 1,09 zł). Z lotniska do hotelu było około 35 km, więc zapłaciliśmy w sumie 200 dirhamów za przejazd (28 zł od osoby). Po zakwaterowaniu w hotelu był czas na rozpakowanie bagaży i szybki prysznic po ciężkim i długim locie. Wieczór spędziliśmy na odpoczynku, zrobieniu zakupów spożywczych i wspólnej kolacji w pobliskiej niedrogiej hinduskiej knajpce.
Niedzielny poranek w Abu Dhabi okazał się - co nie jest jakąś sensacją - słoneczny i ciepły, więc po śniadaniu ruszyliśmy w miasto na zwiedzanie najlepszych atrakcji. Po wymianie waluty w pobliskim kantorze zupełnie przypadkowo natknęliśmy się na lokalnego mieszkańca, który zaproponował nam całodniowy tour po Abu Dhabi, wożąc nas samochodem i pokazując najciekawsze miejsca stolicy.

Pierwszym przystankiem było Emirates Heritage Village, czyli rekonstrukcja pustynnej wioski (skansen w arabskim wydaniu), gdzie można zobaczyć, jak kilkadziesiąt lat temu mieszkali miejscowi Arabowie. Bardzo ciekawe miejsce wiele mówiące o kulturze regionu, na dodatek z przepięknym widokiem na nowoczesną część miasta.

Można tam poznać historię, a za drobną opłatą pojeździć na wielbłądzie, można też kupić lokalne wyroby ze szkła, gliny, tkanin i metalu. Bardzo ciekawe, refleksyjne i darmowe miejsce - bez wątpienia warte zobaczenia.



Następnie udaliśmy się do Qasr Al Watan, czyli Pałacu Prezydenckiego. To prawdopodobnie najciekawsza atrakcja stolicy. Pałac robi ogromne wrażenie - koniecznie trzeba go zobaczyć - dominuje przepych na każdym kroku (złoto, klejnoty, marmur) pięknie wykończony w najmniejszym detalu.
Kolejna atrakcja to Etihad Towers i taras widokowy z jednej z pięciu wież znajdujący się na wysokości 300 metrów. Świetny punkt widokowy, z którego widać sporą część Abu Dhabi, w tym Pałac Prezydencki, Hotel Emirates Palace, zatokę i całą panoramę miasta. Bilety kupiliśmy na miejscu w cenie 35 dirhamów od osoby. Kolejek nie było, turystów też nie za wielu, a na samej górze możliwość kupna soków, kawy, herbaty i coś słodkiego do zjedzenia, przede wszystkim jednak były tam zapierające dech w piersiach widoki.
Na koniec pozostała nam perełka architektoniczna, czyli Wielki Meczet Szejka Zayeda.To największy meczet w kraju zbudowany ku pamięci pierwszego prezydenta Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Wycieczka do Abu Dhabi i zwiedzanie Wielkiego Meczetu Szejka Zayeda to obowiązkowy punkt wizyty w Emiratach. Szejk Zayed jest dla obywateli Emiratów bohaterem, któremu przypisuje się rolę ojca narodu. Celem nadrzędnym budowy była chęć zjednoczenia zróżnicowanego świata islamu za pomocą nowoczesnej architektury i sztuki. Budowa rozpoczęła się w 1996 roku i trwała aż 11 lat. Plac budowy o powierzchni przekraczającej 12 hektarów zlokalizowano we wschodniej części miasta, tuż za mostami łączącymi wyspę Abu Dhabi ze stałym lądem. Świątynia jest największym meczetem Zjednoczonych Emiratów Arabskich i ósmym największym meczetem świata. Jako jeden z nielicznych w tym kraju jest otwarty również dla osób nie będących muzułmanami. Przepiękne miejsce. Rozmach połączony z nie narzucającym się stylem, wszędzie biały marmur i złoto, wszystko wykonane z wielkim smakiem i kunsztem. Miejsce, które koniecznie trzeba odwiedzić! Na tym zakończyliśmy dość intensywny dzień zwiedzania miasta. Mieliśmy jeszcze jechać do Luwr Abu Zabi, muzeum z dziełami sztuki starożytnej i współczesnej, kawiarnią i wypożyczalnią kajaków, ale byliśmy już zmęczeni i trochę głodni. Dzień zakończyliśmy wieczornym spacerem po publicznej plaży Abu Dhabi Beach - mały minus był tylko taki, że słońce zachodzi koło godziny 18.40, a po godzinie 19 jest już praktycznie ciemno.
Nazajutrz rano pobudka koło godziny 8.30, śniadanie, pakowanie walizek, wykwaterowanie z hotelu i wyjazd prywatnym busikiem do Dubaju. Trasa z hotelu z Abu Dhabi do hotelu w Dubaju wyniosła około 150 km. Za przejazd zapłaciliśmy 500 dirhamów, co wyniosło niecałe 70 zł od osoby. Autobus i przejazd taksówką do hotelu kosztowały około 55 zł, dlatego ze względów logistycznych i ekonomicznych postawiliśmy na transport prywatny. Na miejsce dotarliśmy około godziny 12.30 , zakwaterowanie w hotelu (140 zł od osoby za dobę), szybkie rozpakowanie bagażów, trochę odpoczynku i około godziny 14 wyruszyliśmy taksówką na turniej ATP, by obejrzeć w akcji zawodowych tenisistów - bilet na cały dzień kosztował 60 dirhamów. Ostatni mecz dnia na korcie centralnym w pierwszej rundzie grał Hubert Hurkacz (obecnie nr 8 na świecie) z bardzo groźnym Niemcem Leonardem Struffem. Pojedynek zakończył się koło północy lokalnego czasu po bardzo wyrównanej walce wynikiem 2:1 w setach dla „Hubiego”.



Wtorek przeznaczyliśmy na zwiedzanie nowoczesnej części Dubaju, czyli przede wszystkim Palm Jumeirah.

Wyspa Palma Dżamira w kształcie drzewa słynie z wysokiej klasy hoteli i kurortów, luksusowych wieżowców mieszkalnych i ekskluzywnych restauracji serwujących dania z różnych stron świata. Na jej końcu mieści się majestatyczny hotel Atlantis - znajdujący się na czubku palmy, w samym środku otaczającej ją korony, kompleks luksusowych hoteli, i Dubaj Marina Walk, czyli wysadzana palmami nadrzeczna promenada o długości 7 km, przy której stoją kawiarnie, knajpki i restauracje.

Wszystko to wraz z otaczającą infrastrukturą robi ogromne wrażenie luksusu i przepychu, swoje apartamenty i domy posiadają tam najbardziej znane osobistości świata. W drodze powrotnej skorzystaliśmy z metra i zajechaliśmy pod najwyższy budynek globu - Burj Khalifa (wysokość 828 metrów). Jest to zdumiewająca konstrukcja położona obok centrum handlowego Dubai Mall, która przyciąga odwiedzających z całego świata od chwili otwarcia w 2010 roku. Dubaj Mall jest największym centrum handlowym na świecie pod względem powierzchni, która wynosi 112,4 ha. Znajduje się tam ponad 1200 sklepów oraz 120 kawiarni i restauracji! Kilku członków naszej grupy zostało, aby zobaczyć wieżowiec w nocy przy sztucznym oświetleniu oraz podziwiać pokaz fontann na jeziorze Burj Khalifa. Jest to niezwykle spektakularne show z użyciem wody, dźwięku, oświetlenia i laserów - niezapomniana atrakcja. Bez wątpienia wtorek był bardzo intensywny i z wieloma wrażeniami.
Środa dla połowy naszej grupy to był przede wszystkim tenis, natomiast reszta ekipy w tym czasie zwiedzała „stary” Dubaj. Wyruszyliśmy metrem, by znaleźć korty, na których mogliśmy pograć przez dwie godziny. Potem powrót do hotelu, szybki prysznic oraz skromny obiad oraz trochę owoców i przekąsek na drogę, aby kibicować Hubertowi w drugiej rundzie prestiżowego turnieju. Na obiekt dotarliśmy koło godziny 15.30. „Hubi” znów grał ostatni mecz dnia na korcie centralnym - jego spotkanie zaczęło się o godzinie 21.30 czasu lokalnego. Tym razem jego przeciwnikiem był bardzo zdolny Australijczyk Christopher O’Connell. Po dość przeciętnym meczu nasz rodak wygrał zdecydowanie 7:6, 6:4. Na trybunach było już niewielu kibiców, wśród których można było dostrzec kilkudziesięciu Polaków wspierających i oklaskujących poczynania rodaka. Po meczu udało nam się porozmawiać z „Hubim” i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie, w efekcie nie... zdążyliśmy na metro, bo w dni powszednie jeździ tylko do godz. 23, dlatego do hotelu musieliśmy wracać taksówką.

