Powiadom moją rodzinę, że już nie wrócę

2015-02-10 14:37:32 (ost. akt: 2015-02-10 14:48:06)
Powiadom moją rodzinę, że już nie wrócę

W nocy, jak wszystkie samochody chodziły, wszyscy byli pewni, że szykują się, żeby nas wywieźć i rozstrzelać. Mówiliśmy między sobą: może ty zostaniesz, a mnie zabiorą — powiadom moją rodzinę, że już nie wrócę — wspomina Antoni Fiedorowicz zesłany na Sybir podczas II wojny światowej. On wrócił, wielu się to nie udało.

Antoni Fiedorowicz, zesłaniec, urodził się 12 czerwca w 1926 r. w Okółku w powiecie suwalskim. Od lat mieszka w miejscowości Jagiele niedaleko Żabina, gdzie ma swoje piękne gospodarstwo. Choć lata zesłania odcisnęły na nim swoje piętno, nie traci hartu ducha i z błyskiem w oku opowiada historię o ludzkim nieszczęściu, bólu i upokorzeniu, żeby przestrzec tych, którym nie dane było zakosztować w kolorze wojny — kolorze krwi.

Tak wspomina tamte czasy:

Wszyscy znajomi byliśmy w partyzantce, byłem w wywiadzie w AK jako goniec. Ganiałem wtedy z polskim mauzerem i granatami, przebrany za Niemca, z lasu w Gruszkach wysyłali mnie do Gib na górę, z której było widać szosę z Sejn i Augustowa. Z tej góry wypatrywałem nadchodzących wojsk, miałem dać sygnał swoim — rzucić granat, jeśliby szli Niemcy. W AK służyłem półtora roku.


Zesłany 11 listopada 1944 roku

Tak się złożyło, że zostaliśmy wtedy zwolnieni do domu. 11 listopada 1944 r. przyjechali samochodem, trzech ruskich, zabrali mnie i ojca, Stanisława. Ja miałem wtedy 17 lat, ojciec — nie pamiętam. Na początku zabrali nas do Suwałk, trzymali w małej piwnicy. Było nas dwudziestu. Można było się udusić... Smród, brak wentylacji... ale to był dopiero początek.

Po trzech dniach w piwnicy wywieźli nas do Białegostoku, tam ogolili na łyso i po tygodniu powieźli do Ostaszkowa. Po sześćdziesięciu ludzi w wagonie, wszyscy ściśnięci obok siebie jak sardynki. Żadnych pryczy, gołe deski... Rozdali nam po kawałku słoniny, trochę suchego chleba. Bez wody. Wieźli nas tak siedem dni! Dotarliśmy do Ostaszkowa. Jedyna różnica między wagonami transportowymi a barakami, do których nas przydzielono, była taka, że tu podłoga była z gliny, a na środku stał piec, gdzieś około dwóch metrów średnicy. Czasami dopuszczali do niego nas — młodzików. Paliliśmy w nim wykopanym torfem. Pamiętam jak dziś — wtedy było ciepło!


Bić, nie bili, ale baliśmy się i tak
Pierwsza zima była naprawdę zimna. Baraków było pięć, w nich trzech generałów, 222 oficerów sztabowych, a reszta, to my i kobiety. Bić nie bili, ale baliśmy się i tak, nasi czasami rozmawiali z Rosjanami, niektórzy z naszych im usługiwali. Tak żyliśmy w Ostaszkowie przez prawie dziewięć miesięcy, z duszą na ramieniu, jedząc mamałygę, kapustę, czasem małe rybki w zupie i raz na jakiś czas po pięćdziesiąt gram chleba. Jak się go ścisnęło, był jak gąbka.

Gotowałem też obierki z ziemniaków. Po Ostaszkowie przetransportowali nas do Riazania. Tam nas rozdzielili, w tym mnie i ojca. Podzieli nas na trzy grupy według stopnia wojskowego, ojciec — kapral, podoficer z I wojny światowej trafił gdzieś na Kaukaz. Ja trafiłem do Morowicz pod estońską granicą. Wreszcie po tej trzyletniej tułaczce trafiliśmy do Brześcia, z Brześcia pociągiem do Buga i tam już przejęli nas nasi. Przeszliśmy Bug i byliśmy już ze swoimi. Jeszcze pociągiem do Białej Podlaskiej i wróciłem do domu w Jagłach, gdzie w domu czekała matka.

Nagrody za gospodarstwo, czworo wspaniałych dzieci
Ojcu też udało się wrócić trafił do domu, miesiąc po moim powrocie. Tutaj, w Jagłach, poznałem żonę Anielę, jej brat miał tu gospodarstwo. Ona sama pochodziła z Pawłówki i trafiła na roboty do Niemiec zanim jeszcze trafiła do Jagieł. W 1948 r. wzięliśmy ślub, założyliśmy tu nasze gospodarstwo. Dostawaliśmy za nie nawet nagrody z gminy! Brakuje mi żony, zmarła dwa lata temu, miała 83 lata. Zesłanie i na mnie odcisnęło swoje piętno, nie mogę już chodzić, ręce po latach w zimnie powykręcane, ale duch nadal młody. Mam czworo wspaniałych dzieci. Antoni urodził się w 1949 roku, potem Henryk w 1950 r., dalej Teresa i Mirosława. Wieku córek nie podam, to przecież kobiety!

Zobacz: Moje Kresy

Mariusz Dubin m.dubin@gazetaolsztynska.pl

Mieli mniej niż godzinę na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. Podróż na daleką Syberię w bydlęcych wagonach trwała długie tygodnie. Na miejsce docierali wycieńczeni, głodni, schorowani. Pierwsza masowa deportacja z terenów zajętych przez Związek Sowiecki rozpoczęła się o świcie 10 lutego 1940 r. Wszystkich zostali wywiezieni bez wyroku, jedynie na podstawie nakazu administracyjnego. W latach 1940-1941 w czterech masowych deportacjach z terenów Kresów Wschodnich II RP wywieziono Polaków na Syberię, do Kazachstanu i w inne regiony ZSRR. Liczba zesłańców — ofiar Golgoty Wschodu — osiągnęła 1,3-2 mln obywateli. W 2015. przypada 75. rocznica tych wydarzeń.

Pamiętamy :



Komentarze (2)

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. obserwator #1664368 | 217.99.*.* 12 lut 2015 20:41

    Tak się składa, że 12-02-2015 został pochowany na gołdapskim cmentarzu Antoni Fiedorowicz. Szkoda, że tak umiera historia a wraz z nią ludzie, którzy całe swoje życie poświęcili ciężkiej pracy. Mimo wszystko dożył pięknego wieku (89 l) nie mając wygód i sanatoryjnej opieki.

    odpowiedz na ten komentarz

  2. C&^12yt #1661776 | 178.183.*.* 10 lut 2015 20:43

    Mnie, po spaleniu wszystkich świeżo wbudowanych zabudowań gospodarczych i domu na skraju Puszczy Nalibockiej w 1943 roku w sierpniu / w akcji Herman przeciw partyzantom polskim i radzieckim/ wywieziono w bydlęcych wagonach jako dziecko z rodzicami do Niemiec do niewolniczej pracy. Różni nas to ze mnie wywieźli dzisiejsi "przyjaciele" - Niemcy. Tylko o tym teraz nie piszą i nie mówią bo oni teraz są "przyjaciółmi" tak jak kiedyś nie wolno było mówić i pisać o "przyjaciołach" Rosjanach. Ciągle politycy każą nam pamiętać tylko o jednej stronie. A prawda, jak zwykle leży posrodku.

    Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz