Adrianna Jund - moje motto to: „skocz, a most się pojawi"

2025-04-12 16:00:00(ost. akt: 2025-04-04 12:46:34)
Adrianna Jund, olsztynianka z rodziną

Adrianna Jund, olsztynianka z rodziną

Autor zdjęcia: arch. prywatne

Olsztynianka Adrianna Jund jest absolwentką prestiżowej szkoły Ferrandi Paris, skończyła studia w Szwajcarii, odbyła staż w dyplomacji w Kanadzie i Australii. Podjęła życiowe ryzyko, by podążać własną drogą i spełniać marzenia.
— Urodziłam się w Olsztynie i wyjechałam z niego tuż po maturze, mając 19 lat — wspomina Adrianna Jund, olsztynianka. — Wtedy moim marzeniem była praca w dyplomacji i dlatego wybrałam nauki polityczne w Genewie. By dostać się na studia i nauczyć języka, przez rok pracowałam jako opiekunka do dzieci. Tutaj też, w Alpach, poznałam Lucasa, miłość mojego życia, co dodało mi wiatru w żagle. Skończyłam licencjat w Szwajcarii, a ostatni rok programu spędziłam już w Kanadzie, dzięki stypendium Uniwersytetu Genewskiego.
Jej zdaniem podróżowanie i zmiany miejsca zamieszkania to coś więcej niż tylko ekscytujące doświadczenie. To lekcja elastyczności, umiejętności odnajdywania się w nieznanym i budowania tożsamości. To również dowód na to, że życie jest pełne możliwości, jeśli tylko odważymy się po nie sięgnąć.

— Na uniwersytecie Quebec´u w Montrealu skupiłam się na badaniach dotyczących m.in. migracji, współpracowałam z Polonią — tłumaczy Adrianna Jund. — Niespodziewanie wzięłam tam udział w wyborach Miss Polonii. Nie dla konkursu, ale prezentu za samo uczestnictwo: było to 500 dolarów. Podjęłam wyzwanie, i otrzymałam pieniądze, które pozwoliły mi opłacić czynsz. Korzyści było więcej, bo poznałam też ambasadora. Stało się tak, bo wygrałam również kolację w jego rezydencji w Ottawie. W ten sposób, po jakimś czasie, spełniło się moje kolejne marzenie - odbyłam staż w ambasadzie.
I wtedy po raz kolejny stanęła przed wyborem między stabilnością a nieznanym, między wygodą a wyzwaniem. Niektórzy wahają się, pozwalając, by strach ich paraliżował, inni zaś podejmują ryzyko, idąc własną drogą. Ona wybrała nieznane i ze swoim narzeczonym wyjechali do Australii. Wzięli udział w programie Work and Travel. Tam Adrianna odbyła staż w ambasadzie w Canberrze. Mieszkali w kamperze, zwiedzali Australię i poznawali kulturowe niuanse.
— Mogłam pracować w dyplomacji, ONZ czy innych tego typu instytucjach, ale czułam, że to nie dla mnie. Ciągnęło mnie do gotowania, do wymyślania kulinariów na nowo — opowiada. — Moja mama złapała się za głowę. Powiedziała mi, że nie wyobraża sobie, bym teraz do końca życia mieszała bigos. Ja jednak powiedziałam: „zaufaj mi”. Rodziców zawsze potrafiłam zaskoczyć, ale zawsze mnie wspierali. Przy wyjeździe z Olsztyna, tata zawiózł moje kartony z rzeczami samochodem - nad Jezioro Genewskie. Wiedziałam więc, że kiedy będę ich potrzebować, będą obok mnie. Zostaliśmy więc jeszcze trochę w Australii, gdzie zarabialiśmy, by mieć pieniądze na spełnienie kolejnego marzenia i ukończenie prestiżowej szkoły, w której kształcą się mistrzowie kuchni.
Dopięła swego. Wróciła do Francji i została absolwentką prestiżowej szkoły Ferrandi Paris. Zdobywała doświadczenie w restauracji Sur Mesure Thierry’ego Marxa (2 gwiazdki Michelin) w Paryżu.

— To była prawdziwa szkoła życia. Praca po kilkanaście godzin dziennie, dużo stresu, mało snu — wylicza Adrianna Jund. — Po pewnym czasie stwierdziłam, że nie przynosi mi to już tak dużej satysfakcji, jak było na początku. Założyłam swoją działalność, gdzie wspierałam organizacyjnie luksusowe wydarzenia w Paryżu. Zaczęłam zarabiać ogromne pieniądze.
Dodaje też:
— Nie miałam nikogo we Francji, ale zawsze mówiłam o tym, co chcę osiągnąć. Moją pierwszą pracę w gastronomii znalazłam dlatego, że mama mojego narzeczonego spotkała w swojej pracy kobietę, która…była mamą właściciela restauracji w samym centrum Megève, prestiżowej stacji narciarskiej. Wróciła do domu i powiedziała synowi: „Słuchaj, ta dziewczyna ma marzenie i ty musisz je spełnić”.

