Przenosi marzenia na kartkę, a z kartki na ciało

2016-11-19 12:00:00(ost. akt: 2016-11-18 13:56:47)
Kamil Kowalski (od prawej) przy pracy

Kamil Kowalski (od prawej) przy pracy

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

- Do tatuażu trzeba dorosnąć - mówi Kamil Kowalski ze studia "No Pain" w Piszu. Jeden z najbardziej utalentowanych tatuatorów w naszym regionie przekonuje w rozmowie z Kamilem Kierzkowskim, że przenoszenie marzeń na skórę potrafi stać się nałogiem, ale pozytywnym...
Wolisz miano tatuażysty czy tatuatora?
— W zasadzie jest to obojętne, oba określenia stosuje się zamiennie. Częściej chyba jednak tatuator.

Jak zaczynają tatuatorzy? Nie chce mi się wierzyć, że ktoś jest w stanie powierzyć swoją skórę byle pierwszemu gościowi z ulicy...
— ...u mnie jednak było właśnie w ten sposób (śmiech). Wprawdzie rysowałem od najmłodszych lat, wygrywałem różne konkursy, ale gdy pierwszy raz robiłem tatuaż, nie miałem o tym żadnego pojęcia. W zasadzie zaczęło się od tego, że jeden z kumpli - po obejrzeniu moich prac - skręcił mi prymitywną "maszynkę" m.in. z silniczka od walkmana, końcówki od długopisu i struny gitarowej. Chciał mieć wytatuowanego smoka, więc zabrałem się do roboty...

...podejrzewam, że efekt nie przypominał raczej krwiożerczej bestii?
— Jeśli cokolwiek miałoby to przypominać, to raczej jakąś "rozlaną wronę". Miało być poważnie, wyszło śmiesznie. Nie wiedząc np. jak wbijać się w skórę, nie byłem w stanie właściwie przełożyć projektu na ciało.

Znajomy musiał liczyć się z ryzykiem. Nie miał jednak pretensji?
— Nie, raczej nie. Zresztą: gdy tylko podszkoliłem swój warsztat, od razu odpowiednio przerobiłem jego tatuaż. Obecnie ma już prawdziwego smoka, pod którym mogę się podpisać. Jest złudzenie trójwymiarowości. Wygląda tak, jakby za chwilę miał wyjść ze skóry.

Niewielu ma możliwość trenowania na skórze od pierwszego projektu. Jak wyglądają początki u innych?
— Sposobów jest wiele. Zaczynając od pomarańczy czy bananów, kończąc na sztucznej skórze syntetycznej. Nic nie zastąpi jednak możliwości szkolenia pod okiem profesjonalnego nauczyciela. Ja po wiedzę pojechałem do Warszawy, gdzie szlifowałem umiejętności pod okiem Kuby Krzemińskiego, wielokrotnego mistrza Polski w tatuażu kolorowym. Przychodząc do niego zaczynałem praktycznie od zera. Szybko nauczył mnie jednak niezbędnych podstaw, jak np. wprowadzania barwnika pod skórę, odpowiedniego operowania igłą, należytego wykorzystania właściwych tuszów...

Po kursie zdarzały się jeszcze wpadki przy tatuowaniu?
— Przez jakiś czas jeszcze tak. Ale to normalne, więc nie było stresu. Wysyłałem po prostu zdjęcia Jakubowi, a on mówił co i jak zrobić, by projekt wyszedł naprawdę przyzwoicie. Później było już coraz łatwiej. Po 2-3 latach dostałem się do studia Amandi, później poziom umiejętności pozwolił mi być instruktorem w gdyńskiej szkole Black Tiger. Później słynne Pandemonium w Trójmieście...

Jak trafiłeś znad morza do Pisza?
— W zasadzie wróciłem po prostu na "stare śmieci", bo pochodzę z Rucianego-Nidy. Żona skończyła studia i postanowiliśmy wrócić na Mazury. Każdego tu ciągnie. I nie bez przyczyny, bo są przepiękne. Zobaczyłem wówczas, że funkcjonują w Piszu dwa studia. Gdy zobaczyłem jak pracują, postanowiłem zrobić im konkurencję. Chyba się udało, bo obecnie jesteśmy już jedyni w mieście, a ja sam tatuuję już od 12 lat.

Nazywacie się "No Pain". Nie sposób więc nie zapytać: czy robienie tatuażu jest bolesne?
— Pewnie, że tak. Choć wszystko zależy od miejsca, na którym się pracuje. Najtrudniej jest z unerwionymi okolicami, jak np. ścięgna, żebra czy miejsca intymne. Natomiast przedramiona, triceps - w zupełności do wytrzymania. Przypomina to raczej dotykanie palcem. Po samym zabiegu natomiast już się wiele nie czuje. Następuje proces gojenia, który trwa mniej więcej ok. 2 tygodni. W tym czasie organizm oswaja się z barwnikiem i wszystko wraca do normy.

Wielu ludzi, gdy widzi kogoś wytatuowanego, momentalnie kojarzy go z przestępczością...
— Tatuaże więzienne to zupełnie inna bajka. Wykonanie, symbolika, sprzęt, poziom sterylności... - różnice są ogromne. W studiu staramy się podchodzić do tego jak do sztuki, by w artystyczny sposób przenosić projekt z marzeń na kartkę, a z kartki na ciało.

Nie uwierzę, że Waszymi klientkami są wyłącznie "grzeczne dziewczynki".
— Bo i tak nie jest, przekrój charakterów i zawodów jest naprawdę bogaty. Przychodzą do nas np. lekarze, strażacy, policjanci... Ale też i tacy, którym z policją niezbyt po drodze. Zjawisko tatuowania robi się coraz bardziej naturalne. I to nawet w tak stosunkowo niewielkim mieście jak Pisz.

Wiemy już komu wykonujecie tatuaże. Są osoby, którym jednak odmawiacie?
— Tak, czasem się to zdarza. Jakiś czas temu miałem sytuację, w której młody chłopak chciał wytatuować sobie na twarzy jeden z dość obraźliwszych skrótów dotyczących policji. Inny natomiast chciał swastykę. W takich przypadkach zwyczajnie się tego nie podejmuję. Do tatuażu trzeba dorosnąć. Gdy człowiek jest młody, często nie myśli racjonalnie. Podstawą wydaje się więc ukończenie 18 lat. Z drugiej strony: często bywa tak, że i pełnoletni klienci zdają się być niegotowi na tatuaż. Kładąc się chcą drzewo, by zaraz zupełnie zmienić zdanie i prosić o wilka...

Bywa, że czasem ktoś przychodzi bez pomysłu i zdaje się na Ciebie?
— Tak, ale to tylko osoby, które znam od dłuższego czasu. Takie w pełni mi ufają, a i ja wiem w którym kierunku mogę pójść.

Jaki był najbardziej "postrzelony" tatuaż, który wykonałeś?
— Trudne pytanie, bo praktycznie jest kilka takich co miesiąc. Ostatnio jednak pojechałem ze znajomym na konwent do Łodzi, podczas którego tatuatorzy mogli mierzyć się w różnych konkurencjach. Nie musiałem go nawet namawiać. Można powiedzieć, że pasuje mu rola mojego "płótna" (śmiech). Postanowiłem wystartować w kategorii Cartoon, czyli w motywach rysunkowych, bajkowych. W efekcie wyszedł dość sfiksowany grzybek, muchomor. Nie narzekał, wręcz przeciwnie - jesteśmy już umówieni na kolejne sesje.

A co z bardziej "tradycyjnymi" wzorami, jak np. łapacze snów?
— Bywają ładne. Ale są cholernie oklepane. Jest tego pełno. Wszędzie.

By być dobrym kardiologiem nie trzeba mieć problemów z sercem. By być wiarygodnym tatuatorem trzeba mieć tatuaże?
— Nie jest to konieczne. Znam kilku świetnych tatuatorów, którzy nie mają ani jednego...

...Ty jednak masz ich dość sporo. Kiedy był pierwszy?
— Pamiętam, że mama wyszła wtedy na zakupy. Miałem 17 lat i wspomnianą prymitywną maszynkę. Przy pomocy siostry odbiłem wzór na nodze i próbowałem coś zrobić. Z perspektywy czasu - musiało to wyglądać komicznie. Wówczas jednak traktowałem to znacznie poważniej.

Na nim, jak widzę, się nie skończyło. Wielu mówi, że tatuaże wciągają jak prawdziwy nałóg. Ile w tym prawdy?

— Bardzo dużo. Można mówić wiele różnych rzeczy, ale to naprawdę wciąga. Nie uważam jednak tego za coś negatywnego. Człowiek poszerza horyzonty, otwiera się na nowe pomysły, chce więcej. Jeden znajomy chciał, bym mu zrobił niewielki tatuaż, który będzie i pierwszym, i ostatnim. Obecnie zrobiłem mu już drugi "rękaw" (tatuaż obejmujący całą rękę - red.), a teraz zaczynam plecy i nogę. Wciągnęło go, lecz muszę przyznać, że miał świetny pomysł: pokazanie dwóch stron natury ludzkiej. Po jednej stronie ciała są demony, a po drugiej tematyka bardziej sakralna, w której nie brak np. aniołów.

Z tego co wiem, w kolejce do Was trzeba czekać kilka miesięcy. Wygląda na to, że można z tego wyżyć?
— Tak, choć bardziej kręci mnie to, co się dzieje na skórze, niż same finanse. Jeśli jest fajny, oryginalny projekt, praktycznie nie myśli się o kasie i można tatuować choćby i 14 godzin, aż klient zwyczajnie przestanie wytrzymywać. Jeśli jednak robi się dany schemat już kilkanaście razy... Wtedy po prostu się go wykonuje i myśli o kolejnym.

Pomówmy bezpośrednio o kasie. Ile kosztują tatuaże, a ile sprzęt, który można byłoby uznać za profesjonalny?
— Wszystko zależy od tego, co konkretnie się robi. Sam sprzęt może kosztować równie dobrze 2 tys. zł, jak i kilkanaście tys. zł. Hurtownie, producenci "maszynek" często pozwalają zresztą podsyłać własne projekty, które wykonują na zamówienie. Na takich pracuje się nieporównywalnie łatwiej. Coś jak malowanie pędzlem. Różnice w cenach tatuaży również potrafią być znaczne: od 100 zł... nawet po kilka tys. zł.

Pytanie na koniec: gdyby do studia przyszło Twoje dziecko... Podjąłbyś się?
— Jeśliby było tylko wystarczająco dojrzałe i wiedziałoby czego chce, to nie miałbym z tym żadnego problemu.


Czytaj e-wydanie





Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. 

Swoją stronę założysz TUTAJ ".

Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. DZIARA #2117314 | 5.172.*.* 21 lis 2016 12:26

    do roboty a nie ludzi okaleczać na całe życie,na malarza idz

    odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5