"Bohater? Po prostu zrobiłem swoje". Strażak Krzysztof Przybylski mówi o akcji, w której uratował trzech wędkarzy

2019-11-18 18:50:47(ost. akt: 2019-11-18 19:12:56)
Krzysztof Przybylski w straży pożarnej pracuje od 2009 roku. Od 2,5 lat na stanowisku dyspozytora, na którym prowadzi akcje ratunkowe. Jest także strażakiem-ochotnikiem w OSP Boreczno

Krzysztof Przybylski w straży pożarnej pracuje od 2009 roku. Od 2,5 lat na stanowisku dyspozytora, na którym prowadzi akcje ratunkowe. Jest także strażakiem-ochotnikiem w OSP Boreczno

Autor zdjęcia: st. kpt. Krzysztof Szałkowski (KP PSP Nowe Miasto Lubawskie)

— Nie wiem, skąd we mnie wzięło się tyle siły, żeby rzucić koło ratunkowe na tak dużą odległość. W sytuacjach ekstremalnych człowiek może więcej — mówi pochodzący z Boreczna (gm. Zalewo) strażak Krzysztof Przybylski, który uratował z zimnych wód Jezioraka trzech wędkarzy.
Całe szczęście, że nawoływania o pomoc usłyszeli inni wędkarze. Inaczej to zdarzenie mogło się zakończyć tragicznie. Gdyby nie ich reakcja oraz akcja ratunkowa strażaków, to ci trzej młodzi mężczyźni prawdopodobnie zginęliby w wodach Jezioraka — mówi st. kpt. Krzysztof Rutkowski z iławskiej straży pożarnej. Pierwszą osobą, która ruszyła im na pomoc, był młodszy ogniomistrz Krzysztof Przybylski. Jak się okazało, ratował swoich dwudziestokilkuletnich sąsiadów.

— Tak naprawdę, to wykonałem swoją pracę. Nie czuję się bohaterem. Jestem zawodowym strażakiem, państwo mnie wyszkoliło i płaci mi za moją pracę, więc po prostu zrobiłem to, co powinienem — mówi Krzysztof Przybylski, na co dzień strażak zawodowy w komendzie powiatowej PSP w Nowym Mieście Lubawskim, a także strażak-ochotnik w OSP Boreczno.
— 99 proc. osób widząc tę sytuację, zareagowałoby tak samo jak ja. W takim momencie po prostu działa się instynktownie. Ja bohaterem? Nie, jestem po prostu strażakiem.

>>> Dobrze znana wodniakom i wędkarzom zatoka Kraga znajduje się na północnym krańcu Jezioraka. To właśnie tu, w najgłębszym miejscu najdłuższego jeziora w Polsce, w środę (13 listopada) wywróciła się łódź wiosłowa z trzema wędkarzami na pokładzie. Udało się ich uratować, jednak wszyscy byli już bardzo wychłodzeni.
— Brakowało kilku lub kilkunastu minut i wszystko mogło zakończyć się niezwykle tragicznie — mówił dzień po akcji ratunkowej Krzysztof Przybylski.


— W środę w godzinach popołudniowych otrzymaliśmy zgłoszenie od wędkarzy, którzy przyjechali nad jezioro na ryby. Na wodzie zauważyli dryfującą łódkę, której kurczowo trzymali się trzej mężczyźni — mówi Krzysztof Rutkowski. Wędkarze z brzegu wezwali służby ratunkowe, sami nie byli w stanie pomóc osobom poszkodowanym, a ci w Jezioraku znajdowali się już przez około godzinę. Powoli tracili siłę, nie mogli sami dostać się na brzeg.

— Wracałem do domu, jechałem od strony Iławy. Wjechałem na mostek znajdujący się tuż nad kanałem łączącym jezioro Jeziorak z jeziorem Dauby. Z tego miejsca dobrze widać całą zatokę Kraga — mówi Krzysztof Przybylski.
— Zauważyłem, że na pobliskiej plaży stoi wóz bojowy OSP Urowo. Znam ten pojazd, instynktownie postanowiłem podjechać w to miejsce i sprawdzić co się dokładnie dzieje. Okazało się, że strażacy nie byli w stanie ściągnąć poszkodowanych mężczyzn na brzeg. Zacząłem działać: zapytałem, jakim sprzętem ratowniczym dysponują. Nie mieli łodzi, ale mieli linę i koło ratunkowe. To musiało wystarczyć. Obszedłem zatokę i z jej drugiego brzegu postanowiłem wejść do wody. Wskoczyłem, jednak było zdecydowanie za głęboko, aby cokolwiek zrobić. Wpadłem po szyję i nie było mowy o tym, żeby skutecznie wyrzucić linę i przywiązane do niej koło. Przypomniało mi się jednak, że niedaleko jest plaża, przy której na pewno jest wypłycenie tuż przy brzegu. Tak też było i tu, dużo sprawniej, wszedłem do wody. Wypłycenie było spore, dzięki temu dość daleko wszedłem w jezioro aż za linię trzcinowiska. Musiałem jednak mieć świadomość, że za głęboko nie mogę wejść, bo nie będę miał możliwości dobrego wyrzutu — zauważa strażak.

Poszkodowani kurczowo trzymali się łodzi. — Trzeba było szybko działać, tym bardziej że wędkarze sygnalizowali, że zaczynają tracić siły. Wszedłem jeszcze dalej i wyrzuciłem koło z przyczepioną do niego liną. Od wędkarzy dzielił mnie spory dystans. Szczerze mówiąc, nie wiem skąd we mnie wzięło się tyle siły, żeby rzucić koło ratunkowe na tak dużą odległość. Żadnym siłaczem nie jestem, na siłownię nie chodzę. To jednak prawda, że w sytuacjach ekstremalnych człowiek może więcej — przyznaje bohater.

Jeden z wędkarzy, będący najbliżej brzegu, złapał koło. Następnie podciągnął najbliższego siebie kompana, a ten pomógł kolejnemu. W tym czasie strażak z Boreczna zaczął wycofywać się na brzeg — z twardego podłoża dużo łatwiej wyciągać linę z ratowaną osobą, w tym przypadku: osobami.

Udało się wszystkich trzech wyciągnąć na brzeg. Następnie szybko wydałem dyspozycje strażakom ochotnikom z Urowa, aby natychmiast zaczęli maksymalnie ogrzewać wnętrze wozu bojowego, bo za chwilę trafią do niego wyziębieni wędkarze. Rozebraliśmy ich praktycznie do majtek, oddaliśmy im swoje wierzchnie ubrania, aby nie doszło do jeszcze większego wychłodzenia. Założyli je. Kierowcy wozu powiedziałem, aby "odpalał" wszelkie źródła ciepła w aucie. Chłopacy trafili do środka — opowiada strażak. Na brzegu stali dwaj młodzi mężczyźni. Strażacy także im powiedzieli, aby oddali swoje kurtki. Nimi również nakryto "wyłowionych" z wód Jezioraka wędkarzy.

— Po jakimś czasie pojawiła się jedna karetka, następnie druga. Na miejscu już wcześniej zameldowały się zastępy PSP Iława. Muszę przyznać, że stan tych mężczyzn był już bardzo zły. Prawie nie było z nimi kontaktu. W moim odczuciu, byli już w stanie silnej hipotermii. Jeszcze chwila w wodzie i dla wszystkich trzech mogło się to źle zakończyć — mówi dzielny strażak.

Dwaj uratowani wędkarze, bracia z Boreczna, zostali przetransportowani karetką do szpitala w Iławie, natomiast trzeci mężczyzna odmówił służbom ratunkowym przewiezienia do placówki medycznej. — Moim zdaniem, on akurat był w najgorszym stanie — mówi nasz bohater.

Przypadek sprawił, że młodszy ogniomistrz Przybylski uratował m.in. swoich sąsiadów z Boreczna. Od rodzin wędkarzy natychmiast otrzymał ogromne podziękowania. 
— Najważniejsze dla mnie jest, że ci wędkarze żyją, że mogą dalej chodzić po tym świecie, być może w przyszłości założą rodziny, będą mieli dzieci. Jednym słowem: mogą dalej cieszyć się życiem — mówi strażak, prywatnie: mąż Małgorzaty, ojciec dwóch córek Zuzanny (12 lat) i Marii (8). Do tego biegacz startujący w wielu zawodach, a także miłośnik historii, szczególnie interesuje go okres II wojny światowej.

— Czy jestem bohaterem? Nie, zrobiłem to, co należy. A fakt, że byłem poza pracą, a na sobie miałem cywilne ubrania, nic tu nie zmienia. Strażakiem jest się przez całą dobę siedem dni w tygodniu, nie tylko podczas służby — twierdzi.

— A wy, osobiście, uważacie, że jestem takim bohaterem? — pyta nas strażak z PSP Nowe Miasto Lubawskie. Odpowiadamy: — Tak, panie Krzyśku. Dlatego do pana dzwonimy...

Mateusz Partyga

Masz pytanie do autora. Pytaj: 
m.partyga@gazetaolsztynska.pl



Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Szyderca #2820756 | 194.181.*.* 19 lis 2019 07:46

    No i to jest artykuł a nie wcześniejsze popłuczyny! Panie Krzysztofie - szacunek!!

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  2. strazak #2820733 | 213.184.*.* 19 lis 2019 06:39

    coś niesamowitego...

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz

  3. Mx 212 #2820610 | 195.136.*.* 18 lis 2019 19:30

    Nie ma słów aby opisać to co zrobił Pan Krzysztof Jest Pan Wielkim Strażakiem!!!

    Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5