Zapewnia, że na wszystko można zapracować samodzielnie. W Paryżu mieszkali jeszcze dwa lata. W tym czasie wzięli ślub, który odbył się we francuskich Alpach. Cale wydarzenie przygotowali sami.
— Byłam w siódmym miesiącu ciąży, piekłyśmy ciasta z teściową, a kwiaty na wianek zrywałam z mamą w polu — mówi.

Podróże i doświadczenia ją ukształtowały. Stała się odważną, niezależną kobietą, która wie, którą ścieżką chce podążać i kreuje swoje wspomnienia. Jednak to macierzyństwo stało się dla niej najważniejsze. Urodziła dwójkę dzieci siłami natury, świadomie wybierając poród naturalny, w domu, z pomocą męża i położnych. Uwierzyła we własne siły. To wydarzenie umocniło ją jeszcze bardziej, uczyniło silniejszą i pełną wdzięczności za dar życia. Pierwsze dziecko – syn Elliot, urodził się w Kanadzie, w Vancouver. I wtedy zaczęła się epidemia Covid – 19. Na chwilę wrócili do Polski. Sytuacja gospodarcza zaczęła się komplikować.

— Zapytałam męża: „Dlaczego mamy zostać tutaj, w Warszawie, w wynajmowanym mieszkaniu na Mokotowie, kiedy moglibyśmy zamieszkać na przykład w Meksyku” — wspomina Adrianna. — Kupiliśmy bilety i dwa tygodnie po naszej rozmowie wyjechaliśmy.

Meksyk, pełen barw, smaków i gorącego temperamentu, stał się jej kolejnym przystankiem. Zakochała się w lokalnej kulturze, rytmach latynoskiej muzyki i autentycznej serdeczności ludzi. W Meksyku założyła z mężem wegański catering, gdzie tworzyła m.in. autorskie konfitury. Tutaj też współpracowała z polską dyplomacją i Polonią, organizując spotkania polonijne. Rozwijała również markę roślinnych produktów Adrianna Jund. Na świat przyszedł ich drugi syn – Liam, również siłami natury, w domu.

— Nigdy nie oglądałam się za siebie. Działam według powiedzenia: „skocz, a most się pojawi". Pewnie, że zawsze się bałam, ale podejmowałam wyzwanie — uważa. — Po niemal czterech latach spędzonych w Meksyku stwierdziliśmy, że wracamy do Olsztyna, by dziadkowie mogli mieć kontakt z wnukami i odświeżyć rodzinne więzi.

W Olsztynie prowadzi warsztaty kulinarne, animacje kulturowe dla dzieci, wydarzenia typu private chef i działa jako konsultantka promująca ograniczanie spożycia mięsa. Jest autorką podcastu "Ślady Ady" oraz współtworzy z mężem Lucasem rodzinną firmę Polikarski&Jund. Dzieli się swoimi roślinnymi przepisami i doświadczeniami , na Instagramie i Facebooku na profilach Adrianna Jund, inspirując innych do odwagi i spełniania marzeń. Pokazuje, że nie ma rzeczy niemożliwych, a życie jest pełne niespodzianek – wystarczy mieć otwarte serce i umysł. Olsztynianka, która pokochała świat, pokazuje nam, że prawdziwa wolność i szczęście tkwią w życiu rodzinnym, gotowości do zmian, odwadze do podążania w nieznane i w umiejętności czerpania radości z każdej chwili. Znów jest w Olsztynie, ale nie chce mówić czy to przystanek na chwilę czy zostanie tutaj na dłużej.

— Po latach przebywania za granicą musiałam odnaleźć się na nowo — przyznaje Adrianna Jund. — Dziś patrzę na moje miasto trochę z innej perspektywy. Mam kilka minut pieszo na starówkę. Chodzimy do biblioteki na zajęcia, gdzie dzieci uczą się języka polskiego. Często też wyjeżdżamy. To do Bawarii, to do Leverkusen zobaczyć karnawał. Nie staliśmy się nagle olsztynianami, którzy się zasiedzieli. Wciąż szukam swojej ścieżki. Nigdy nie wiadomo, co przyniesie nam jutro.

Katarzyna Janków-Mazurkiewicz

2001-2025 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 7B