Czwartek to był chyba najbardziej oczekiwany dzień, gdyż zarezerwowaliśmy sobie wjazd na taras widokowy Burj Khalifa znajdujący się na 124. i 125. piętrze budynku na wysokości 455 metrów nad ziemią. Sam dojazd i dojście do windy, która zawozi w około minutę na wysokość ponad 450 metrów, można nazwać „małym labiryntem”.

Widoki - przy oczywiście dobrej pogodzie i widoczności - wynagradzają wszelki trud dostania się na obecnie najwyższy wieżowiec świata. Na górze znajdują się dwa tarasy widokowe - na 125. piętrze taras „zamknięty”, czyli przeszklony w środku budynku, a piętro niżej jest taras odkryty (bez zadaszenia) umieszczony na zewnątrz budynku. Fenomenalne widoki, niesamowite doświadczenie, ogromne wrażenia i wspaniałe miejsce na zrobienie przepięknych zdjęć. Każdy, kto będzie w Dubaju, musi koniecznie je odwiedzić, my byliśmy tam około godziny.


Po wyjściu z budynku krótki odpoczynek na pobliskim zielonym deptaku i kilka fotek przy Burj Khalifa na koniec zwiedzania. Potem postanowiliśmy jeszcze raz udać się na Dubaj Marina Walk i godzinny spacer wzdłuż plaży Marina Beach (udało się zrobić za drobną opłatą kilka zdjęć z wielbłądami ), czekając na zachód słońca. Dubaj Marina i jej okolice to najbardziej nowoczesna i luksusowa część Dubaju, pełna restauracji i różnego rodzaju knajpek. Koniecznie trzeba tu być po zachodzie słońca - magia świateł pochłania człowieka i powala z nóg. Ogrom potężnych drapaczy chmur, piękna woda, luksusowe łodzie i jachty - krótko mówiąc, cudowne miejsce na wieczorny spacer. Bardzo długa promenada, wypożyczalnie rowerów i hulajnóg, łodzie, stateczki. Czysto, spokojnie i przede wszystkim bezpiecznie - wieczorem robi się tam bardzo klimatycznie. Po prostu wspaniałe miejsce i wspaniały dzień, który właśnie dobiegł końca.
Piątek znów przywitał nas bardzo ciepło i słonecznie. Tym razem przyszedł czas na tzw. Stary Dubaj, na początek Gold Souk, czyli największy targ złota na Bliskim Wschodzie. Zlokalizowany jest w starszej części Dubaju, tętniące życiem miejsce z mnóstwem sklepów z biżuterią i zegarkami. Można tu znaleźć dosłownie wszystko, warto się tu udać choćby po to, by się zachwycić widokiem tych wspaniałych eksponatów, których nigdzie indziej nie znajdziecie. Niezwykłe miejsce, pełne kolorów i zapachów, czyste, a przy tym można się targować, a nawet trzeba, wszystko oczywiście w przyjemnej atmosferze. My traktowaliśmy to miejsce raczej jako ciekawostkę, chociaż nam też udało się kupić kilka drobnych pamiątek, dobrze było tam jednak pospacerować, żeby poczuć atmosferę arabskiego starego targu i popatrzeć na wystawy, na których znajdują się kilogramy złota w pięknych, bliskowschodnich wyrobach. Trzeba też uzbroić się w anielską cierpliwość do odmawiania mocno nagabującym (w arabskim stylu) sprzedawcom i naganiaczom. Koniecznie trzeba zobaczyć na wystawie największy złoty pierścionek świata (Najmat Taiba - Gwiazda Tajby) - ponad 63,8 kg złota warte około trzech milionów dolarów. Dodatkową atrakcją był „rejs” przez Dubai Creek na drugi brzeg tradycyjną łodzią (abrą), który trwał około 10 minut za symbolicznego dirhama od osoby. Przeprawa małą drewnianą łódką z miejscową ludnością jest bardzo miłym i relaksującym przeżyciem, to także najszybszy sposób na przedostanie się na drugą stronę zatoki, aby kontynuować wędrówkę po różnych sukach (gorąco polecamy).
