Śniardwy spędzą zimę na podium. Znicz wciąż walczy [ZDJĘCIA i FILM]
2018-11-16 07:24:08(ost. akt: 2018-11-16 10:14:00)
PIŁKA NOŻNA/// To był prawdziwy okręgowy hit kolejki! Dwie czołowe ekipy ligi, Śniardwy i Orlęta, zmierzyły się 10 listopada na murawie w Orzyszu. Nikt nie odpuszczał, w ruch niemal poszły pięści. Minimalnie lepsi okazali się gospodarze.
Pojedynek zielono-niebieskich z Orlętami Reszel był od dłuższego czasu jednym z najniecierpliwiej wyczekiwanych starć w klasie okręgowej. Oba zespoły w rundzie jesiennej - raz po raz - gromiły swych rywali. Choć w rozgrywkach 2018/2019 nie spotkały się wcześniej na murawie, cały czas kontynuowały między sobą swoisty "pojedynek korespondencyjny". Dysponując niemal identycznym dorobkiem punktowym, co rusz jedni spychali drugich z 3. miejsca podium. Miniona sobota miała wreszcie dać jasną odpowiedź na pytanie o to, która ze stron okaże się lepsza w starciu bezpośrednim. Dla obu stron konfrontacja była także ostatnim meczem w rundzie jesiennej.
Z wagi spotkania doskonale zdawali sobie sprawę i kibice. Choć temperatura nie rozpieszczała (a w kość dawał się także wiatr i coraz gęściej oplatająca stadion mgła), sympatycy obu zespołów nie zawiedli. Bo o ile obecność miejscowych nie dziwi (z każdym sukcesem Śniardw ubywa wolnych miejsc na trybunach), to pozytywnym zaskoczeniem było przybycie potężnej, ok. 30-osobowej grupy kibiców z Reszla.
- Tradycyjne wsparcie z trybun to jedna z cech naszego klubu. Praktycznie na każdym meczu wyjazdowym jest z nami ok. 20-50 osób z Reszla. Liczba ta naturalnie zależy od odległości i dogodności samego terminu. Dzięki nim zawsze czujemy się tak jakbyśmy grali u siebie. Często bywa tak, że naszych kibiców jest więcej niż kibiców gospodarzy - przekonują reszelscy piłkarze.
I faktycznie. Goście rozpoczęli spotkanie w wyraźnie bojowych nastrojach. W pierwszych minutach zdołali przejąć kontrolę nad wydarzeniami na boisku, przez co strzegący orzyskiej bramki Patryk Kleczkowski miał - dosłownie i w przenośni - pełne ręce roboty. Z upływem minut ciężar gry przenosił się jednak coraz bliżej pola karnego Orląt.
Brakowało jednak skuteczności. Za przykład służyć może m.in. sytuacja z 37. minuty, kiedy to Przemysław Niecikowski znalazł się w sytuacji sam na sam z golkiperem gości - Jarosławem Doborzyńskim. W starciu nie ucierpiał żaden z zawodników, jednak - jak po meczu żartowali koledzy "Niecika" - niewiele brakowało, a futbolówka skosiłaby kilka okolicznych drzew.
Po zmianie stron strzelecki impas wciąż się utrzymywał. Przez mgłę widać było coraz mniej, ale wyraźnie widoczny był rosnący poziom ostrości, z którą piłkarze walczyli o każdą piłkę. Po jednym z fauli (ucierpiał młody Miłosz Sztachański) temperatura wyraźnie się podniosła. Zawodnicy obu stron (łącznie z tymi siedzącymi na ławce rezerwowej) zafundowali sobie "małą przepychankę". Całe szczęście rozsądek wziął górę nad emocjami i - przy braku iskry, która doprowadziłaby do eksplozji tej "mieszanki wybuchowej" - wszystko rozeszło się po kościach. Mały znak zapytania można w tym miejscu postawić przy dyspozycji głównego arbitra, który nie do końca panował nad sytuacją na boisku (nie wspominając o kilku ewidentnie kontrowersyjnych decyzjach).
W ruch niemal poszły pięści. fot. K.Kierzkowski
Czas uciekał. Bezsilność strzelecka coraz mocniej podminowywała nastroje snajperów w obu obozach. Na remis nie miał zamiaru zgadzać się jednak niezawodny w tego typu sytuacjach Piotr Kowalczyk, który w 68. minucie wykorzystał chwilowy chaos w polu karnym Orląt i dał Śniardwom prowadzenie.
