Nasi Mistrzami Europy: "ten tytuł nie był kwestią przypadku"

2016-08-14 21:39:40(ost. akt: 2016-08-14 21:46:04)
Piscy kadeci z tytułami Mistrzów Europy

Piscy kadeci z tytułami Mistrzów Europy

Autor zdjęcia: Szucs Balazs, thesail.hu

Paweł Grabowski i Krystian Krysiak dopisali kolejny piękny rozdział w żeglarskiej historii Pisza. Podopieczni Powiatowego Międzyszkolnego Ośrodka Sportowego zdominowali konkurencję podczas rozgrywanych na Węgrzech Mistrzostw Europy i wrócili bogatsi o cenne złote medale. O trudach rywalizacji i kolejnych wodnych wyzwaniach - w rozmowie z Kamilem Kierzkowskim - opowiada Józef Bąk, szkoleniowiec mistrzowskiej załogi
— Nasi zwycięzcy zdobyli wcześniej na Węgrzech Puchar Europy Centralnej. Wtedy liczba reprezentacji w turnieju była okrojona, tym razem - podczas właściwych Mistrzostw Europy - mogli startować już wszyscy. Spodziewał się Pan złota?
— Wówczas rywalizować mogły tylko Czechy, Niemcy, Węgry i właśnie Polska. Tym razem pojawili się żeglarze niemal z każdego zakątka Starego Kontynentu, blisko 80 utytułowanych i utalentowanych załóg. Poziom był więc znacznie wyższy. Przyznam szczerze, że byłem pewny miejsca w pierwszej dziesiątce... przy "dobrych wiatrach" - w pierwszej piątce, lecz na pewno nie medalu. Naturalnie wierzyłem w chłopaków, ale - obiektywnie rzecz biorąc - nie byli faworytami do podium. Mimo to pokazali charakter i zdobyli mistrzostwo. Jestem z nich bardzo dumny.

— Początki nie były jednak zbyt obiecujące...
— W pierwszym wyścigu Paweł i Krystian popłynęli po prostu źle. Na metę dotarli na 30. pozycji, a - jakby tego było mało - sędziowie dopatrzyli się jeszcze jakiegoś konfliktu na wodzie, po którym zostali zdyskwalifikowani w danym wyścigu. Najwyraźniej ich to jednak zmobilizowało, bo po wpadce z inauguracji - dwa kolejne starty wygrali, choć w trzecim... po stawieniu się na mecie zapomnieli złożyć podpisu na liście, za co organizatorzy ukarali ich 5 punktami karnymi. Całe szczęście, w ogólnym rozrachunku, jak się okazało, nie miało to aż tak wielkiego znaczenia. Poza tym: w tym pierwszym, pechowym dla Pawła i Krystiana wyścigu, zwyciężyła inna z naszych załóg - Piotr Leymańczyk i Julia Mielewczyk. Nastroje więc dopisywały.

— Z tego co wiem, Piotr walczył tego dnia nie tylko z żeglarzami z całej Europy, ale i kontuzją.
— To był wielki pech tego zawodnika. Niewiele przed zawodami, przez kompletny przypadek, przytrzasnął palce drzwiami od samochodu. Przez dwa dni był naprawdę spory problem, bo w końcu ręce spełniają w tym sporcie kluczową rolę. Dostał jednak trochę leków, coś przeciwbólowego... i ruszył. Jako załoga zajęli ostatecznie z Julią 9. miejsce. Z paznokciami, które lada moment mu zejdą, to naprawdę wielki wyczyn. Gdyby nie kontuzja, mógłby spokojnie walczyć o wyższe miejsca. Myślę, że gdyby nie ten przykry incydent, to mielibyśmy dwie załogi w pierwszej piątce. Lecz nawet pomimo tego: wynik PMOS w rywalizacji z Europą jest wyśmienity. Na 12 startów aż w 6 zwyciężali piszanie (Paweł i Krystian:5x, Piotr i Julia: 1x - przyp. red.).

— Nasi mistrzowie zapewnili sobie złoto jeszcze przed ostatnim wyścigiem. Dlaczego startowali? W końcu... nie musieli.
— Tak, dokładnie. Paweł i Krystian, ostatniego dnia, w przedostatnim starcie, przypłynęli na 6. lokacie. Suma zdobytych wcześniej punktów zapewniała im więc tytuł mistrzów jeszcze przed końcem zawodów. Mogli już nie brać udziału w zmaganiach, początkowo nawet chwilę o tym myśleli. Powiedziałem im jednak: „startujcie: pokażcie, że świetnie pływacie, a ten tytuł nie jest dziełem przypadku”. Długo ich namawiać nie trzeba było. Popłynęli i po prostu... wygrali. Całe zawody, jak i ostatni wyścig. I to w sytuacji, gdy - w końcu dość młodym zawodnikom - mogło im zwyczajnie brakować już motywacji do walki. Jednak wygrali, mając w dodatku naprawdę sporą przewagę. W tym ostatnim wyścigu potwierdzili dominację, wyraźnie zdeklasowali resztę.

— Były jakieś załogi, których obawialiście się w sposób szczególny? Jak np. depcząca do samego końca po piętach reprezentacja Ukrainy czy Holandii?
— Nie, jakoś zbytnio się nad tym nie zastanawialiśmy. Robiliśmy swoje. W tym roku, aż dziwne, podeszliśmy do tych zawodów z niespodziewanie wielkim spokojem. Podczas rozgrywanych kilka dni wcześniej mistrzostw Węgier postanowiliśmy nie startować. Pełniliśmy więc rolę "obserwatorów", gdy np. nasi znajomi z Suwałk czy Warszawy walczyli na wodzie. Postanowiliśmy zachować świeżość na najważniejszą imprezę, skoncentrować się na naszym głównym celu. Opłaciło się.

— Większa presja ze strony konkurencji zmusiła naszych do wrzucenia "wyższego biegu"?
— I tak, i nie. W rywalizacji z najlepszymi każdy chce oczywiście dać z siebie jak najwięcej, pojawiają się więc i nerwy. Jednak - tak szczerze - zauważyłem, że nasi zawodnicy zdecydowanie bardziej stresują się przed występami na polskich imprezach. Czemu tak jest? Nie mam pojęcia.

— Sukces nie przychodzi z dnia na dzień. Ile trzeba trenować, by - tak jak oni - sięgnąć po złoto Mistrzostw Europy?
— To oczywiście kwestia lat i doświadczenia, które - mimo młodego wieku - trzeba posiadać. Naszym tego nie brakuje, a wielu z obecnych "kadetów" wcześniej szlifowało umiejętności jeszcze w klasie Optymist. Sukces to też w znacznej mierze zasługa ciężkich treningów i wielu startów, których w tym roku naszym nie brakowało. Zgrupowania, zawody krajowe i zagraniczne… wyjeżdżali niemal co drugi tydzień.

— Jak młodzi żeglarze radzą sobie z tymi wyjazdami? Zarówno od strony emocjonalnej, jak i tej typowo „szkolnej”?
— Dają sobie radę. Większość z nich nie ma żadnych problemów w szkole, często wręcz przeciwnie - świadectwa wyglądają bardzo przyzwoicie. Należy im się za to szczególny szacunek, bo nie jest to zadanie łatwe. Dla przykładu: w kwietniu byli raptem 4-5 dni w szkole. Mieli naprawdę wiele do nadrabiania, bo nikt przecież - i słusznie - jakiejś specjalnej taryfy ulgowej im nie przewiduje. Jest ustalony program i muszą go realizować z rówieśnikami. W przerwach między regatami musieli więc niestety chodzić za nauczycielami i zaliczać dany materiał, jednak przy ich zapale ta sztuka po prostu musiała im się udać. Co do kwestii emocjonalnej: przy pierwszych startach pojawiały się problemy, rozłąka z rodziną robiła swoje. Teraz jednak, gdy tak jeżdżą na okrągło, są już na to uodpornieni. Z innej strony: często jest tak, że nawet nie mają czasu zadzwonić do rodziców. Wpadają w żeglarski rytm, a uciążliwy staje się wówczas… brak wyjazdów i regat.

— Widać to doskonale, bo chwilę po powrocie z Mistrzostw Europy… przepakowujecie się i ruszacie na kolejne zawody.
— Dokładnie, od 11 sierpnia rozpoczynamy rywalizację na tegorocznej Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży w Pucku. To najważniejsza impreza krajowa, coś na kształt „mistrzostw Polski juniorów młodszych”. To jednak nie wszystko, bo np. Paweł jedzie już 15 sierpnia na inne zgrupowanie, tym razem typowo klubowe. Tego trodzaju wyjazdów mamy coraz więcej, lecz nikomu to z pewnością nie przeszkadza.

— Wśród lokalnych miłośników żeglarstwa wyrobił Pan sobie solidną markę jako szkoleniowiec. Ma Pan jakąś specjalną, treningową receptę?
— Nie ma żadnej „specjalnej” metody. Po prostu trzeba ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć… Skupiamy się na technice. Gdy zawodnik czuje, że potrafi szybko płynąć, podchodzi do startów inaczej. Wówczas: jeśli nawet brak mu praktyki, lecz dzięki szybkości potrafi trzymać się w czołówce z najlepszymi załogami, dzięki warsztatowi technicznemu potrafi często uciec reszcie na ostatniej prostej.

— Gdy rozmawialiśmy ostatnio, pod znakiem zapytania stał wyjazd na ruszające w grudniu Mistrzostwa Świata w Argentynie. Warunki sportowe nasi zawodnicy spełnili, otrzymali nominacje do kadry narodowej, jednak na drodze stoją nieuniknione koszty. Zmieniło się coś w tej kwestii?
— Raczej niewiele. To nie są kwoty na nasze możliwości. Załogi i trenerzy muszą polecieć samolotem. Później trzeba wyczarterować łódki, bo przecież do samolotu naszych nie spakujemy. Na miejscu trzeba byłoby wynająć również samochód. Trzeba byłoby opłacić pobyt na 3 tygodnie, bo same zawody trwają ok. 2 tygodni, a przecież trzeba jeszcze się zaaklimatyzować, bo prosto z samolotu nikt nie wskoczy na łódkę. A i daną jednostkę trzeba też "opływać", przyzwyczaić się do niej. Inaczej nie ma szans na wyniki, a bez nich całość traci w tym przypadku jakikolwiek sens.

— Ile, w Pana ocenie, potrzebujecie?
— Około 50-60 tys. złotych.

— Zatem, w imieniu całej redakcji i wszystkich mazurskich miłośników żeglarstwa, trzymam mocno kciuki, by udało się ową sumę uzbierać. Dziękuję za rozmowę.

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5