Brakowało mi kogoś do rozmowy

2023-08-17 11:42:31(ost. akt: 2023-09-08 10:27:17)
Zdzisław Węgierski z ŚDS  w Janowcu

Zdzisław Węgierski z ŚDS w Janowcu

Autor zdjęcia: Halina Rozalska

Zdzisław Węgierski ma 87 lat. Swoje życie przeżył spokojnie u boku ukochanej żony. Wspólnie wychowali 6 dzieci. Po śmierci żony został sam w swoim domu. Dzieci mieszkają daleko. Odwiedzają go często, ale brakuje mu kogoś z kim mógłby porozmawiać i wspólnie spędzać czas.
Pan Zdzisław urodził się 5 lipca 1936 roku w Pokrzywnicy Wielkiej. Gdy wybuchła II wojna światowa miał zaledwie 3 latka. Mieszkał wówczas z rodzicami i rodzeństwem w Pokrzywnicy Wielkiej. Wkrótce rodzice kupili niewielką gospodarkę w Szczepkowie Zalesiu, gdzie do tej pory mieszka.

Czas II wojny światowej
Panu Zdzisławowi dzieciństwo przyszło spędzać w trudnych wojennych czasach. Mimo że był dzieckiem, to wiele pamięta. Może dlatego, że od żandarmów dostał gumą w pupę. — Spodnie pękły i pupa pękła. Uciekłem do lasu. Rodzice znaleźli mnie dopiero wieczorem. Jak zaczęła się wojna, to przyjechał zwiad niemiecki na koniach, szukali drogi do Zaborowa. Mama pokazała którędy mają jechać, dała im jajek i odjechali. Bronili mostu na Mławce, a mimo to Polacy go wysadzili. Potem Niemcy go odbudowali i poszli dalej. Widziałem, jak wojsko niemieckie szło na Mławę. To był trudny czas. Pamiętam, że trzeba było zasłaniać okna, żeby żadnego światła we wsi nie było widać. Musieliśmy oddawać Niemcom tzw. kontyngent. Chcieli np. konia, świniaka, jajek, to musieliśmy to dać. Wszyscy się baliśmy — wspomina pan Zdzisław.

W szkole nauczyli go pisać prawą ręką
Zaraz po wojnie poszedł do szkoły w Janowcu Kościelnym. — W klasach była chmara uczniów w różnym wieku. Ja miałem już 9 lat, ale byli także starsi ode mnie. Każdy, kto nie zdążył przed wojną, teraz szedł do szkoły. W klasie stały przedwojenne ławki podwójne. Na środku pulpitu wycięty był otwór na kałamarz z atramentem. My mieliśmy pióra ze stalówką. Maczało się ją w atramencie i pisało. Kleksy się robiło. Była bibuła do wysuszania pisma. Ja miałem pod górkę, bo jestem leworęczny. Jak zobaczyła to nauczycielka, to potrząsnęła mną i kazała pisać prawą ręką, a mi nie wychodziło. Koślawe litery stawiałem, ale nauczyłem się. Nie miałem wyjścia. Do tej pory piszę prawą ręką, ale wszystko inne wykonuję lewą. Trzymam w lewej np. nóż, siekierę, młotek. Wszystkie prace wykonuję lewą — mówi.

Modliliśmy się w szkole
Zawsze na rozpoczęcie pierwszej lekcji i na koniec ostatniej modliliśmy się. W klasach na ścianie nad tablicą wisiał krzyż. — Później krzyże zostały zdjęte, ale nam to nie przeszkadzało i nadal się modliliśmy. Naprzeciwko szkoły jest kościół, więc odwracaliśmy się w jego stronę i odmawialiśmy pacierz. Kiedyś wpadł dyrektor i zaczął krzyczeć, ale my się tym nie przejmowaliśmy. Modliliśmy się dalej, a on nie mógł nam nic zrobić — wspomina pan Zdzisław.

Pracował w gospodarstwie
Był już dużym chłopcem, więc po lekcjach pomagał rodzicom w gospodarstwie, zwłaszcza po śmierci ojca. Praca była o wiele cięższa niż teraz. Nie było narzędzi rolniczych. Mieli tylko pług, bronę, radło do ziemniaków. I oczywiście konia. Głównie sadzili ziemniaki i siali zboże. — Mieliśmy koło domu ogródek, w którym mama siała warzywa. Trzeba było go oplatać gałęziami, żeby kury nie wchodziły. Mieszkaliśmy w starym przedwojennym drewnianym domu, w którym wygód nie było. Gospodarowaliśmy razem z mamusią — wspomina.

Mamusia kazała się żenić
Pan Zdzisław miał już 22 lata. Mama miała coraz mniej siły. — Któregoś razu powiedziała, żebym się żenił, bo potrzebna jest w domu młoda gospodyni, bo ona nie daje rady dopilnować wszystkiego. Trzeba sprzątać, uprać. Posłuchałem się mamusi. Miałem na oku ładną pannę, z którą znaliśmy się od dzieciństwa. Ona mieszkała w Waśniewie w gminie Grzebsk, ale bardzo często się razem bawiliśmy jako dzieci. Poznaliśmy się w Pokrzywnicy, gdzie mieszkała siostra mojej mamusi. Ona tam przyjeżdżała, bo jej macocha była córką siostry mojej mamy. Ja też często do Pokrzywnicy zaglądałem i tak się poznaliśmy. Razem się bawiliśmy, biegaliśmy po podwórku. Jak podrośliśmy, też się spotykaliśmy. Zawsze dobrze się rozumieliśmy. I jak miałem 20 lat zakochałem się w niej. Oświadczyłem się i w kościele w Grzebsku wzięliśmy ślub. Wesele było niewielkie. Zaprosili tylko najbliższą rodzinę.

Nowe życie po ślubie
Pan Zdzisław miał piękną, kochaną żonę. Był szczęśliwy. Postanowił zadbać o gospodarstwo. Najpierw postawił nową stodołę, potem oborę. Nadal mieszkali w starym drewnianym domu. — Sąsiedzi mnie podbuntowali. Gadali: stawiaj nowy dom. Mieliśmy już dzieci. I zacząłem budowę. Zawziąłem się i jak zacząłem na wiosnę, to już na żniwa razem z rodziną się tam wprowadziliśmy się — wspomina. Było im o wiele wygodniej i luźniej niż w starym domu. Wychowywali wspólnie dzieci.
Razem gospodarowali. Unowocześnili przede wszystkim swoje gospodarstwo. Kupili ciągnik i podstawowe maszyny rolnicze. — Nie trzeba już było w konika robić — mówi. Po 24 latach pan Zdzisław gospodarstwo przekazał synowi.

Pracował nie tylko w gospodarstwie
Pan Zdzisław chciał zapewnić dzieciom dobre wykształcenie. Ma ich sześcioro: 2 córki i 4 synów. Zdecydował się, że będzie także pracował poza gospodarstwem.
— Brałem każdą robotę. Pracowałem w tartaku w Muszakach, na budowie w Janowcu Kościelnym, na wartowni w SKR, byłem też pomocnikiem palacza w Nidzicy. Stamtąd odszedłem na rentę zdrowotną. To dzięki mojej dodatkowej pracy żyło się nam dobrze — zapewnia. Gospodarkę prowadzili przez 24 lata. —Tak naprawdę, to żona się wszystkim zajmowała — dodaje.

Szuka teraz kontaktu z ludźmi
— Żyliśmy z żoną bardzo zgodnie. Byliśmy szczęśliwi. Pomagaliśmy sobie wzajemnie na stare lata. Jeździliśmy na zajęcia do Szczepkowa Borowego. Żona zmarła i ja zostałem sam. Bardzo przeżyłem jej śmierć, ale moje życie toczy się dalej. Jestem teraz schorowany, miałem wypadek, poruszam się o kulach, a mimo to daje sobie radę. Tylko brak mi kogoś z kim mógłbym porozmawiać. Postanowiłem więc brać udział w zajęciach w Środowiskowym Domu Samopomocy w Janowcu Kościelnym. Mogę porozmawiać, mam kontakt z innymi. Jest tu bardzo dobrze. Miła atmosfera. Są różne zajęcia. Ze względu na ograniczoną możliwość poruszania się nie we wszystkich uczestniczę. Najważniejsze jest to, że czas spędzam z przyjaciółmi. Nasze opiekunki zawsze służą pomocą, radą. Potrafią pocieszyć, a jak trzeba, to trochę zganić — zapewnia pan Zdzisław.



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5