Dla swych wojowników jak drugi ojciec. Czy straci dla nich i wąsy? [WYWIAD]

2020-05-24 10:51:56(ost. akt: 2020-05-24 12:08:49)
W narożniku Mateusza "Rybaka" Żukowskiego. Razem odnieśli niejeden triumf

W narożniku Mateusza "Rybaka" Żukowskiego. Razem odnieśli niejeden triumf

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

ROZMOWA || — Trzeba umieć wyłowić z tłumu takich zawodników, którzy mają dwie szczególne cechy: dar wielkiego talentu i dar systematycznej pracy — mówi Piotr Luczek. Jeden z najbardziej doświadczonych trenerów boksu w naszym regionie nie uznaje fuszerki na sali treningowej. Szczerością "do bólu" chroni jednak swych podopiecznych przed bolesną weryfikacją w ringu. Bywa dla nich jak "drugi ojciec", który jest w stanie poświęcić nawet... swe hodowane od 1978 roku wąsy.
— Trenerzy boksu często wywodzą się ze służb mundurowych. Skąd ta "przypadłość"?
— To prawda. Wystarczy wspomnieć choćby śp. Andrzeja Gmitruka, który jako major odchodził "do cywila" — jeśli mnie pamięć nie myli — pod koniec lat 80. Sporty walki są, a przynajmniej powinny być, nieodłączną cechą tego typu zawodów. Każdy sport rozwija, szachy i brydż również. Na polu walki potrzebne jest jednak szczególne opanowanie w sytuacjach kryzysowych. Dyscypliny kontaktowe, które polegają zazwyczaj na unieszkodliwieniu rywala, sprawiają, że nie ulegamy tak łatwo panice, gdy naciera na nas przeciwnik. Kształtują charakter. Nie wyobrażam sobie, by żołnierz czy policjant nie umiał walczyć wręcz. Skoro ma bronić innych, musi umieć obronić również i siebie.

— Doświadczenie w sportach walki miał pan już przed trafieniem "w kamasze". Od czego się zaczęło?
— Sportami walki, tak na poważniej, zająłem się w 1978 roku. Nie zaczynałem jednak wcale od boksu, a od zapasów w stylu klasycznym, które bardzo szanuję do tej pory. Będąc w liceum łączyłem już treningi zapaśnicze z bokserskimi. W późniejszych latach swój warsztat wzbogaciłem także o 3 lata treningów karate.

— Brzmi jak solidne przygotowania do MMA, o którym wówczas nawet nikt nie słyszał.
— Trochę tak (śmiech). Gdy w wieku 19 lat trafiłem do szkoły oficerskiej, miałem na koncie już kilka ciekawych pojedynków. Chcę jednak podkreślić, że nigdy nie uważałem się za jakiegoś wielkiego zawodnika. Wręcz przeciwnie.

— Pana znajomi mają pewnie na ten temat inne zdanie.
— Mam już prawie 60 lat, niewiele pamiętam (śmiech). Łącznie stoczyłem ledwie kilkanaście walk. To niewiele. Nigdy jednak nie były one moim celem. Zawsze zdecydowanie bardziej interesowało mnie samo trenowanie, a nie spektakularne osiągnięcia. Nawet oglądając (w tamtym czasie niesamowicie popularne) filmy, w których grał Bruce Lee, nieporównywalnie większe wrażenie robiły na mnie sceny "treningowe". Notowałem ćwiczenia, które tam przedstawiano i starałem się je wdrażać do własnego procesu treningowego. Same walki, którymi ekscytowali się wszyscy inni, aż tak specjalnie mnie nie interesowały. Chyba po prostu nie miałem w sobie "charakteru zabijaki".

— Niewątpliwie miał go np. Mike Tyson. Dzięki temu odniósł taki sukces?
— Boks stereotypowo nie jest dla grzecznych chłopców. Tyson, który był niesamowicie skuteczny zwłaszcza przez trzy lata, może posłużyć za przykład. O jego "przygodach" poza ringiem powstało sporo książek, a i jeszcze pewnie trochę powstanie. Nie jest to jednak regułą. Po drugiej stronie można postawić np. takich gigantów jak Evander Holyfield, który w porównaniu do Tysona był zrównoważonym dżentelmenem (co ciekawe, wspomniany Tyson podczas jednej z walk odgryzł mu... ucho — przyp. K.K.). Podobnie Lennox Lewis. Współcześnie można przywołać np. Giennadija Gołowkina. Bardzo "poukładany", "grzeczny" facet, choć w ringu potwornie niebezpieczny.

Obrazek w tresci

Jednym z diamentów, z którymi pracuje Piotr Luczek, jest słynna Sandra Kruk

— Którego z mistrzów uważa pan za największego w historii?
— Nie będę pewnie oryginalny: Muhammad Ali. Niesamowity pięściarz. Ta jego "sportowa złość", etykietka "niegrzecznego" była często tylko na pokaz. Kibice w zawodowym boksie od zawsze chcieli "widzieć krew". Tak się zapełnia trybuny i sprzedaje bilety. Tymczasem jego wielkość polegała także na tym, że — już nie przed kamerami — mocno angażował się i w działalność charytatywną.

— Emocje tej "dawnej" wagi ciężkiej jeszcze wrócą? Dziś jakby ich wyraźnie mniej.
— Tak naprawdę od zawsze wolałem np. kategorię średnią, która bardziej odpowiada gabarytami "przeciętnym" facetom. Z wypiekami na twarzy oglądałem walki takich pięściarzy jak Ray Leonard, Thomas Herns czy Marvin Hagler. Czy tamte emocje wrócą? Trudno powiedzieć. Przez lata w wadze ciężkiej dominowali niepodzielnie bracia Kliczko. Teraz się coś ruszyło, mówi się już głównie o 3 nazwiskach: Fury, Joshua i Wilder.

— Którego uważa pan obecnie za najlepszego?
— Pierwszego z nich, jest najbardziej kompletny. Wilder jest bardzo jednostronny. To typowy puncher liczący na jeden cios, co obnażyła jego ostatnia walka. Jest schematyczny. Joshua to również wybitny wojownik. W jego przypadku jednak zdarzyć może się dużo. Kilka znaków zapytania pojawiło się po jego walkach z Ruizem.

— Wróćmy do treningów. Co jest najtrudniejsze w szkoleniu zawodników?
— Najtrudniej wlać do serca chęć do pracy. Do ringu czy na matę nie wychodzi trener. Wychodzi zawodnik, który... nie ma czego tam szukać, jeśli nie wykonał wcześniej zaplanowanej pracy. Talent to tylko część sukcesu. Utalentowanych osób jest cała masa. Non stop słyszy się jednak o zmarnowanych talentach. Trzeba umieć wyłowić z tłumu takich zawodników, którzy mają dwie szczególne cechy: dar wielkiego talentu i dar systematycznej pracy. Dobrze ujął to kiedyś nasz mistrz, Dariusz Michalczewski. "Jeśli chcesz być przeciętny, to trenuj przeciętnie. Jeśli chcesz być mistrzem, to trenuj jak mistrz". Niby proste, a w praktyce bardzo trudne.

— Którzy z podopiecznych dali panu najwięcej powodów do dumy?
— Wszyscy, którzy dawali z siebie wszystko. Nie tylko podczas zajęć, ale i ćwicząc we własnych domach (co jest szczególnie ważne w obecnych, wirusowych realiach). Należę do trenerów, którzy starają się skrupulatnie "rozliczać" z pracy wykonanej poza salą treningową. Tak jak na fortepianie nie gra się tylko na białych klawiszach, tak i w sportach walki nie liczy się wyłącznie np. technika zadawania ciosów. Bez wydolności i ogólnej sprawności na niewiele się ona przyda.

Obrazek w tresci

— Sporty walki to nie tylko machanie rękami i nogami — mówi Piotr Luczek; fot. Fighters Team/archiwum prywatne

— A gdyby jednak miał pan kogokolwiek wskazać?
— Nie chciałbym nikogo urazić tym, że go pominę. Jeśli jednak muszę... Jednym z diamentów, z którymi pracowałem i dalej pracuję, jest Sandra Kruk (wicemistrzyni świata amatorek, brązowa medalistka mistrzostw Europy, 4-krotna medalistka mistrzostw Unii Europejskiej, 6-krotna mistrzyni Polski — przyp. K.K.). Główny ciężar jej treningów spoczywa wprawdzie na barkach jej męża Ariela, ale i mi dane było spędzić z nią na sali wiele, wiele godzin. To tytan pracy, u niej nie ma nic "na niby". Podobnie jak Mike Tyson, słyszała zawsze, że "jest za niska, ma za mały zasięg ramion". Z tego, co inni uznawali za wadę, ona potrafiła uczynić swój atut. Jest świetna. Podobnie jak Filip Ruban, Mateusz Żukowski...

— Czyli popularny "Rybak".
— Dokładnie. Poznaliśmy się właśnie w czasie, gdy pracował jako strażnik rybacki w Mikołajkach. Chłopak miał już wtedy niesamowity "napęd" do treningów. Wstawał o 3 czy 4 rano, ruszał w jezioro, a potem wracał i meldował się na treningu. Pamiętam jak przeszedł przez wszystkie szczeble ligi DSF, aż do ścisłego finału mistrzostw Polski w kick-boxingu. Przegrał tam wprawdzie z Kamilem Rutą, ale... ich warunki były nieporównywalne. Z jednej strony był chłopak, który trenował mimo ciągłego zarywania nocek przez pracę. Z drugiej zawodnik, który rzucił szkołę i robił nawet po 18 jednostek treningowych w tygodniu, żył kick-boxingiem. Dla mnie Mateusz był zwycięzcą już w chwili, gdy sie zakwalifikował do finału. Ma fajnie poukładane w głowie. A to niezbędne w sportach walki, które nie są jedynie machaniem rękami i nogami.

— Ma pan posłuch na sali. A poza nią? Macie równie dobry kontakt?
— Tak, jak najbardziej. To ludzie, których nie da się nie lubić. Cenię w nich także to, że nie brak im mądrości, inteligencji. Bo z lekkoduchami trudno mi się współpracuje. Tacy mają zawsze problem np. z trzymaniem wagi, a jeśli mają wybór między dyskoteką a treningiem, często wybierają to pierwsze. W ich przypadku tego problemu nie było. Wielką satysfakcję daje mi także to, że część z tych, których uczę lub uczyłem, prowadzi teraz treningi w swoich własnych grupach. Wychowują kolejne pokolenia wojowników. Dobrze, że ta wiedza jest przekazywana dalej. Bo to nie tak, że "po nas choćby potop".

— Zdarzało się panu "katować" swoich podopiecznych treningami?
— Ponoć nigdy nie trenuje się na tyle ostro, by nie można było jeszcze ostrzej (śmiech). Trzeba jednak dobrze umieć wyczuć tę granicę, by nie przesadzić. Wtedy efekt jest odwrotny. Jeśli ktoś jednak decyduje się startować na wyższym poziomie, to wiele się zmienia. Poranna gimnastyka przestaje być jedynie przyjemnością, zaczyna być także obowiązkiem.

— Porozmawiałem z nimi trochę za pana plecami. Wskazali na dwie pana cechy charakterystyczne. Pierwsza to "szczerość do bólu". Tak łatwiej o efekty?
— Miło mi to słyszeć. Chyba faktycznie łatwiej. Staram się mówić prosto, nie owijać w bawełnę. Sztuczne poklepywanie po plecach może i mogłoby kogoś ucieszyć, ale na pewno nie przyniosłoby mu dobrych efektów. A ring wszystko błyskawicznie i boleśnie weryfikuje.

— Drugą rzeczą są... wąsy. Nie pamiętają, by ich pan kiedykolwiek nie miał.
— (śmiech) To chyba trochę jak w "Misiu" Stanisława Barei. "Ja ogolić się nie pozwolę. Noszę zarost od przed wojny". Mam je jakoś od 1978 roku, chyba faktycznie się przywiązałem. Czułbym się bez nich głupio. Nie wiem co by musiało się stać, by...

— ...a gdyby tak Sandra zakwalifikowała się na Igrzyska Olimpijskie?
— (śmiech) Dobra! Składam zatem oficjalną deklarację. Jeśli ktoś od nas z regionu (Sandra Kruk czy np. Maciej Jóźwik z Gwardii Szczytno, od trenera Zenona Jagiełło) się zakwalifikuje, to zgolę moje kilkudziesięcioletnie wąsy.

— Podeślę im ten wywiad. Coś czuję, że będziemy mieli pierwszy medal od 1992 roku, gdy w Barcelonie brąz wywalczył Wojciech Bartnik.


Obrazek w tresci

Jaki jest Piotr Luczek? Odpowiada Mateusz "Rybak" Żukowski — Jako szkoleniowiec dużą uwagę przykłada do przygotowania motorycznego, siły dynamicznej, ogólnej sprawności. Bardzo dużo czerpie z tradycyjnych, "starych" metod treningów. Takich, które kiedyś były u nas (w czasach świetności polskiego boksu), a które obecnie można obserwować już głównie na wschodzie, np. w Rosji. Kocha zwierzęta i jest facetem, który — po prostu — ma dobre serce. Wkłada go dużo w trenowanie swoich podopiecznych, którym często jest jak ojciec.

fot. BobiPix/W5 Professional Kickboxing


Czytaj e-wydanie


Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w czwartek i piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl


W weekendowym (23-24 maja) wydaniu m.in.


Staram się żyć po swojemu
Ewelina Jay ze Szczytna to kobieta, która ma wiele pasji. Spełnia swoje marzenia i realizuje wyznaczone cele. Wie, że nie zawsze jest łatwo ale nigdy się nie poddaje. — Życie z pasją staje się pełniejsze i szczęśliwsze, a więc ja wciąż poszukuję działań, które dadzą mi energię — mówi.

Maciej Musiałowski gra Tomka w filmie „Sala samobójców. Hejter”
Jestem człowiekiem, którego nie ominął hejt
– Byliśmy przerażeni widząc, jak nasz film wyprzedził prawdziwą tragedię – mówi Maciej Stuhr, odtwórca roli polityka Pawła Rudnickiego w filmie „Sala samobójców. Hejter”. Z aktorem rozmawia Joanna Sławińska.

Barbara KułdoBędę to robiła, dopóki starczy sił!
Jak to jest ratować bezdomne zwierzęta w czasie pandemii? Interweniować, kiedy dzieje się im krzywda w domach? Wie to doskonale Barbara Kułdo, inspektor Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami i wielka miłośniczka braci mniejszych, walcząca o ich dobro od 17 lat. — Oczywiście, że interweniować! Pandemia mnie nie odstrasza — odpowiada.



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5