Krótki spacer po malowniczych uliczkach Al Seef St oraz Al. Fahidi St, następnie obiad w lokalnej niedrogiej knajpce (ok. 25 dirhamów za danie rybne) i szybszy niż zazwyczaj powrót do hotelu. Niektórzy z nas wzięli odświeżającą kąpiel w miejscowym basenie i jacuzzi, a inni skorzystali z uroków sauny.
Był to już ostatni nocleg w Dubaju w ciągu naszej podróży, czas upłynął bardzo szybko i intensywnie na zwiedzaniu tutejszych atrakcji, których jest bardzo wiele i oczywiście nie udało się zobaczyć wszystkiego, dlatego zgodnie postanowiliśmy , że za kilka lat wrócimy jeszcze do tego kraju na dalszy rekonesans, patrząc jak szybko się rozwija. Sobota to ostatni dzień pobytu w Dubaju, dlatego pospaliśmy trochę dłużej niż zazwyczaj. Na koniec naszego wyjazdu mieliśmy zaplanowane dwie atrakcje – Dubaj Frame i pustynne Safari. Dubai Frame („Złota Rama”) to położone niecałe dwa kilometru od naszego hotelu obserwatorium, muzeum i pomnik w parku Zabeel. Jest rekordzistą pod względem największej ramy na świecie. Budynek ma wysokość 150,24 m i szerokość 95,53 m i służy głównie jako obserwatorium, z którego roztacza się widok na stary Dubaj na północy i nowsze części miasta na południu. Jest to jedna z atrakcji, którą osobiście bardzo polecam. Już sam fakt, że taka rama stoi, jest dużym wyzwaniem architektonicznym. Rama pokryta jest blachą w kolorze złota, która przepięknie odbija promienie słoneczne, stoi pomiędzy nową i starą częścią Dubaju. Patrząc na okna z jednej strony, widzi się drapacze chmur i futurystycznie wyglądające budynki, po drugiej stronie - tradycyjna i stara część Dubaju.

Na dole ramy, przed wejściem do windy, znajduje się prezentacja na temat historii Emiratów, a na górze czeka na nas niespodzianka w postaci szklanej części podłogi - można tam zrobić sobie dużo ciekawych fotek, poza oczywiści można po tej szklanej podłodze chodzić.

Po przejściu na drugą stronę i zjechaniu windą na parter - czekała na nas fantastyczna i wizjonerska animacja przedstawiająca Dubaj przyszłości. Tego nie można przegapić, tym bardziej że wstęp do Dubaj Frame kosztuje niecałe 60 zł! Na godzinę 14 mieliśmy zarezerwowane pustynne safari. Kilkanaście minut po 14 wyruszyliśmy 6-osobową grupą spod hotelu terenową Toyotą na safari. Kierowca poinformował nas, że podróż na pobliską pustynię, oddaloną 65 km od miasta, zajmie około godziny. Po dotarciu na miejsce zrobiliśmy kilka grupowych zdjęć na pamiątkę, po czym opiekun zabrał nas na ekstremalną przejażdżkę po pustynnych wydmach. Szczerze mówiąc, sama jazda nie zrobiła na nas większego wrażenia, lepsze natomiast były pustynne krajobrazy oraz... motocykle, quady i inne samochody śmigające po pustynnych bezdrożach. Kto chciał, ten mógł skorzystać z sandboardingu – zjazdu na desce po piasku, a na sam koniec znów kilka grupowych fotek na pamiątkę. Niespodziewanie okazało się, że najlepsze dopiero było przed nami, czyli przyjazd do wioski beduińskiej (obozu pustynnego) z tradycyjnymi arabskimi dywanami, niskimi stolikami i poduszkami zapewniającymi wygodne siedzenia. Na początek krótka przejażdżka na wielbłądach i kilka fotek na upamiętnienie tego faktu.


