Nie rusz Kazika, bo zginiesz!

2024-10-25 23:48:57(ost. akt: 2024-10-25 23:51:42)

Autor zdjęcia: Wikipedia

W dniu, w którym piszę te słowa (23 października), mija 77 rocznica urodzin piłkarza uważanego przez wielu za najwybitniejszego w dziejach polskiego futbolu. Chodzi o Kazimierza Deynę. Oczywiście będą tacy, którzy za największego gracza w historii naszej piłki uznają Włodzimierza Lubańskiego. Ale to nie odbiera sławy i chwały futboliście, w związku z którym kibice Legii przez lata skandowali: „Deyna Kazimierz – nie rusz Kazika, bo zginiesz”.

Nie został po zakończeniu piłkarskiej kariery trenerem, jak młodszy kolega z reprezentacji Polski Adam Nawałka, ani działaczem piłkarskim i komentatorem telewizyjnym, jak inny, młodszy od pana Kazimierza, gracz Biało-Czerwonych Zbigniew Boniek. Nie został, bo zginął tragicznie w wypadku samochodowym w USA w wieku zaledwie 42 lat. Był kapitanem Legii i reprezentacji, grał przede wszystkim na pozycji pomocnika, ale też cofniętego napastnika. Został królem strzelców na igrzyskach olimpijskich w Monachium, gdzie Polska zdobyła – w wielkiej mierze dzięki niemu i geniuszowi trenera Kazimierza Górskiego – złoty medal. Dwie z dziewięciu bramek w tym turnieju strzelił w finale z Węgrami, w którym przegrywaliśmy 0:1, a wygraliśmy ostatecznie 2:1. Na tej olimpiadzie strzelił również decydującego gola z rzutu karnego w meczu, który miał mocny kontekst polityczny – ze Związkiem Sowieckim.

Jako chłopak chodziłem na warszawski stadion przy Łazienkowskiej 3, gdzie Deyna czarował na boisku – tak jak poza nim czarował kobiety. Był mistrzem strzelania bramek z rzutów wolnych – dwie dekady potem znalazł się jego godny kontynuator w tej dziedzinie w postaci Leszka Pisza. Strzelał też bramki bezpośrednio z rzutów rożnych – a to sztuka szczególna. Jednego takiego jego gola, właśnie prosto z kornera, zapamiętam do końca życia: była to bramka decydująca o awansie Polski na mundial w Argentynie. W meczu z Portugalią na Stadionie Śląskim wystarczał nam remis – dzięki golowi Deyny było 1:1 i pojechaliśmy po raz pierwszy w historii na drugie mistrzostwa świata z rzędu. Na tym mundialu Kazimierz Deyna, który prawie nigdy nie mylił się, strzelając jedenastki, jednak nie strzelił karnego w meczu z gospodarzami mundialu i zamiast wyrównania na 1:1 przegraliśmy 0:2. Winę za porażkę zrzucono oczywiście na Deynę, nie chcąc pamiętać, że to on poprowadził Biało-Czerwonych do olimpijskiego złota w Monachium i srebra cztery lata później na IO w Montrealu oraz sensacyjnego trzeciego miejsca na mundialu w ówczesnych Niemczech Zachodnich w 1974 roku.

Żył krótko, grał pięknie. Cześć Jego pamięci!

Ryszard Czarnecki

Źródło: Gazeta Olsztyńska

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5