Borys całkowicie zmienił jej życie

2022-09-18 16:00:00(ost. akt: 2022-09-16 11:16:19)

Autor zdjęcia: Halina Rozalska

— Adoptowany piesek daje mi bardzo dużo radości. Całkowicie przestawił moje codzienne życie, zmusił mnie do planowania i zmobilizował do spacerów. To dzięki niemu poznaję zakamarki swojego miasta, w których nigdy nie byłam, bo nie miałam na to czasu — mówi pani Małgorzata.
— Adoptowała pani pieska ze schroniska. Dlaczego?
— Tak naprawdę to nie była do końca moja decyzja. W dużej mierze to zasługa moich synów. Od 2 lat jestem na emeryturze i w pewnym momencie zaczęłam narzekać, że nie mam się do kogo odezwać w ciągu dnia. Powiedziałam o tym mojemu synom. Po kilku dniach Michał przysłał mi zdjęcia 2 piesków. Jeden z nich był małym szczeniaczkiem, zaopiekowanym, zadbanym, a drugim był 5-letni Borys. Syn jest nauczycielem. W swojej klasie ma wolontariuszki ze schroniska "Podaj Łapę" i to one prosiły go o pomoc w znalezieniu domu dla Borysa, który bardzo potrzebuje miłości i dobrego domu. Wtedy powiedziałam, że jeśli mogę pomóc, to wezmę Borysa.

— I Borys trafił do pani?
— Tak. Były moje urodziny. To była sobota. Ktoś zadzwonił do drzwi. Otwieram, wchodzi cała moja rodzina i wręcza mi prezent urodzinowy, którym był właśnie Borys.

— Miała pani doświadczenie w opiece nad pieskami?
— Tak. Mieszkałam w Jagarzewie. Moi synowie sprowadzali do domu znalezione, bezdomne psy, koty, którymi się zajmowaliśmy. Pewnego razu Kamil przyprowadził sunię i powiedział, że ona powinna zostać u nas w domu. Tłumaczyłam, że to duży obowiązek. Chłopcy obiecali, że będą się nią zajmować. Sunia została. Po 3 dniach stała się tragedia. Była niedziela, my pojechaliśmy do kościoła. Sunia została na podwórku. Gdy wróciliśmy do domu, usłyszeliśmy spod schodów jakiś pisk. Zaglądamy, a tam są 4 maleńkie szczeniaczki. Sunia, niestety nie przeżyła porodu. Biorąc ją, nie wiedzieliśmy, że jest szczenna.

— I jaka była pani decyzja?
— Zadzwoniłam do weterynarza, który powiedział, że jest sposób, żeby pieski przeżyły. Można je było także uśpić. Wtedy pomyślałam, że nie mogę tego zrobić. Chłopcy byli w wieku dorastania, uczyli się wrażliwości, właściwych postaw. To jak ja ich tego nauczę, jeśli pokażę, że niewygodne sytuacje można załatwić jednym zastrzykiem. Podjęliśmy decyzję, że walczymy o życie szczeniąt. Wymagało to od nas wszystkich ogromnej pracy. Co dwie godziny przygotowywaliśmy mieszankę ze sztucznego mleka zmieszanego z jajkiem i zakraplaczem je karmiliśmy. Trzeba było z nimi obchodzić się jak z niemowlakiem. Daliśmy radę. Synowie bardzo mi w tym pomagali. Najsłabszy został u nas. Nazwaliśmy go Kubuś. Był z nami 13 lat. Niestety, zachorował. Miał raka wątroby. Nie było dla niego ratunku. Jego odejście bardzo przeżyliśmy. Wtedy zapowiedziałam, że nie ma w domu żadnych psów, kotów. Chłopcy jednak w swoich domach mają zwierzęta.

— Tym razem miała pani wiedzę jaki jest Borys?
— Tak. Wiedziałam, że jest nieufny, że boi się wszystkiego i jest okaleczony. Dokładnie go obejrzałam, gdy trafił do mojego domu. Oprócz tego, że ma kulowatość, to ma jeszcze naderwane uszy. Z zagojonych ran wynika, że ktoś go musiał przybić gwoździami do czegoś i bić go, a potem zostawić. Pod ciężarem ciała spadł. Borys bał się wszystkiego, dotyku, wyciągniętej do niego ręki. Przez pierwsze 2 tygodnie chodziłam wokół niego na palcach, cichutko, żeby go nie wystraszyć. Powoli podchodziłam do niego, głaskałam delikatnie. Chciałam, żeby poczuł się bezpiecznie. Poddawał się moim zabiegom, ale sam nie podszedł do mnie. Powoli oswajał się z mieszkaniem aż w końcu poczuł się w nim dobrze. Pewnego razu, gdy leżałam na kanapie i miałam wyciągniętą rękę poczułam, że Borys jest przy mnie, liże moja rękę. Wiedziałam wtedy, że w końcu mi zaufał. W domu czuł się swobodnie. Nie chciał natomiast wychodzić na zewnątrz, nawet na taras.

— Jak sobie pani z tym poradziła?
— Musiałam go wyprowadzać. Brałam go na ręce i wynosiłam. Nie chciał odejść ode mnie ani na krok. Zapewne bał się, że go zostawię i nie wróci do domu. Trzymałam go na smyczy, razem pokonywaliśmy tę samą trasę, żeby się do niej przyzwyczaił. Po spacerze mówiłam mu: Borys wracamy do domu. 2 tygodnie zajęło mi przyzwyczajanie Borysa do wychodzenia. Miał nadal swoje lęki na zewnątrz. Jak widział kogoś, to zatrzymywał się, udawał, że go nie ma. Stał nieruchomo. Podobnie reagował na inne psy. Zatrzymywał się i czekał aż przejdą. Podczas spacerów nie odchodził ode mnie, musiał nosem dotykać mojej pięty. Ciągle bał się, że go zostawię. Bardzo się ucieszyłam, gdy po raz pierwszy sam biegał. Nawet sąsiedzi to zauważyli i stwierdzili, że Borys jest już nasz - ogrodowy, bo mieszka na ul. Ogrodowej.

— Jak jest teraz?
— Teraz już zachowuje się inaczej. Bawi się z małymi pieskami, biega. Nie boi się ludzi. Chociaż niektórych omija z daleka. Nadal nie podchodzi do dużych psów. Chodzimy też na dalekie spacery. To dzięki niemu poznałam zakątki Nidzicy, w których nigdy dotąd nie byłam.

— Czy to był jedyny problem do rozwiązania?
— Nie. Bo któregoś razu zauważyłam, że wychodzi mu sierść. Poszliśmy do weterynarza. Okazało się, że może mieć za dużo białka w jedzeniu i trzeba mu zmienić karmę. Wszyscy szukaliśmy odpowiedniej karmy. Ale Borys postanowił znaleźć ją na własną ręką. Zobaczył, że jestem na diecie pudełkowej i był ciekawy co to takiego. Kiedyś zostawiłam w siatce na podłodze wszystkie pudełka i wyszłam. Gdy wróciłam byłam przerażona. Wszystkie porozrywane pudełka z jedzeniem leżały na kanapie, a Borys leżał obok zadowolony i oblizywał się. Właśnie kończył jedzenie. Cała kanapa była ubrudzona. Ja stałam i płakałam. Nie skarciłam go za to. Kanapę wyczyścił fachowiec. Jednak to jedzenie nie było dla niego. Musiałam iść z nim do weterynarza i leczyć po tej diecie. W końcu udało się kupić odpowiednią karmę i skończyły się problemy z sierścią. Jest piękna, błyszcząca.

— Czy dobrze zrobiła pani, że go nie skarciła?
— Właściwie to chyba nie, bo Borys zaczął przekraczać pewne granice w zachowaniu. Dotychczas taką granicą była sypialnia, do której nie miał wstępu. Jak ja jestem w domu, to nie wchodzi, ale jak mnie nie ma to tam zagląda. Ma chyba podwójną osobowość. Przy mnie jest dobrze ułożonym psem, a jak mnie nie ma, to psoci. Zaczął wprowadzać nawet swoje rządy. Nie podobają się mu cekiny, bo wszystkie powyciągał z poszewek na poduszeczkach. Potrafi otworzyć szafę i wyciągnąć moje ubrania, przynieść je na kanapę i położyć się na nich. Tak naprawdę, to mnie to cieszy, bo wiem, że pies się nie boi już i całkowicie mi zaufał.

— Żałuje pani, że go adoptowała?
— Nie. Poznaję go coraz lepiej i coraz bardziej przywiązujemy się do siebie. Okazuje nawet swoje emocje. Jest trochę zazdrosny. Gdy przychodzą moje wnuczki i siadają obok mnie, to on czuje, że między nami jest więź emocjonalna. Wtedy wchodzi pomiędzy nas, żeby pokazać kto tu jest ważny. Czuje się u mnie coraz lepiej i swobodniej. On nie wydawał z siebie głosu, nigdy nie szczekał. Teraz zaczyna pomrukiwać. Dla mnie to szczyt szczęścia. Natomiast ja do niego cały czas mówię, a on słucha.

— Co zmieniło się w pani życiu?
— Właściwie to wszystko. Cały rytm dnia. Muszę rano wstać, wyjść z Borysem. Zająć się nim. Sama nigdy nie zdecydowałabym się na wieczorny spacer, a z Borysem muszę wychodzić wieczorem. Odbywamy już długie spacery. I mam z kim porozmawiać, nie czuję się sama w domu. Traktuję go jak przyjaciela. Nie wiem jakie jeszcze niespodzianki mi przyniesie. Jest u mnie dopiero kilka miesięcy, a tyle się już nauczył. Gdy wracam do domu on na mnie w drzwiach czeka i wita, macha z radości ogonem i pomrukuje. Poza tym nauczył mnie planowania. Nie mogę już spontanicznie podejmować decyzji. Muszę je zaplanować i dostosować do Borysa. Kiedyś wystarczył pomysł wyjścia, czy wyjechania gdzieś. Nie było z tym problemu. Zamykałam drzwi i wychodziłam. Teraz, jeśli chcę wyjechać na cały dzień lub kilka dni, to muszę to zaplanować. Przede wszystkim muszę zapewnić Borysowi opiekę. Nie mam z tym problemów, bo syn zna Borysa, mieszka w Napiwodzie, ma duże podwórko i się nim zaopiekuje. Ale muszę to wcześniej uzgodnić z synem.

— Warto jest adoptować psa?
— Tak, ale trzeba zawsze robić to z rozwagą. Wziąć pieska tylko wtedy, gdy można mu zapewnić dobre warunki, bezpieczeństwo i pokochać go. Każdy piesek, który trafia do schroniska ma za sobą jakąś traumę. Był bity, wyrzucony z samochodu, pozostawiony gdzieś w lesie, przywiązany czasami do drzewa. Potrzeba wiele czasu i cierpliwości, żeby go oswoić na nowo.



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5