Reszelanie - nie mając wiele do stracenia - skoncentrowali się na ofensywie, by ugrać choćby remis. Zielono-niebiescy uszczelnili obronę, co jakiś czas próbując zaskoczyć przyjezdnych kontrą. Z każdej z kolejnych prób obronną ręką wychodzili jednak golkiperzy.
Reszelanie - nie mając wiele do stracenia - skoncentrowali się na ofensywie, by ugrać choćby remis. Zielono-niebiescy uszczelnili obronę, co jakiś czas próbując zaskoczyć przyjezdnych kontrą. Z każdej z kolejnych prób obronną ręką wychodzili jednak golkiperzy.
Gdy od końcowego gwizdka dzieliły już tylko sekundy, Orlęta stanęły przed ostatnią szansą na uratowanie 1 punktu. Rzut wolny niedaleko pola karnego Śniardw był sytuacją typu "teraz albo nigdy". Trener Mirosław Miller postawił wszystko na jedną kartę i nawet bramkarz Orląt znalazł się pod orzyską bramką. Wspomniany Jarosław Doborzyński - wykorzystując swój ponadprzeciętny wzrost - zdołał (choć naciskany przez defensorów Śniardw) uderzyć dośrodkowaną piłkę głową, jednak nie poleciała ona w światło bramki. Gdy sędzia dmuchnął w gwizdek po raz ostatni, gospodarze - po raz ostatni w rundzie jesiennej - mogli celebrować zwycięstwo.
- Byliśmy przygotowani na ciężki mecz, choć skład nie był optymalny, bo kilku podstawowych zawodników wypadło z różnych powodów. Dużo walki, twardy mecz na kiepskim boisku. Trzeba jednak przyznać, że gospodarze wygrali zasłużenie. Stworzyli sobie lepsze okazje. Z naszej perspektywy Śniardwy były chyba najlepszym zespołem, z którym zagraliśmy w tym sezonie. My z kolei, z pewnością, zagraliśmy poniżej swoich możliwości - podsumował Andrzej Adamiak z Orląt Reszel.
Znicz bez punktu
Mimo serca pozostawionego na boisku, występujący w III lidze Znicz Biała Piska 10 listopada nie zdołał pokonać na wyjeździe Sokoła z Ostródy. Pojedynek zaczął się dość pechowo, bo od kontrowersyjnej decyzji arbitra z 8. minuty (rzut karny, po którym gospodarze wyszli na prowadzenie). Na odpowiedź Znicza kibice czekali do 54. minuty, kiedy to - także z "jedenastki" - bramkę strzelił Paweł Adamiec. Radość nie trwała jednak zbyt długo, bo po ledwie 3 minutach futbolówkę do siatki Białej Piskiej skierował Mateusz Broż. Jak się okazało - na jego trafieniu tablica wyników się zatrzymała, a w świat poszedł rezultat 2:1.
Mimo serca pozostawionego na boisku, występujący w III lidze Znicz Biała Piska 10 listopada nie zdołał pokonać na wyjeździe Sokoła z Ostródy. Pojedynek zaczął się dość pechowo, bo od kontrowersyjnej decyzji arbitra z 8. minuty (rzut karny, po którym gospodarze wyszli na prowadzenie). Na odpowiedź Znicza kibice czekali do 54. minuty, kiedy to - także z "jedenastki" - bramkę strzelił Paweł Adamiec. Radość nie trwała jednak zbyt długo, bo po ledwie 3 minutach futbolówkę do siatki Białej Piskiej skierował Mateusz Broż. Jak się okazało - na jego trafieniu tablica wyników się zatrzymała, a w świat poszedł rezultat 2:1.
- Mecz ustawił wątpliwy rzut karny oraz wiele kontrowersyjnych decyzji sędziego w pierwszej połowie spotkania - słyszymy w obozie Znicza Biała Piska. - Wiedzieliśmy, że będzie to bardzo ciężki pojedynek. Przyjechaliśmy po punkty, przynajmniej po jeden. Zabrakło naprawdę niewiele - stwierdził na pomeczowej konferencji trener Radosław Borkowski, który w najbliższą sobotę (17 listopada o godzinie 13) w Białej Piskiej poprowadzi swój zespół do walki z Legionovią Legionowo.
Kamil Kierzkowski
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez