Trzy strzelić, trzy stracić
2024-10-20 08:08:32(ost. akt: 2024-10-20 08:10:42)
Kolejna afera natury organizacyjno-komunikacyjnej w naszym sporcie. Po szermierce, kolarstwie, zapasach i kajakach górskich pora na ciężary. Nie będę jej relacjonował, bo nie jestem zwolennikiem publicznego środowiskowego prania brudów. Czy zachęca to sponsorów do wspierania takiej właśnie dyscypliny – z awanturami w tle? Nie. Czy zachęca media, aby pisały o efektach sportowych, a nie o aferalnych? Nie. Czy buduje to lepsze relacje z władzami, także samorządowymi, które mogą, ale nie muszą, wspierać daną dyscyplinę? Oczywiście nie. Obawiam się, iż kolejne środowisko, generując, a potem nagłaśniając swoje wewnętrzne problemy, strzela sobie samobója. Ręce opadają.
Zdecydowanie wolę pisać o sporcie. Rozstrzelali się nasi piłkarze, i to w różnych kategoriach wiekowych. W ostatnich trzech meczach rozgrywanych przez trzy reprezentacje Biało-Czerwonych zdobyliśmy aż osiem bramek. Sporo. Gorzej, że straciliśmy tyle samo. Seniorzy wbili trzy Chorwatom, przeprowadzając kibiców z nieba (prowadzenie 1:0) do piekła (gdy przegrywaliśmy 1:3) i kończąc ekskursję w czyśćcu, bo za taki należy uznać remis u siebie 3:3. Doceniam remis z trzecią drużyną świata mundialu w Katarze w 2022 r. i drugą mundialu w Rosji w 2018 r. Ale przede wszystkim należy docenić wyraźną poprawę gry w porównaniu ze spotkaniem z rodakami nowego prezesa CEV (europejskiej federacji siatkarskiej) na wyjeździe. Na Narodowym atakowaliśmy, staraliśmy się kreować grę, a nie biegać za przeciwnikiem. To, co niestety powtarzalne, to kiepska gra w obronie. Bez zmiany tego nasza reprezentacyjna piłka na seniorskim poziomie nie ruszy do przodu. A ja, jako człowiek starej daty, mogę tylko zatęsknić za mundialem w Niemczech, które wtedy nazywały się jeszcze Niemiecką Republika Federalna (!), w 1974 r., gdy na środku naszej obrony grał 20-letni Władek Żmuda (Władek – bo jesteśmy po imieniu). I to jak grał! Gdyby dalej miał 20,a nawet i 30 lat, to byłby pewniakiem u Probierza.
Zdecydowanie wolę pisać o sporcie. Rozstrzelali się nasi piłkarze, i to w różnych kategoriach wiekowych. W ostatnich trzech meczach rozgrywanych przez trzy reprezentacje Biało-Czerwonych zdobyliśmy aż osiem bramek. Sporo. Gorzej, że straciliśmy tyle samo. Seniorzy wbili trzy Chorwatom, przeprowadzając kibiców z nieba (prowadzenie 1:0) do piekła (gdy przegrywaliśmy 1:3) i kończąc ekskursję w czyśćcu, bo za taki należy uznać remis u siebie 3:3. Doceniam remis z trzecią drużyną świata mundialu w Katarze w 2022 r. i drugą mundialu w Rosji w 2018 r. Ale przede wszystkim należy docenić wyraźną poprawę gry w porównaniu ze spotkaniem z rodakami nowego prezesa CEV (europejskiej federacji siatkarskiej) na wyjeździe. Na Narodowym atakowaliśmy, staraliśmy się kreować grę, a nie biegać za przeciwnikiem. To, co niestety powtarzalne, to kiepska gra w obronie. Bez zmiany tego nasza reprezentacyjna piłka na seniorskim poziomie nie ruszy do przodu. A ja, jako człowiek starej daty, mogę tylko zatęsknić za mundialem w Niemczech, które wtedy nazywały się jeszcze Niemiecką Republika Federalna (!), w 1974 r., gdy na środku naszej obrony grał 20-letni Władek Żmuda (Władek – bo jesteśmy po imieniu). I to jak grał! Gdyby dalej miał 20,a nawet i 30 lat, to byłby pewniakiem u Probierza.
Nie tylko seniorzy, ale i młodzieżowcy strzelili rywalom trzy gole – tak samo tyle zresztą też tracąc. Remis 3:3 z Niemcami oznacza awans do baraży ME. Młodzi też zresztą skutecznie gonili wynik. Wreszcie mecz naszych najmłodszych reprezentantów, grających ze Słowenią, miał niemal identyczny przebieg co spotkania ich starszych i najstarszych kolegów. Prowadzili, przegrywali i w doliczonym czasie gry, dosłownie sekundy przed końcem spotkania wyrównali (tyle że na 2:2, a nie tradycyjne 3:3).
Skoro już o takich hokejowych wynikach (3:3 takim jest) mowa, to pamiętam mecz, na którym byłem równo 22 lata temu. Było to na mundialu w Japonii i Korei, a konkretnie na koreańskiej ziemi. Pocieszając się po polskich porażkach z gospodarzami 0:2 i Portugalią 0:4, pojechałem na mecz... Senegal – Urugwaj. Siedziałem za bramką. W pierwszej połowie oglądałem z bliska trzy gole Afrykańczyków. Prowadzili do przerwy 3:0. W drugiej połowie futboliści z Ameryki Łacińskiej wzięli się do roboty i zdobyli też trzy gole – oczywiście strzelone do bramki, za którą siedziałem. Awansował jednak Senegal, bo do wyjścia z grupy wystarczał mu remis. Drużyna słynnego – i sympatycznego – blondyna Diego Forlana musiała wracać do domu. Jak Polska...
A sam Forlan strzelił w tym meczu gola. Po ośmiu latach został najlepszym piłkarzem mundialu 2010...
Ryszard Czarnecki
Źródło: Gazeta Olsztyńska
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez