Dariusz Lewkowicz: Nie opuściłem żadnego dnia szkoły

2021-10-14 19:00:00(ost. akt: 2021-10-12 14:25:44)
Dariusz Lewkowicz jest nauczycielem historii i wiedzy o społeczeństwie w Liceum Ogólnokształcącym w Nidzicy

Dariusz Lewkowicz jest nauczycielem historii i wiedzy o społeczeństwie w Liceum Ogólnokształcącym w Nidzicy

Autor zdjęcia: Zuzanna Leszczyńska

14 października obchodzimy Dzień Edukacji Narodowej, potocznie zwany Dniem Nauczyciela. Z tej okazji rozmawiamy z Dariuszem Lewkowiczem, nauczycielem historii i wiedzy o społeczeństwie w Liceum Ogólnokształcącym w Nidzicy.
— Miniony rok szkolny 2020/2021 to drugi z kolei, gdy z powodu pandemii koronawirusa, zajęcia prowadzone były w znacznej mierze w trybie zdalnym. Rozpoczął się nowy rok szkolny, mamy połowę października, i póki co lekcje odbywają stacjonarnie. Cieszy pana powrót do szkoły?
— Oczywiście. Człowiek tęsknił za szkołą i za uczniami. Ten powrót do szkół bardzo cieszy z kilku powodów. Przede wszystkim z troski o zdrowie psychiczne uczniów, ich uzależnienie od internetu oraz wzrok, który poprzez wpatrywanie się przez 7 godzin w monitor bardzo się niszczy.
Nauczanie zdalne miało to do siebie, że ja znajdowałem się za komputerem, uczniowie za komputerami albo telefonami. Przy przepytywaniu pojawiały się zakłócenia, zerwania połączeń, nic nie było słychać. Przerobiliśmy materiał, skończyliśmy semestr, ale w kolejny rok szkolny weszliśmy z zupełnie inną epoką, więc nabytą wiedzę trudno zweryfikować.

— Czy, pana zdaniem, nauka zdalna spowodowała braki w wiedzy uczniów? A może pogłębiła problemy społeczne?
— Problemy pojawiły się w obu tych sferach. Zaległości w przedmiotach humanistycznych, tj. język polski, historia, wiedza o społeczeństwie można jeszcze nadrobić w roku następnym. Natomiast, jeśli mamy do czynienia z matematyką czy fizyką, to widać wyraźnie, że są zaległości. Jestem wychowawcą klasy maturalnej i czuję, że może być ciężko.
Mamy natomiast wielu uczniów dojeżdżających, oni na nauczaniu zdalnym mieli więcej czasu dla siebie. Nie musieli wstawać o wpół do 6, żeby być w szkole na 9.
Ale zauważamy też problemy z psychiką. Nie jest u nas może tak źle, jak w dużych miastach, w Warszawie czy Gdańsku, gdzie izolacja miała wymiar większy. Złośliwi mówią, że niektóre szkoły zmienią się w szkoły specjalne dla osób, które mają problemy z psychiką.

— Uczy pan historii i wiedzy o społeczeństwie. Kiedy odkrył pan w sobie zainteresowanie tymi dziedzinami?
— Historią zacząłem interesować się dosyć dawno, bo były to okolice stanu wojennego. W III klasie szkoły podstawowej zacząłem sporo czytać. Oczywiście, miałem na tyle dużo oleju w głowie, żeby o pewne rzeczy na lekcjach nie pytać, bo można było mieć nieprzyjemności. Zainteresowanie historią najnowszą zaczęło się w latach 80. i nie przeszło mi do rozpoczęcia studiów. Ale wtedy wahałem się jeszcze między historią, a biologią. Ostatecznie wygrała historia.

— Już wtedy chciał pan zostać nauczycielem?
— W 1995 roku obroniłem dyplom. Gdyby ktoś na samym początku studiów powiedział mi, że będę nauczycielem to bym podszedł do tego z niedowierzaniem. Myślałem wówczas raczej o pracy naukowej. Nie było wtedy jeszcze tylu absolwentów na rynku. To były czasy, kiedy o dostanie się na studia trzeba było rywalizować. Chętnych było 5 osób na jedno miejsce, a w przypadku medycyny czy nauk przyrodniczych, jeszcze więcej.
Pierwszy taki ,,chrzest bojowy" to była praktyka w Szkole Podstawowej nr 37 w Nagórkach w Olsztynie. Jak wytrzymałem długą przerwę w szkole, gdzie było kilka tysięcy ludzi, to pomyślałem, że jak jest się twardzielem to można i to robić. Później miałem praktyki w szkołach średnich, łyknąłem tego bakcyla i jeszcze się nie odzwyczaiłem.

— Po praktykach rozpoczął pan pracę z Zespole Szkół Ogólnokształcących w Nidzicy?
— Między 4 a 5 rokiem były praktyki w szkołach średnich, po piątym roku wakacje, a potem praca. Akurat nauczyciel historii, pan Cezary Sienicki, wyjeżdżał do ,,lepszego świata" jak mówił ówczesny dyrektor Wiatrowski, czyli do Warszawy. Zwolniło się miejsce, tak się tu pojawiłem i uczę od 26 lat. Przez ten czas nie opuściłem ani jednego dnia szkoły (śmiech).

— Pamięta pan swoje początki? Pierwszą przeprowadzoną lekcję?
— Przy pierwszym podejściu potraktowano mnie jak nowego ucznia (śmiech). Początek roku pamiętam doskonale, rozpoczęcie roku szkolnego było w piątek, 1 września. Później weekend i 4 września, godzina 9:50, trzecia godzina lekcyjna, klasa II a. Pamiętam, że zaczynaliśmy od wielkich wypraw odkrywczych, czyli od Kolumbów. To było troszeczkę traumatyczne przeżycie, bo miałem supeł w żołądku. Czasami zastanawiam się czy nie wybrałem tego zawodu, żeby przełamać pewne cechy charakteru: zamknięty, małomówny, introwertyk. Ta praca wymaga jednak otwartości, mówienia, umiejętności skupiania uwagi. Zaczęło mi to wychodzić, dostałem nawet ksywkę od klasy drugiej, że jestem Bogusławem Wołoszańskim, tylko zabłądziłem do Nidzicy (śmiech). Muszę więc przyznać, że ta aklimatyzacja w zawodzie nie trwała długo. A różnie z tym bywa, myślę że im bliżej naszych czasów, tym jest gorzej.

— Od uczniów słyszałam, że jest pan lubianym nauczycielem. A za co pan ceni młodzież?
— Przede wszystkim za bezpośredniość i szczerość. Paradoksalnie czasami nieśmiałość, bo wiem, że oni wiedzą, ale boją się odezwać. Cenię uczniów też za odwagę cywilną. Nasi posłowie mogliby uczyć się od nich umiejętności dyskusji, bez wyzwisk, bez wyśmiewania poglądów. Te więzy klasowe są jeszcze zachowywane.

— Z perspektywy 26 lat pana pracy w zawodzie, uważa pan, że uczniowie się zmieniają?
— Obecnie młodzi ludzie często mają kłopoty z nadmiarem wyborów. Kiedyś, w latach 90., nie mieli wyjścia, musieli się uczyć, żeby coś osiągnąć. Dzisiaj mają tych wyborów naprawdę sporo. Niestety, bardzo często, nawet w klasie ostatniej, zastanawiają się, co dalej. Co może martwić? Zawsze lubiłem ludzi, którzy mają niebanalne zainteresowania. A czasami, przy poznawaniu pierwszych klas, na pytanie co cię interesuje, spotykam się z odpowiedzią: nic mnie nie interesuje. Brakuje sprecyzowanych zainteresowań, i później jest kłopot: i w dalszej edukacji, i na rynku pracy, bo młodzi ludzie nie widzą, co chcieliby robić.
Ale wbrew powszechnym opiniom młodzież nie jest taka zła. Ale za dużo pali.

— To skoro przy zainteresowaniach jesteśmy, jakie są pana zainteresowania pozahistoryczne?
— Odkąd sięgam pamięcią zawsze kręciły mnie tematy związane z ogólnie pojętą wojskowością. Z czasów szkoły podstawowej została mi sympatia do astronomii. Staram się być na bieżąco z naukami ścisłymi, przebijam się teraz z taką potężną lekturą ,,Droga do rzeczywistości" Rogera Penrose'a, 1100 stron: fizyka kwantowa, matematyka wyższa, sensory, kosmologia, teorie strun grawitacyjnych itd. Nie można żyć tylko jednym przedmiotem i tak się na nim zafiksować. To jest teraz niepopularny temat, ale interesuje mnie też mikrobiologia (śmiech).
W czasie wolnym lubię długie spacery, jazdę rowerem, podziwiam piękno przyrody, kiedyś mając więcej czasu, fotografowałem

— Są jakieś sytuacje szkolne, które szczególnie zapadły panu w pamięć?
— Pamiętam dwa, takie dosyć traumatyczne wydarzenia. Jedno dotyczyło mojej osoby, a w drugim byłem sprawcą. Pewnego dnia tak się zasiedziałem, że zostałem zamknięty w szkole. Co ciekawe, nie miałem jeszcze wtedy telefonu ani do dyrektora ani do pana Pawła. Uwolniłem się dopiero około godziny 19.
A raz po prostu zapomniałem, że można zamknąć pracownię nie tylko od wewnątrz, ale i od zewnątrz. I zamknąłem koleżankę z pracy razem z klasą. I sobie poszedłem. Kluczyk wziąłem do domu.
Miałem też takie ciekawe debiuty, jak organizacja 50-lecia szkoły w kinie, pierwsza matura z 3-letnim liceum, pierwszy egzamin maturalny z języka polskiego prowadzony w obecności obserwatorów zewnętrznych, kiedy byłem przewodniczącym komisji. Były to stresujące zdarzenia, które jednak poszły ku dobremu. Ale jak ktoś jest nerwowy, przeżywa w sobie te sytuacje, to później je zapamiętuje.
Zawód nauczyciela ma to do siebie, że uczniowie dzielą się z nami swoimi problemami. Człowiek chłonie te problemy i rozpatruje je w domu. Myśli, co by tu zrobić. Ale sądzę, że dobrze kiedy uczniowie mają zaufanie do nauczycieli i chcą się z nimi dzielić swoimi kłopotami.

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5