„Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?”*, czyli kwalifikacje według „działaczy”

2023-12-05 13:25:28(ost. akt: 2023-12-08 13:21:34)
Dawid Borowski przecinający linię mety podczas Mistrzostw Polski

Dawid Borowski przecinający linię mety podczas Mistrzostw Polski

Autor zdjęcia: Facebook/Dawid Borowski

„Działacze” Polskiego Związku Lekkiej Atletyki co rusz zaskakują swoją dbałością o przejrzystość zasad, szczególnym poczuciem przyzwoitości i osobliwymi zdolnościami dedukcji. Nie wiedzieć czemu ich starania nie spotykają się z powszechną aprobatą. Mało tego, znajdują się nawet tacy, którzy nie rozumieją zaawansowanej logiki „działaczy”, wedle której dziewiętnasty zawodnik na mecie jest lepszy od pierwszego oraz tego, że nie jest ważne, kto wygrał bieg, ale to, jakie były odległości pomiędzy zawodnikami na półmetku rywalizacji…
„Każde zawody wydają się uczciwe, jeśli wszyscy zostali oszukani”
Stephen King

25 listopada w Drzonkowie (Zielona Góra) odbyły się Mistrzostwa Polski w Biegach Przełajowych, które z założenia stanowiły kwalifikację do Mistrzostw Europy w Brukseli (10 grudnia). Tyle tylko, że łebscy „działacze” tak skonstruowali zasady kwalifikacji, by powołać na europejski championat zawodników i zawodniczki według własnego widzimisię. Na stronie internetowej PZLA opublikowano więc następujący komunikat: „Do reprezentacji na mistrzostwa Europy w sztafecie mix 4x1500 m zakwalifikują się dwie kobiety i dwóch mężczyzn na podstawie wyników uzyskanych w sezonie 2023 oraz dotychczasowych startach w biegach przełajowych (obowiązkowy start w Drzonkowie na krótkich dystansach)”.

Ci, którzy znają sposób funkcjonowania związkowej centrali, dobrze wiedzą, że powyższy zapis dawał „działaczom” niemałe pole do popisu. Gdyby bowiem ustalono, że na ME jedzie dwóch pierwszych zawodników/zawodniczek z Mistrzostw Polski w Biegach Przełajowych (na określonym dystansie) albo dwóch zawodników/zawodniczek z najlepszymi czasami w sezonie na 1500 m, to nie można byłoby kombinować przy powołaniach. A tak, hulaj dusza – piekła nie ma. Wyobraźnia panów z PZLA nie sięgała też tak daleko, by zorganizować na przykład bieg eliminacyjny (przełajowy) na 1500 m, gdzie wszyscy biegacze/biegaczki mieliby równe szanse w walce o wyjazd do Brukseli. To jednak wiązałoby się z ryzykiem występu na ME zawodników, którzy nie są bliscy sercom „działaczy”.

Cyniczna wierchuszka dała zatem sportowcom złudną nadzieję, wytwarzając przekonanie, że wyniki Mistrzostw Polski na krótkim dystansie (4 km) mają jakiekolwiek znaczenie przy ustalaniu składu reprezentacji na ME. Nieświadomi zawodnicy zostawili serce na trasie, nie wiedząc, że „działacze” ich trud i zaangażowanie mają w głębokim poważaniu, gdyż karty zostały rozdane już przed biegiem.

Zagawozdka trenera Rolbieckiego

Ostatecznie w rywalizacji panów na 4 km zwyciężył Dawid Borowski, który wyprzedził Dariusza Boratyńskiego i Roberta Kulika. Wśród kobiet górą była Eliza Megger, srebrny medal zawisł na szyi Aleksandry Płocińskiej, a na najniższym stopniu podium stanęła Patrycja Kapała. I o ile zarówno Megger, jak i Płocińska pojadą na ME, to w przypadku mężczyzn nikt z top 3 nie został powołany. W składzie znaleźli się natomiast zawodnicy, którzy w Drzonkowie zajęli czwarte i dziewiętnaste miejsce (Filip Rak i Michał Groberski). Absurdalne? Nie dla niejakiego Zbigniewa Rolbieckiego, głównego trenera bloku wytrzymałości PZLA, który oświadczył: „W sztafecie 4x1500 m mam tu troszeczkę zagawozdkę taką małą, ze względu na to, że no, z różnych przyczyn jeden z moich faworytów Groberski, no słabo wypadł, jeśli chodzi o końcową klasyfikację. Natomiast jest kwestią tego typu, że to jest chłopak, który w tym roku poleciał 7:45 (3000 m – przyp. red.) i 3:39 na 1500 m, a wiadomą rzeczą, że tu 3 km wytrzymał, także widzę go w składzie i myślę, że wiceprezes PZLA pan Osik i dyrektor sportowy mnie poprą i będzie to sztafeta składająca się w tej chwili z dwóch dziewcząt, czyli Megier, która wygrała, z Płocińskiej, Rak, który się potwierdził, no i on będzie jako czwarty”.

Teoretycznie można założyć, że „działacz”, mówiąc o zagawozdce, miał na myśli zagwozdkę, aczkolwiek niekoniecznie, bo kto tam za „działaczem” zdąży. Poza tym meandry umysłu wielu „dżentelmenów” z PZLA wciąż pozostają, nomen omen, zagwozdką.
Przejdźmy jednak do konkretów. Faworyt pana Rolbieckiego wypadł, jak sam stwierdził, słabo, ale to faworyt, któremu wyjazd na ME należy się niejako obligatoryjnie. Pupil „działacza” nie może przecież podlegać takim samym kryteriom jak ktoś z zewnątrz. Poza tym, parafrazując Zenona Solskiego, jak „działacz” mówi, to mówi, a jak mówi, to wie. Warto także zaznaczyć, że zwany szefem bloku pan Rolbiecki przy podejmowaniu decyzji postanowił zwrócić się do „działacza” szczególnego – dyrektora sportowego PZLA, czyli Krzysztofa Kęckiego. To ten sam jegomość, który tłumacząc w 2019 roku, dlaczego czterystumetrowiec Karol Zalewski nie jedzie na Mistrzostwa Świata, a jedzie od niego zawodnik słabszy, wypowiedział fundamentalną frazę, która w istocie mówi więcej niż przysłowiowe tysiąc słów: „On jest na każdą prośbę, uczestniczy w szkoleniu, nigdy z nim nie ma problemu”. Mały „działacz” zapytał więc „działacza” wyższego rzędu, a ten wspaniałomyślnie spełnił jego prośbę.

"My na ciebie jako związek nie stawiamy"

Powstaje pytanie, po co w ogóle bieg na 4 km podczas MP traktowano jako kwalifikację do ME, skoro „działacze” z góry wiedzieli, kto znajdzie się w samolocie do Brukseli? Nie prościej byłoby powiedzieć: „stawiamy na tego i tego, a wyniki biegu w Drzonkowie nie będą wpływały na powołania do reprezentacji”. „Działacze” to jednak spece od zakulisowych rozgrywek.

Ryszard Kopijasz, jeden z dwóch Polaków, którym 10000 m udało się przebiec poniżej 28 minut (rekord Kopijasza to 27:56,06; szybciej w historii „dychę” pobiegł tylko Jerzy Kowol – 27:53,61), opowiadał mi, jak „działacze” w ordynarny sposób pozbawili go szansy startu w igrzyskach olimpijskich w Montrealu (1976). „Tuż przed biegiem na bocznym boisku powiedziano mi wprost: »My na ciebie jako związek nie stawiamy, dlatego poprowadzisz bieg na 5000 m. Pamiętaj tylko, że masz zejść po przebiegnięciu 3000 m«”.

Ktoś powie: „to było prawie pół wieku temu, teraz są inne realia”. Nic z tych rzeczy, gdyż świat „działaczy” wciąż stoi w miejscu, a właściwie ich mentalność, która uosabia całą gamę najgorszych ludzkich cech.

Szkoda tylko zawodników, którzy skazani są na to, że o ich karierach decydują, eufemistycznie mówiąc, osobliwe persony. Dawid Borowski, triumfator biegu „kwalifikacyjnego", na swoim profilu facebookowym zamieścił wpis, w którym poinformował, że wysłał e-maila do szefa bloku wytrzymałości. Zawodnik przedstawił argumenty przemawiające za jego startem w ME, podkreślając, że pewnie wygrał bieg, broniąc tytułu mistrza Polski. „Jestem w życiowej formie i nie pokazałem pełni swojego potencjału podczas Mistrzostw Polski, ponieważ spodziewałem się większej rywalizacji ze strony moich rywali na ostatnim okrążeniu” – napisał Borowski, dodając m.in., że „Kwalifikacją powinien być uzyskany rezultat podczas biegów przełajowych, nie sezonu stadionowego, który był kilka miesięcy temu i różni się o 180 stopni względem sezonu przełajowego”. Zdaniem mistrza Polski: „O starcie w takiej imprezie (Mistrzostwa Europy – przyp. red.) powinna decydować aktualna dyspozycja, zawodnicy powyżej wymienieni uzyskali 4 i 19 miejsce, czy to jest potwierdzenie »odpowiedniej dyspozycji startowej?«”.

Podopieczny trenera Jacka Wośka (trener Aleksandry Lisowskiej, rekordzistki Polski i mistrzyni Europy w maratonie) swój wpis zakończył gorzkimi słowami: „Za wygranie Mistrzostw Polski drugi rok z rzędu otrzymałem złoty medal, uścisk dłoni prezesa i zero satysfakcji z wygranej”.

Jako że o sprawie w lekkoatletycznych kręgach zrobiło się wyjątkowo głośno, to głos jeszcze raz zabrał niezawodny pan Rolbiecki, który portalowi bieganie.pl udzielił następującej odpowiedzi: „Uczestnicy sztafety nie będą rywalizowali na dystansie 4 kilometrów a na dystansie 1.5 km. Michał Groberski prowadził bieg przez pierwsze dwa kilometry (jego rekord życiowy na dystansie 1500 m z września tego roku wynosi 3:39.66, a Dawida Borowskiego 3:49.41, a więc jest gorszy o prawie 10 sekund). Filip Rak do trzeciego kilometra biegł razem z Borowskim i przegrał z nim na mecie 7 sekund. Jego rekord z tego roku z hali wynosi 3:40.90, a więc jest o ponad 8 sekund lepszy od wyniku Borowskiego. Rak w swojej karierze wygrał MPJ w biegach przełajowych, był też finalistą MEJ w biegu na dystansie 1500 m. Skoro Dawid Borowski twierdzi, że jest w życiowej formie, to mógł od początku podyktować takie tempo biegu, którego Groberski i Rak (legitymujący się zdecydowanie lepszymi czasami na dystansie 1500 m) nie byliby w stanie z nim wytrzymać (to by jednoznacznie wskazywało, że jest on zawodnikiem od nich lepszym i wtedy byłaby sytuacja jasna, kogo należy powołać do sztafety – podobnie jak to zrobiła Eliza Megger w biegu na dystansie 4 km)”.

Rozumiecie, panowie ścigali się na 4 km, ale najważniejsze było to, kto które miejsce zajmował po 1,5 km! Proponuję konsekwentne trzymanie się powyższej logiki i wyłanianie składu sztafety 4x100 m na podstawie biegu na 400 m, z zastrzeżeniem, że decyduje pierwsze 100 m. Tyle tylko, czy zawodnicy, którzy walczyli o udział w ME wiedzieli, że wynik końcowy nie ma znaczenia w odróżnieniu od miejsca na półmetku rywalizacji? Jeżeli chodzi o argument pana Rolbieckiego, że jego wybrańcy mają lepsze rekordy życiowe na stadionie od zwycięzcy biegu, to zapytam raz jeszcze: po co w ogóle udawano, że są jakieś kwalifikacje?

„Tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat oraz ludzka głupota, choć nie jestem pewien co do tej pierwszej”
Albert Einstein

Od kilku dni słyszę, że teraz przelała się czara goryczy, a PZLA w końcu przejrzy na oczy, zreformuje się i przestanie tolerować patologie. Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, skąd bierze się ten czysto życzeniowy optymizm, bo warunkiem jakichkolwiek zmian jest pojawienie się nawet najdrobniejszej refleksji. A o to akurat nie posądzałbym „działaczy”. Czemu towarzystwo wzajemnej adoracji ma bić się we własne piersi, skoro wygodniej jest postępować w myśl zasady: „nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?”. Po jakie licho „działacze” mają przejmować się losem młodego zawodnika, który został pozbawiony występu w ME? Co ich obchodzi to, że Dawid Borowski być może stracił potencjalnego sponsora, stypendium i motywację do trenowania? Krytyka, której zarówno w internecie, jak i w realnym życiu nie brakuje, spływa po „działaczach” jak woda po kaczce. Dlaczego zatem nie wyobrazić sobie, iż „działacze” wpadną na błyskotliwy pomysł, by o miejscu w kadrze decydowało to, kto ładniej powie prezesowi „dzień dobry”? Z jakiego powodu „działacze” mają nie ustalić kryteriów, wedle których o starcie w imprezach międzynarodowych decyduje czas zbiegnięcia z trzeciego piętra na śniadanie? W przypadku gdyby coś poszło nie tak, zawsze będą mogli powiedzieć, że liczy się tylko to, kto szybciej zbiegł z trzeciego piętra na drugie albo to, kto szybciej zjadł śniadanie… Czego nie rozumiesz?

PS. Rywalizację mężczyzn na dystansie 9 km podczas Mistrzostw Polski w Biegach Przełajowych wygrał Kamil Jastrzębski, który także nie znalazł się w składzie reprezentacji na Mistrzostwa Europy. Wedle regulaminu PZLA: „Do reprezentacji na mistrzostwa Europy zakwalifikuje się mistrz Polski seniorów w przypadku potwierdzenia dobrej dyspozycji startowej – bieg wspólny z kat. U23 na dystansie 9 km”. „Działacze” po prostu ustalili, że młodzieżowcy, którzy wystartowali razem z seniorami, rywalizację kończyli po 7 km, a ich starsi koledzy biegli jeszcze 2 km. A zatem, seniorzy teoretycznie ścigali na 9 km, ale w praktyce byli też oceniani na podstawie tego, jak po 7 km wyglądali na tle młodzieżowców.

Trener Kamila Jastrzębskiego – Hubert Duklanowski mówi, że zadzwonił do Zbigniewa Rolbieckiego z pytaniem, dlaczego jego podopieczny nie jedzie na ME? W odpowiedzi miał usłyszeć: „Koleżko, byliśmy na tej samej imprezie?! Oglądaliśmy te same zawody koleżko?!”. Według trenera Duklanowskiego pan Rolbiecki miał jeszcze zdążyć powiedzieć: „Gdybyś nie popsuł Jastrzębskiego, miałby obozy klimatyczne, które miałem dla niego przygotowane, np. Portugalia” (trener Duklanowski wyjaśnia, że chodzi o sezon 2020/2021). „Jak powiedziałem, proszę powtórzyć, nagram wszystko, to rzucił słuchawką” – mówi Hubert Duklanowski.

Michał Mieszko Podolak

*Cytat z filmu „Miś”

Źródło: Gazeta Olsztyńska

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5