W Salinie (Ukraina, obwód lwowski) była dawniej kopalnia soli, którą w czasach sowieckich przekształcono w sanatorium dla osób chorujących na gruźlicę. W 1941 roku w Salinie NKWD zamordowało wielu Polaków i Ukraińców, których ciała były wrzucane do szybów kopalni.
Od drugiej połowy lat osiemdziesiątych XX wieku teren warzelni pustoszeje i z roku na rok popada w kompletną ruinę. Teren Saliny niegdyś administracyjnie należał do wioski Lacko (dziś Solanuwatka), stanowiąc nawet odrębną osadę. W czasach ZSRS Salinę włączono w granice Dobromila.
Sól w okolicach Dobromila, jak pisze Grzegorz Rąkowski w książce „Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie”, była wydobywana od dawna. Przed rozbiorami Polski kopalnią zarządzali właściciele dóbr miejscowych. To właśnie Salina była najważniejszym centrum wydobywczym na omawianych terenach. Po rozbiorach Rzeczypospolitej warzelnia została przejęta przez rząd austriacki.
Na przełomie XVIII i XIX wieku kopalnia posiadała dziewięć szybów. G. Rąkowski w swojej książce podkreśla, że najgłębszy z nich nazywał się „Błogosławieństwo”. W I połowie XIX wieku w Salinie wydobywano ok. 50 tys. cetnarów soli rocznie. W II połowie tegoż stulecia obiekt został poddany rozbudowie, co umożliwiło wydobywanie białego surowca na poziomie ok. 100 tys. cetnarów rocznie. Na początku XX wieku w warzelni pracowało 70 robotników.
W 1941 roku w Salinie NKWD zamordowało wielu Polaków i Ukraińców, których ciała były wrzucane do szybów kopalni. Kopalnię zamknięto w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia z powodu małej rentowności produkcji. Potem w budynkach administracyjnych urządzono sanatorium.
O Salinie słyszałem niejednokrotnie z opowieści mojej babci, Marii Harasymowicz, która przez 30 lat (1957-1986) pracowała we wspomnianym sanatorium. Liczne relacje babci o miejscu, w którym spędziła sporą część swojego życia, wzbudzały we mnie duże zainteresowanie. Poniekąd to ona została inicjatorką nostalgicznej wycieczki do dawnej warzelni. W sumie było to marzenie nie tylko mojej babci, bo od kilku dobrych lat chciałem zobaczyć Salinę. Zostało ono zrealizowane pewnego sierpniowego dnia 2015 roku. Był to czteroosobowy rodzinny wyjazd, który na zawsze pozostanie w mojej pamięci.
Od Komarowic (wieś koło Nowego Miasta) do warzelni soli w Dobromilu to jakieś 12 km, czyli stosunkowo niedaleko. Dojazd samochodem zajął nam około 40 minut. Można byłoby dotrzeć oczywiście szybciej, lecz stan ukraińskich dróg pozostawia wiele do życzenia. Są dwa sposoby dotarcia do Saliny. Pierwsza droga jest krótsza: gdy znajdujemy się w centrum Dobromila, tuż obok kościoła rzymskokatolickiego jedziemy prosto, pomijając zakręt w prawo na Niżankowice.
Następnie trzeba skręcić w pierwszą boczną szutrową uliczkę po prawej stronie, wzdłuż której mija się nowo wybudowane domy. Druga możliwość dojazdu jest nieco dłuższa: przy kościele trzeba skręcić w prawo do Niżankowic, a następnie przejechać przez wymienioną wcześniej wioskę Solanuwatkę. W miejscowości są (tak mi się przynajmniej wydaje!) zabudowania dawnej farmy ogrodzone ceglanym murem, obok których trzeba skręcić w lewo.
Wybraliśmy właśnie drugi sposób dojazdu do kopalni. Zrobiliśmy to celowo, gdyż w planach mieliśmy jeszcze wstąpić na dobromilski cmentarz. Pierwszy sposób dojazdu posłużył nam jako droga powrotna.
Gdy już dotarliśmy na miejsce, w pierwszej kolejności rzuciła mi się w oczy duża, wykonana z metalu, brama wjazdowa. Po jej przekroczeniu, zobaczyłem mały budyneczek, gdzie ongiś była portiernia. Następnie rozciągała się na kilkaset metrów alejka, wzdłuż której rosły drzewa i krzewy.
Gdy już dotarliśmy na miejsce, w pierwszej kolejności rzuciła mi się w oczy duża, wykonana z metalu, brama wjazdowa. Po jej przekroczeniu, zobaczyłem mały budyneczek, gdzie ongiś była portiernia. Następnie rozciągała się na kilkaset metrów alejka, wzdłuż której rosły drzewa i krzewy.
Teren pozarastał chaszczami, których nikt nie wycina. Po obu stronach drogi znajdowały się także mieszkalne oraz administracyjne budynki dawnej kopalni, które przypominały mi dworki ziemiańskie. Były one bardzo zniszczone, okna powybijane, sufity i dachy zapadły. Dostająca się do wnętrza wilgoć niszczy je bezpowrotnie.
Gdy weszliśmy do środka, zdałem sobie sprawę z tego, jakie były kiedyś piękne. Nietypowe wykończenia oraz arkady bez wątpienia dodawały im niegdyś uroku. W jednym z domów widziałem pozostałości werandy. Przy alei stoi również nowa cerkiewka, którą niedawno wybudowano. Po wielu budynkach niestety, nie ma już śladu. Po upadku ZSRS niektóre budowle zostały rozebrane przez miejscowych, a cegła została wykorzystana na cele budowlane. Na ukraińskich forach internetowych o Salinie można przeczytać również, że drewniane belki z dachów ludzie przeznaczają na opał.
Okoliczni mieszkańcy nie zdają chyba sobie sprawy z tego, jakiej szkody zadają materialnemu dziedzictwu, które powstało dzięki dużemu wysiłkowi wcześniejszych pokoleń. Czy tak powinno zachowywać się współczesne społeczeństwo ukraińskie, które uważa siebie za europejskie?! Władze Dobromila też nie podejmują żadnych działań, aby zapobiec jeszcze większej rujnacji Saliny. W magistracie powiedzieliby zapewne, że nie ma na to pieniędzy.
Najciekawszym obiektem był jednak gmach główny kopalni, również bardzo zniszczony, a który przypomina niby to ratusz, a niby to kościółek, gdyż u góry znajduje się strzelista wieżyczka z otworem, gdzie kiedyś był zegar. Owego zegara już nie ma. Być może został skradziony, albo pokazuje czas już na innym obiekcie? W gmachu znajdował się dawniej zarząd kopalni, a gdy funkcjonowało sanatorium, prowadzono tam księgowość.
Jest on dwukondygnacyjny na wysokim przyziemiu. Posiada dwuspadowy dach. Do drzwi wejściowych prowadzą dwubiegowe schody. Na fasadzie głównej znajdują się arkadowe okna oraz drzwi. Natomiast u samego dołu budynku usytuowane jest wejście do pomieszczeń piwnicznych. Tuż obok stoi duży ceglany komin. Za gmachem widziałem pozostałości zrujnowanych pomieszczeń – w czasach funkcjonowania uzdrowiska była tam stołówka.
Na końcu alei, gdzie są ostatnie budowle i stał kiedyś kościółek, zobaczyć można schody, które prowadzą na trawiasty pagórek z jabłoniami. Znajdowały się tam szyby kopalni. Właśnie w tym miejscu w czerwcu 1941 roku NKWD dokonało egzekucji Polaków i Ukraińców.
Gdy 22 czerwca 1941 roku Niemcy przekroczyli sowiecką linię demarkacyjną, spanikowani bolszewicy zaczęli uciekać. Sowieci pozostawiali wszystko, lecz nie zapomnieli rozprawić się z tzw. „wrogami ludu”. Forma egzekucji była bardzo drastyczna, gdyż ofiary uderzano młotem w tył głowy. Ciała wpadały do szybu kopalnianego.
Bezpośrednio na terenie Saliny eksterminowano osoby, które przybyły z pobliskiego Przemyśla. Ranne ofiary albo topiły się w solance, albo dusiły się pod kolejnymi warstwami ciał. Niektóre osoby jednak ocalały. Warto podkreślić, że do szybów kopalni wrzucono także ciała ofiar, które zamordowano nie w Salinie, lecz w dobromilskim więzieniu.
Niemcy po ucieczce Sowietów zarządzili wydobycie ciał, którego dokonywali Żydzi. Gdy ekshumację zakończono, esesmani zabili około 100 Żydów – w podobny sposób, jak NKWD Ukraińców i Polaków. Trudno dziś określić, ilu ludzi tak naprawdę zamordowano w Salinie. Jedne dane mówią o około 1000 osób, inne zaś o 3600. Gdy na omawiane tereny znów powrócili Sowieci, o ludobójstwie nie można było głośno mówić. Władza komunistyczna przez cały powojenny okres istnienia ZSRS obwiniała we wszystkim Niemców.
Dziś na miejscu zbrodni stoi pomnik, który jest bardzo nietypowy. Memoriał ma około 5 metrów wysokości. Pomnik składa się z siedmiu krzyży umocowanych na pochyłych metalowych słupkach. W tym półkolu umieszczono koronę cierniową. U dołu zobaczyć można człowieka, który jak gdyby spada do szybu kopalnianego. Pomnik został wykonany w takim kształcie, który przypomina właśnie otwór szybu, do którego wrzucano ludzi. Krzyże w tym przypadku symbolizują ostatnie momenty życia ofiar, a korona cierniowa okropną mękę, której musieli doświadczyć.
Co roku pod koniec czerwca w Salinie jest sprawowana msza święta w intencji zamordowanych. Miejsce licznie odwiedzają turyści z Polski. Tuż przy pomniku znajduje się kapliczka św. Kingi. Na uboczu stoją dwie tablice informujące o Salinie w języku ukraińskim. Nieco wyżej memoriału znajduje się zbiorowa mogiła ofiar, na której stoi krzyż. Za czasów sowieckich, jak opowiadała mi moja babcia, krzyż ten wiele razy usuwano. Ludzie nie dawali jednak za wygraną i znów go stawiali. Potem władza komunistyczna nie usuwała już krzyża.
Teraz parę słów o sanatorium w Salinie. Spisałem je wyłącznie z opowiadań babci. Muszę też powiedzieć, że była ona bardzo zbulwersowana widokiem, który zobaczyła, a mianowicie całkowitą ruiną. Nawet nie mogła sobie wyobrazić, że zastanie dawne sanatorium w tak opłakanym stanie.
Otóż składało się ono z kilku korpusów usytuowanych wzdłuż alei, w których początkowo leczono pacjentów chorych na gruźlicę. Najpierw były to dzieci i młodzież. Później zaś leczono osoby dorosłe, które chorowały nie tylko na gruźlicę, ale również na zapalenie płuc czy astmę oskrzelową.
Uzdrowisko było zaplanowane na około 400 miejsc. Do sanatorium przyjeżdżały przede wszystkim osoby z Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, przeważnie z okolic Lwowa, ale także z Centralnej Ukrainy. Miało ono jednak status republikańskiego. Ośrodek ceniono ze względu na czyste karpackie powietrze, które niewątpliwie sprzyjało zdrowiu pacjentów.
W jednym z korpusów, niedaleko od gmachu zarządu, mieściła się sala operacyjna. Sanatorium posiadało dużą stołówkę. Kuchnia znajdowała się w przerobionym dawnym kościółku na końcu alei, tuż za ostatnim korpusem. Budynku, gdzie znajdowała się kiedyś kuchnia, już nie ma.
Pozostały kamienne fundamenty, które kształtem świadczą o tym, że w tym miejscu był obiekt sakralny przeznaczony dla pracowników kopalni soli. Z opowiadań babci wynikało, że sanatorium posiadało duży staw, kotłownię oraz elektrownię. Wspominała ona także, że uzdrowisko dysponowało własnym sadem. Obiekt zamknięto w 1986 roku.
Wycieczka do dawnej kopalni soli pozostawiła w mojej pamięci wrażenie, którego nie doznałem w żadnym innym zwiedzanym przeze mnie miejscu: jakąś trwogę i smutek. Dawnej świetności stara kopalnia soli już nie odzyska, lecz obecnie ma zupełnie inny wymiar – na zawsze pozostanie miejscem spoczynku niewinnie zabitych ludzi, którzy stali się ofiarami systemów totalitarnych.
Andrzej Pietruszka
Tekst ukazał się w nr 20 (240) 29 października – 16 listopada 2015 kuriergalicyjski.com]Kuriera Galicyjskiego
Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:
Problem z założeniem profilu? Potrzebujesz porady, jak napisać tekst? Napisz do mnie. [url=mailto:i.hrywna@gazetaolsztynska.pl] Pomogę: Igor Hrywna/url]