Do czego służy czerwony guzik?

2024-01-11 15:34:57(ost. akt: 2024-01-11 15:36:19)

Autor zdjęcia: PAP/EPA

Rajd Dakar to najtrudniejsze wyzwanie w motorsporcie. Pochłonął już wiele ofiar śmiertelnych, ale organizatorzy robią dużo, by ograniczyć ryzyko. Temu służy m.in. czerwony guzik w każdym pojeździe, którego wciśnięcie oznacza wezwanie natychmiastowej pomocy, ale także koniec udziału w imprezie.
W 45-letniej historii rajd kosztował życie kilkudziesięciu osób, a wielokrotnie więcej zostało rannych. Zginął m.in. jego twórca Francuz Thierry Sabine, chociaż nie na trasie, ale w wypadku helikoptera. Na liście zmarłych jest też polskie nazwisko - w 2015 roku motocyklista Michał Hernik został znaleziony martwy podczas etapu z San Juan do Chilecito w Argentynie.

Także w tym roku doszło do kilku groźnych wypadków, a hiszpański motocyklista Carles Falcon walczy o życie w szpitalu w Rijadzie.

Ryzyko ścigania się przez dwa tygodnie po bezdrożach jest olbrzymie. Ale właśnie trudy Dakaru przyciągają do startu w nim pasjonatów off-roadu. Wszyscy zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa i powszechnie chwalą możliwość wezwania natychmiastowej pomocy. Niektórzy słynny czerwony guzik nazywają "aniołem stróżem".

Zasada jego działania jest prosta. Każdy pojazd obowiązkowo wyposażony jest w lokalizator GPS i organizatorzy na bieżąco śledzą pozycje zawodników. Gdy sytuacja staje się krytyczna, poszkodowany jednym naciśnięciem palca wysyła prośbę o pomoc, która satelitarnie dociera do centrali w Paryżu. Tą samą drogą nadchodzi z Francji prośba o potwierdzenie, a po jego uzyskaniu lub braku reakcji na miejsce kierowany jest helikopter medyczny. Zwykle dociera po kilku minutach, ale bywa, że jest to czas liczony nawet w sekundach.

Dlatego tak ważne dla organizacji Dakaru są helikoptery, których jest tu kilkanaście. Codziennie przenoszą się z rajdową karawaną z miejsca na miejsce i bez ich udziału nie może odbyć się żaden etap. Zdarzało się już, że odcinki były odwoływane lub skracane z powodu braku możliwości zapewnienia powietrznej asekuracji.

Uczestniczący w rajdzie polscy zawodnicy zgodnie chwalą możliwość uzyskania błyskawicznej pomocy, a kilku musiało w przeszłości z niej skorzystać.

W obecnej edycji Dakaru użył go już motocyklista Orlen Teamu Maciej Giemza. Wezwał pomoc nie dla siebie, ale dla Michaela Docherty'ego z RPA, który miał ciężki upadek. Rok wcześniej to jednak Polak został zabrany z trasy przez helikopter.

"Po wywrotce jechałem jeszcze 100 kilometrów z bezwładną prawą ręką, ale ból był tak duży, że musiałem skorzystać z guzika. To bardzo dobre rozwiązanie, mimo konsekwencji w postaci zakończenia rywalizacji. Dlatego każdy mocno się zastanowi, zanim go użyje" - podkreślił Giemza.

Motocykliści są szczególnie narażeni na poważne wypadki. W ubiegłorocznym Rajdzie Maroka spotkało to Konrada Dąbrowskiego.

"Moim zdaniem czerwony przycisk to świetne rozwiązanie, z którego zresztą niedawno skorzystałem, chociaż nie wiem, czy to ja go nacisnąłem, bo byłem nieprzytomny. Przyleciał helikopter i zabrał mnie do szpitala. To daje takie poczucie, że ktoś nad tobą czuwa. Oczywiście rozumiem, że ktoś może mieć rozterki, bo to oznacza koniec rajdu. Każdy to musi sam rozważyć. Ja, gdybym wiedział, że jestem w złej formie, z jakimiś złamaniami, to raczej bym się nie wahał i wezwał pomoc, bo na dobre miejsce i tak nie miałbym już szans" – przyznał syn wielokrotnego uczestnika Dakaru Marka Dąbrowskiego.

W tym roku już na pierwszym etapie skorzystał z niego dakarowy debiutant, motocyklista Bartłomiej Tabin.

"Już na pierwszym etapie zrobiłem fikołka. Byłem pewny, że mam złamaną rękę, tak mnie bolała. Kolega się koło mnie zatrzymał i mówię: +wciskaj guzik, bo ja już nie pojadę+. Wezwał pomoc, ale jak się podniosłem i trochę otrzepałem, to się poczułem lepiej i jak chcieli potwierdzenia, to odwołałem alarm. I dobrze zrobiłem, bo się okazało, że z ręką nie jest tak źle" – wspomina.

Krzysztof Hołowczyc, najbardziej doświadczony polski uczestnik tegorocznego rajdu, też ma wspomnienia związane z "aniołem stróżem". W 2007 roku jego pilot Jean-Marc Fortin wezwał pomoc, gdy ich auto przekoziołkowało.

"Byłem w takim stanie, że to Jean-Marc musiał nacisnąć ten guzik. Jego użycie to trudna sprawa, ale też kwestia dużej odpowiedzialności za siebie, rodzinę... Pamiętam, jak kiedyś dojechałem do leżącego motocyklisty, którego noga była strasznie nienaturalnie wygięta. Mówię mu: +człowieku, naciskaj, przecież wiadomo, że już po rajdzie+, a on odpowiedział: +nie, nie, cała rodzina się złożyła na ten rajd, ja muszę jechać+" – przekazał Hołowczyc.

"Ja w sumie o tym guziku to już nawet nie myślę. Bo system jest tak nowoczesny, że jak się stanie na dwie minuty na trasie, to oni od razu dzwonią z pytaniem, czy nic złego się nie dzieje. Jak my w niedzielę tak długo czekaliśmy na serwis, to co godzinę się pytali, jak się czujemy i czy wszystko jest ok" – dodał.

Startujący w klasie challenger Marek Goczał nie miał okazji skorzystać z czerwonego guzika, ale dostrzega wyłącznie jego zalety.

"Fajnie, że jest ten guzik. Zaraz przylatuje helikopter, bo ich tu jest tyle, że są natychmiast. A najważniejsze w ciężkich wypadkach jest pierwszych kilka minut. To naprawdę dobrze działa" – powiedział.

Także dakarowy debiutant, pilot saudyjskiej zawodniczki w klasie SSV Marcin Pasek chwali organizatorów za wzorcowe podejście do kwestii bezpieczeństwa.

"Oczywiście, jak każdy pragnę ukończyć Dakar, ale nie za wszelką cenę. Trzeba pamiętać, że w razie czego za rok jest kolejny. To taki nasz +anioł stróż+, który daje komfort psychiczny, że zawsze ktoś na nas patrzy. No i chyba dodaje trochę motywacji, żeby minimalnie bardziej zaryzykować. Z tyłu głowy mi to pomaga. Dakar pod względem zapewnienia bezpieczeństwa zawodnikom jest bezkonkurencyjny" - podkreślił zawodnik z Jastrzębia Zdroju.