Około godziny 18 momentalnie się schłodziło i zaczęło mocno wiać (odczuwalna temperatura wynosiła koło 14 stopni), więc w oczekiwaniu na różnego rodzaju pokazy przed zimnem schroniliśmy się w arabskim namiocie, popijając gorącą kawę i herbatę. Tuż po zachodzie słońca, koło godziny 19, zaczęła się impreza artystyczna. Na początek sokolnik dał zgromadzonym turystom krótki pokaz możliwości wyszkolonego sokoła - na końcu liny zwanej tellulah zawieszał kawałek mięsa, po czym bujał nim niczym lassem, dla sokoła ów kawałek mięsa to była potencjalna ofiara, na którą po prostu polował. Widowisko trwało około 10 minut, ukazując szybkość, zwinność oraz niebywałą skuteczność w polowaniu na ofiarę. Następnie wystąpił arabski tancerz ubrany w bardzo kolorowy strój (głównie zielony), który przez około 10 minut - kręcąc się w miejscu w kółko do lokalnej muzyki - wykonywał triki z różnymi przyrządami. Wyglądało to bardzo spektakularnie, musiało też wymagać bardzo dobrej koordynacji ruchowej oraz kondycji fizycznej i mentalnej – chapeau bas!!!
Po tych występach wszystkich zgromadzonych gości zaproszono na kolację, która odbyła się w formie bufetu, gdzie każdy mógł posmakować rożnych potraw mięsnych, warzywnych, owocowych, sałatek, deserów i beduińskich słodyczy. Tych dań do wyboru było kilkadziesiąt, w tym napoje na zimno i gorąco bez ograniczeń. Wszystko było smaczne, różnorodne i w dużych porcjach - po prostu uczta dla podniebienia. Po sowitym posiłku nastąpił dalszy pokaz, tym razem na scenie pojawił się „ogniomistrz”, który w rytm muzyki wykonywał sztuczki z przyrządami i z ogniem - było to bardzo spektakularne i godne zobaczenia show ( szczególnie nocą, gdy jest ciemno).
Wieczór zakończył się występem dwóch skąpo ubranych tancerek, wykonujących m.in. taniec brzucha, a wszystko to pod gołym i rozgwieżdżonym niebem.
Była to ostatnia atrakcja podczas naszego pobytu w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, bo nadszedł czas powrotu do kraju. W niedzielę o godzinie szóstej rano odlatywał nasz samolot, z przesiadką w gruzińskim Kutaisi. Następnego dnia około godziny 14.30 zmęczeni i niewyspani wylądowaliśmy na lotnisku Okęcie w Warszawie, a pięć godzin później byliśmy już w Szczytnie.

Podsumowując wypad do Emiratów, wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że była to do tej pory jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza, nasza tenisowa wycieczka (konkuruje z nią jedynie Lazurowe Wybrzeże, czyli Nicea, Monako i okolice).

Zjednoczone Emiraty Arabskie to przede wszystkim bardzo ciepły klimat, przyjaźni i tolerancyjni ludzie, kraj bardzo czysty i bezpieczny, tani jak na Polską kieszeń (ceny w większości niższe niż u nas), a przy tym pełen luksusu oraz nowoczesności, tradycji i kultury. Każdy znajdzie tam coś dla siebie.
Zachęcamy do aktywnego spędzania czasu oraz podróżowania po świecie, połączonego z różnego rodzaju pasjami. Następna nasza podróż już na początku maja - tym razem będą to Włochy i tenisowy turniej rangi Masters, którego areną będzie przepiękny kompleks sportowy Foro Italico w Rzymie.
MARIUSZ RADZISZEWSKI