Prawdziwa muzyka tylko na żywo
2022-09-16 11:49:00(ost. akt: 2022-09-16 11:57:39)
— Im więcej słuchaczy na sali, tym większa energia wytwarza się między wykonawcą, a odbiorcą — mówi dr Maciej Tubis, znakomity pianista jazzowy, wykładowca Łódzkiej Akademii Muzycznej, który w sobotę zagra utwory Komedy w olsztyńskiej filharmonii. Latem wystąpił w Lidzbarskich Wieczorach Jazzowych.
— W olsztyńskiej filharmonii zagra pan w sobotę utwory z najnowszej solowej płyty „Komeda: Reflections”. Nie trudno się domyślić, że usłyszymy dzieła Krzysztofa Trzcińskiego, znanego jako Krzysztof Komeda. Jego znane na całym świecie standardy jazzowe i muzyka filmowa były brane na tapet niejednokrotnie, zwłaszcza znakomita kołysanka z „Dziecka Rosemary”. Miał pan jakieś obawy sięgając po ten repertuar i dlaczego Komeda?
— Faktem jest, że muzyka Krzysztofa Komedy przeżywa obecnie wielki powrót i jest to bardzo słuszny trend. Komeda jest jednym z najważniejszych polskich kompozytorów, który z ogromnym sukcesem łączył jazz z muzyką filmową, melodię z improwizacją, obraz z dźwiękiem, kulturę amerykańską ze słowiańską duszą. To chyba właśnie te czynniki tak elektryzują współczesnych muzyków. Dla mnie jest to przede wszystkim genialna kompozycja i melodia zawarta w jego utworach. Obaw nie miałem, bo sposób tworzenia narracji i wrażliwość jest mi bardzo bliska, wręcz tożsama. Obawy pojawiły się już po nagraniu płyty, bo okazało się, że udało mi się stworzyć coś świeżego, nowego i nietypowego na rynku muzyki fortepianowej.
— W Lidzbarku Warmińskim mieliśmy w tym roku okazję posłuchać utworów z projektu „Obywatel Jazz”, który zrobił pan z Radosławem Bolewskim. Twórczość Grzegorza Ciechowskiego i jego perfekcjonizm stanowi spore wyzwanie. Lubi pan wyzwania?
— Uwielbiam. To jest to co kocham w tym zawodzie. Improwizacja powoduje, że każdy koncert jest inny, zaskakujący, inspirujący. Nie znoszę powtarzalności. Projekt "Obywatel Jazz" jednak ma sztywne ramy, w których teksty utworów są nienaruszone, a forma piosenki zachowana. To jest bardzo ciekawy balans międzygatunkowy - gorąco polecam, bo powinniśmy pojawić się z nim jeszcze w Olsztynie.
— Jazz jest powszechnie kojarzony z improwizacją. Jednak nie wszyscy muzycy jazzowi improwizują. Zauważyłam, że łączy pan melodię z improwizacją. Czy to stały trend?
— Jest to pewnego rodzaju absurd, ale faktycznie można trafić na projekty jazzowe, w których wszystkie partie są zapisane. Stąd szufladkowanie poprzez style muzyczne jest dla mnie mocno kłopotliwe. Jeśli posłuchają państwo mojej solowej płyty, to trudno będzie stwierdzić, czy to jest jazz czy nie. Usłyszymy wpływy muzyki filmowej, klasycznej, a nawet elektronicznej! Muzyka nie zna granic i właściwie najciekawsze projekty obecnie wymykają się z ram, które są systematycznie budowane na nowo przez krytyków i słuchaczy. Dla mnie najważniejsze jest, abym ja miał wielką przyjemność z gry - jeśli ten warunek jest zachowany - mam 100% pewności, że porwę słuchacza w inny wymiar. Do tej pory to się zawsze sprawdzało.
— Muzycy jazzowi częściej od innych grywają w różnych składach. Pan też występuje jako Tubis Trio, Tubis & Bolewski i solo. Czy to taki sposób na rozwijanie umiejętności, lęk przed nudą, czy zwykły fun z grania?
— Wszystko jednocześnie. Faktycznie jest potrzeba bodźcowania się, aby być cały czas na twórczych obrotach i nie odcinać kuponów, a z drugiej strony wyważyć ilość projektów na realne możliwości dotarcia do słuchacza i utrwalenia tej muzyki u odbiorcy na dłużej. Wierzę, że udało mi się już wypracować charakterystyczny styl, a każdy odbiorca może sprawdzić, czy to jest jego świat, czy jednak nie. Nie wystarczy tutaj powiedzieć „jazz” i wszystko będzie jasne. Wręcz przeciwnie.
— Mam wrażenie, że w Polsce w latach 70. jazz był niemal wszechobecny, np. w muzyce filmowej. Zbyt mało ten gatunek muzyczny jest promowany? Myśli pan, że bardziej wzmożone działania promocyjne by pomogły, czy jednak jest to muzyka niszowa w naszym kraju?
— Ja bym zaryzykował stwierdzenie, że wszystko zaczyna się na etapie edukacji. Tutaj działania promocyjne na nic się zdadzą jeśli pewien rodzaj wrażliwości, świadomości i kultury osobistej nie zostanie wykształcony. Muzyka taneczna też jest bardzo potrzebna i spełnia swoją rolę w określonych sytuacjach. Nie wyobrażam sobie wesela przy muzyce jazzowej. Jednak faktem jest, że wiele osób zapewne nie zna mojej muzyki i będzie mocno zaskoczona tym, jaka ona jest i że: „właściwie to mi się podoba, chociaż ja jazzu to nie lubię”. To był cytat od słuchacza po jednym z moich pierwszych koncertów.
— Wykłada pan na Akademii Muzycznej w Łodzi, jak pan znajduje czas na koncerty, próby, ćwiczenia, kompozycje itp. To chyba nie jest łatwe?
— To prawda, że edukacja pochłania sporo czasu. Do tego też trzeba mieć serce, żeby odpowiednio naprowadzić młodych muzyków tak, żeby nie stali się kopią nauczyciela, a jednak samodzielnymi artystami. Z tego powodu wszystkie swoje albumy nagrywam w… wakacje! To jest faktycznie jedyny moment, kiedy pojawia się przestrzeń i spokój w głowie. Tu potrzeba naprawdę całkowitego wyciszenia.
— Powiedział pan kiedyś w jednym z wywiadów, że nie tylko pan uczy studentów, ale i od nich się pan uczy. Czego wartościowego się pan nauczył, ucząc?
— Jestem trochę pracoholikiem i studenci swoim podejściem na zajęciach przypominają mi, że wcale nie trzeba tak dużo pracować (śmiech). A tak na serio, to są to drobne sprawy, które nie jest łatwo wyartykułować, ale takie zajęcia to ciągła wymiana doświadczeń, a nie nakazy i rozkazy. Jazz jako gatunek rozwijający się i nie patrzący wstecz, powoduje, że młodzież też niejako zaczyna wyznaczać nowe trendy.
— Żałował pan kiedyś, że wybrał ten gatunek muzyczny? Podejrzewam, że na innych gatunkach muzycznych można zarobić lepiej?
— Tu dochodzimy do sedna. Nigdy w przypadku gry i tworzenia własnych utworów nie myślałem o pieniądzach. To przede wszystkim była potrzeba serca. Zawsze mówię sobie przed kolejną płytą „no dobrze, to zrobię tą płytę, jak się nie uda to trudno, ale będę mógł sobie jej słuchać dla siebie”. To jest zawód bardzo wysokiego ryzyka i faktycznie bezpiecznik w postaci pracy w edukacji jest w moim przypadku buforem, aby nie zwariować. Niedawny okres pandemiczny mocno uwypuklił problemy z jakimi spotkać się mogą artyści.
— Wojciech Karolak powiedział kiedyś w wywiadzie Artura Andrusa, że gdyby Chopin żył dzisiaj, byłby jazzmanem, bo jest „ogromne pokrewieństwo na przykład w sposobie budowania akordów w Chopinie i jazzie”. Co pan na to?
— Cały jazz opiera się na tym co już było. To jest niesamowity konglomerat wszelkich gatunków i rozwiązań z zakresu harmonii i teorii muzyki. Ja bym powiedział, że każdy kompozytor był w swoich czasach jazzmanem, bo komponowanie to improwizowanie, które można poprawiać w nieskończoność. Chopin w swoich czasach grał koncerty ze swoimi utworami, a na bis improwizował to co publiczność sobie zażyczyła. To jest dokładnie to samo co ja robię obecnie. Zmieniła się tylko estetyka utworów.
— Promuje pan w tej chwili swój pierwszy solowy album „Komeda: Reflections”. Zagra pan w sobotę koncert w olsztyńskiej filharmonii. Czego możemy się na nim spodziewać?
— Podróży w inny wymiar, oderwania się od codzienności. To jest według mnie największy atut muzyki, zwłaszcza improwizowanej. Im więcej słuchaczy na sali, tym większa energia wytwarza się między wykonawcą, a odbiorcą i w przypadku improwizacji generuje to dźwięki, których nie da się zagrać samemu w zamkniętym studiu nagraniowym. To jest coś, czego nie da się zastąpić niczym innym i w tym miejscu chciałbym zaapelować: prawdziwa muzyka - tylko na żywo.
Rozmawiała Ewa Lubińska
Rozmawiała Ewa Lubińska
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez