Rosja na dopingu (choć nie tylko ona...)

2025-02-01 10:13:10(ost. akt: 2025-02-01 10:14:33)

Autor zdjęcia: Agencja TVN/x-news

Jak nie idzie – to nie idzie. Mowa o rosyjskich sportowcach. Nie dość, że w zdecydowanej większości dyscyplin nie mogą występować na mistrzostwach świata i Europy, a jeśli już występują, to pod neutralną flagą, i nawet jak zwyciężą, to nie mają szans na wysłuchanie rosyjskiego hymnu, to jeszcze cały czas ścieli się u nich dopingowy trup.

Jak wiadomo, Rosjanie (a wcześniej sportowcy ZSRR) unikali przez dziesięciolecia prawdziwych kontroli dopingowych (bo fikcyjne oczywiście były). Wspierało ich w tym najpierw państwo sowieckie (czyli Związek Radziecki – niektórzy są przyzwyczajeni do tej nazwy), a potem Federacja Rosyjska. Był to dobrze zorganizowany, przemożny, państwowy system dopingu, a następnie unikania jego wykrycia. Rosjanie byli w te klocki tak dobrzy jak komunistyczne Niemcy, czyli NRD (Niemiecka Republika Demokratyczna – to na wypadek, jak by ktoś zapomniał). Nie mówię wcale, że tylko państwo rosyjskie pomagało w tej kwestii swoim sportowcom, bo na przykład Amerykański Komitet Olimpijski przez lata bardzo nerwowo reagował na kontrole, które były zlecane przez WADA, czyli Światową Agencję Antydopingową. Jak ktoś nie wierzy, niech spyta Witolda Bańki, szefa WADA już drugą kadencję, a wcześniej ministra sportu w rządzie PiS. Wszyscy natomiast wiedzą – nie tyko oficjele z WADA – że gdy amerykański koszykarski Dream Team po raz pierwszy wystąpił na igrzyskach olimpijskich (a było to w Barcelonie w 1992 roku), które oczywiście zawodowcy z NBA wygrali, nokautując rywali, wygrywając z przewagą często kilkudziesięciu punktów w meczu!, to zawodnicy w koszulkach USA... po prostu nie zgadzali się na kontrole antydopingowe! I co? I nic. Uszło im to płazem.

Wracając do „naszych baranów”, jak mówi stare przysłowie, czyli w tym przypadku, za przeproszeniem, do zawodników Rosji, to ostatnio mają kolejną czarną serię. Właśnie Asadula Imangazalijew pożegnał się z tytułem mistrza świata za doping (a konkretnie faszerował się meldonium). Startował w tajskim boksie i na MŚ przed dwoma laty zdobył złoto w kategorii do 60 kilogramów. Jego wpadka wyszła na jaw w relatywnie krótkim czasie. Blisko sześć razy dłużej udawało się uniknąć antydopingowego topora rosyjskiemu bokserowi o polskim nazwisku Grigorijowi Drozdowi. To była historia jak z „Archiwum X”, bo złapano go po... jedenastu latach od momentu gdy wspomagał się przed walką z naszym rodakiem Krzysztofem „Diablo” Włodarczykiem. Wynik walki Rosjanina z Polakiem został anulowany. Podobnie zresztą jak najbardziej znanego z tej trójki rosyjskich dopingowiczów boksera Aleksandra Powietkina. Został on zdyskwalifikowany na cztery lata, a z rejestru jego pojedynków został usunięty techniczny nokaut w dwunastej rundzie na gali w Kazaniu, stolicy Tatarstanu, w listopadzie 2015 roku, dzięki któremu wygrał z innym polskim pięściarzem Mariuszem Wachem.

Co będzie dalej z dopingiem w rosyjskim sporcie? Najlepszym komentarzem wydaje się mi być dowcip rysunkowy Andrzeja Mleczki sprzed 27 lat. Rozmawia dwóch gości i jeden z nich mówi do drugiego: „Czarnecko to widzę!”...

Ryszard Czarnecki

2001-2025 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 7B