Złamał klątwę śledzia i... wrócił na dachy! Adrian Ferenc dopiął swego
2023-02-20 08:19:17(ost. akt: 2023-02-20 08:42:57)
BIEGI/// Adrian Ferenc z Pisza dopiął swego! Najlepszy kominiarz wśród polskich ultramaratończyków ukończył w miniony weekend blisko 90-kilometrowego UltraŚledzia. Start w Supraślu był dla niego szczególny, bo wiązał się z… wiszącą nad nim klątwą.
W tym przypadku nie ma mowy jednak o żadnej magii czy zabobonach. Wspomniany ultramaraton, po prostu, należy do grona najbardziej kultowych biegów tego typu w kraju. Ukończyć go niełatwo, bo i formuła wiesza poprzeczkę wyżej. Ścigać się trzeba było w tym roku nie tylko z ok. 70 innymi „wymiataczami”, ale – przede wszystkim – z samym sobą i czasem.
W przypadku, gdy jednego z wielu punktów kontrolnych nie osiągnęło się w danym limicie czasowym, nie było litości. Odpadało się z gry, metę podziwiać można było później jedynie w celach turystycznych. Dobra, przemyślana taktyka i właściwe rozłożenie sił nabierały więc jeszcze większego znaczenia.
– Za mną już wiele wyzwań o charakterze ekstremalnym. Czy to biegi z przeszkodami, czy z dodatkowym obciążeniem, czy bez, praktycznie za każdym razem dobiegałem do mety. Tylko z tym UltraŚledziem miałem zawsze bardzo pod górkę… – przyznaje Adrian Ferenc, związany supraskim cyklem od blisko dekady. Ile razy w nim wziął udział?
– Nawet już nie pamiętam (śmiech). Myślę, że 8 lub 9 – przyznaje z rozbrajającą szczerością reprezentant Run Team Tygrysy Orzysz. – Prawie za każdym razem jednak coś szwankowało. Wcześniej ukończyłem go tylko jednokrotnie. A to brakowało paru sekund do punktu kontrolnego, a to osłabienie chorobą, a to nieoptymalne odżywianie na trasie… Te wszystkie potknięcia się nawarstwiały. Choć sukcesów podczas innych wyzwań nie brakowało, to te z Supraśla prowokowały głupie myśli. Że jestem słaby, że się nie nadaję, że może nie warto się męczyć… Gdy stanąłem na tej mecie ponownie, wreszcie mogłem się od nich ostatecznie odciąć, zrzucić je z barków. Poczułem satysfakcję i słynny „śledzi splendor” (śmiech) – mówi piszanin, który liczącą blisko 90 km, w większości terenową trasę pokonał w 11 godzin i 41 minut, potwierdzając swą pozycję w polskiej, ultramaratońskiej elicie.
– Dziękuję wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki i wspierali w tym, bym zrealizował to marzenie. Lekko nie miała zwłaszcza Emilia, moja dziewczyna. W ostatnim czasie pewnie trudno było ze mną rozmawiać o czymkolwiek innym – stwierdził „na gorąco” Adrian tuż po przekroczeniu linii mety.
Niewiele później... nie miał już czasu. Po krótkim świętowaniu triumfu wrócił na dachy, gdzie – zwłaszcza w okresie grzewczym – ma mnóstwo pracy jako kominiarz. Nie zamierza jednak zwalniać tempa. Obecnie na jego biegowym celowniku widnieje kolejne wyzwanie w stylu ultra – BackYard Ultra Warmia, które wystartuje 17 marca nad jeziorem Kielarskim (k. Olsztyna). Bieg ten będzie o tyle kłopotliwy, że… nie będzie miał mety. Śmiałkowie będą pokonywali kolejne pętle aż, po prostu, na polu boju pozostanie ostatni z nich.
Kamil Kierzkowski
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez